Bismarck
-
Walka nie była dla nich pierwszyzną, ale preferowali jednak napady na ocalałych, bandytów i Zombie, przede wszystkim w mniejszych grupach, ale nie chcieli okazać strachu, zwłaszcza że i oni obawiali się reakcji szefa, gdy wrócą z pustymi rękoma, a i pewnie grała im na rozumach zwykła ludzka chciwość, w dzisiejszych realiach to, co tamci zgromadzili, a także ich wyposażenie, to fortuna, za którą mogliby kupić sobie bezpieczny bilet na Grenlandię. Więc nie, żaden nie miał pytań czy wątpliwości, a że nie mieli zbytnio doświadczenia w takich akcjach, to i żaden sugestii nie zgłosił.
-
— To dobrze. Schowajcie motocykle, a wy z KM’em znajdźcie miejscówkę. Na mój gwizd zaczniecie napierdalać z tego cacka. No już, złazić, kurwa, i zapierdalamy pieszo. — rozkazał chłopakom, ukrył motocykl w jakimś budynku i ruszył w kierunku komisariatu, idąc na czele całej tej bandy.
-
Kątem oka widziałeś dwóch ludzi z karabinem maszynowym, przemykających między budynkami, aż w końcu skierowali się do jednej z kamienicy w pobliżu komisariatu, skąd będą mogli aktywnie wspierać Was ogniem. Na miejscu zaś odnalazłeś to, o czym Ci meldowano, czyli pojazdy i ludzi ładujących do nich jakieś towary. Kilku pilnowało też całego procesu. Wszyscy byli wyposażeni tak samo, jak tamten, z którym miałeś przyjemność pogawędzić.
-
— Ja biegnę pierwszy, po kilku sekundach rusza kolejny i tak dalej.
Poczekał jeszcze minutę, aby ci z karabinem się przygotowali i zagwizdał. Zaczął biec w kierunku komisariatu, gdy poszła pierwsza seria z karabinu maszynowego. -
Ludzie obsługujący Wasz jedyny ciężki sprzęt zrobili, co się dało, aby ułatwić Wam walkę. Mieli dość łatwy cel i wykosili czterech wrogów, nim reszta zdołała skryć się za budynkiem czy pojazdami. Te z kolei również odpowiedziały ogniem i po chwili Wasz kaem ucichł, choć nie byłeś pewien, czy obsługujący go ludzie zginęli, byli martwi czy po prostu schowali się przed ogniem, jakim odpowiedzieli tamci. Tymczasem większość grupy zdołała przebiec wraz z Tobą na pozycję, po drugiej stronie zostało tylko trzech, którzy zrezygnowali z biegu, gdy odezwały się wrogie karabiny maszynowe, ale tak chociaż można spróbować wziąć ich w krzyżowy ogień.
-
Może ci trzej jak nie obsrają bardziej zbroi, to zdołają ich jakoś osłaniać. Wyjrzał i sprawdził, czy jest jakiś mały kurwik na widoku i czy da radę go jakoś postrzelić, a najlepiej zabić. Zbliżył się do komisariatu, jeżeli nie jest ostrzeliwany.
-
//Do komisariatu już dotarliście, ale nikt nie wszedł jeszcze do środka, to miałem wcześniej na myśli, pisząc “większość grupy zdołała przebiec wraz z Tobą”.//
Kimkolwiek byli, to choć daliście radę zabić kilku dzięki elementowi zaskoczenia, to teraz pokazali, że są profesjonalistami, to nie żadni jacyś tam bandyci czy inni tacy, ale jakaś bardziej zorganizowana grupa. Nie tylko dobrze uzbrojeni, ale i wyszkoleni, szybko skryli się za swoimi pojazdami, wrakami samochodów czy budynkiem komisariatu, odpowiadając ogniem, póki co nieskutecznym. -
//oks//
Czyli pewnie jakieś wyszkolone zjeby, skoro nie są byle jakimi obdartusami. Stanie w miejsce i ostrzeliwanie się nic nie da, a jemu i jego chłopakom szybciej się skończy amunicja niż tym wyszkolonym. Są po tej stronie budynku, gdzie było wejście do piwnicy, czy muszą go kawałek obejść?
-
Nie do końca, wejście było dość blisko, ale jeśli chcieliście się tam dostać, trzeba będzie obiec cały budynek, bo to tą trasą wynosili oni wszystkie zgromadzone tam dobra. Ale chyba nie jest to konieczne, bo tamci zaczęli, osłaniani przez towarzyszy lub ostrzeliwując się samodzielnie, wchodzić do pojazdów, jakby próbowali uciec. Może myśleli, że jest Was więcej, mieli za mało amunicji lub coś w tym guście?
-
I dobrze, i niedobrze, bo będzie ich mniej, ale też spierdolą z częścią zapasów.
— Vince, weźmiesz trzech chłopaków i wejdziecie frontem, a ja dwóch i przez piwnice, a przy okazji zajebię tych, co zostali na zewnątrz. — powiedział Vincentowi i wziął ze sobą typa z obrzynem i jakiegoś innego. -
//Dopóki nie odjadą, to wleziesz im prosto pod lufy, bo właśnie tą trasą oni wszystko wynosili.//
-
//A to nie da rady ich wybić, jeżeli podejdzie się ich od drugiej strony? //
-
//No właśnie niezbyt, nie walczysz z byle bandytami, ci tutaj wiedzą, że można obejść budynek i wleźć im na plecy, więc i na to są przygotowani.//
-
//Czyli cały plan strzelania w plecy poszedł w diabły. Szkoda. Olej tamten odpis.//
— Ktoś z was nie ma na tyle obsranej zbroi, aby znaleźć naszych z CKM’em i sprawdzić co z nimi?
-
Żaden Ci się do tego otwarcie nie przyzna, ale to już chyba bez znaczenia, bo tamci zapakowali siebie i ostatnie łupy oraz rannych i ich ekwipunek do pojazdów, oddalając się powoli. Tylko jeden. największy, stał wciąż w miejscu. Myślałeś, że to do niego znoszono łupy, ale chyba pełnił inne funkcje, niż transport tego typu towarów, bo nie widziałeś, żeby coś tam znosili. Przez chwilę oczy zaświeciły Ci się na myśl o tym, że zabiliście kierowców i możecie zabrać coś takiego do bazy. Niestety, po chwili pojazd odwrócił się do Was tyłem i zaczął odjeżdżać. Znów zatrzymał się po kilku metrach i zatrząsł się, ale jakby od środka. Nim zastanowiłeś się, co się tam stało, tylne drzwi otworzyły się. Nie wyskoczył na Was oddział uzbrojonych po zęby wrogów, nie było tam też działka ani karabinu maszynowego, ale w sumie wolałbyś chyba to, niż widok, jaki zastałeś, ponieważ z wnętrza pojazdu powoli wytoczył się wielki Mutant. Słyszałeś o nich, mówiono na to coś Ogry, nie bez przyczyny, wielkie, silne i wytrzymałe kupy mięcha. Po pierwszym wylazły jeszcze dwa, wszystkie zbrojne w prymitywne, wykonane z drewna czy złomu, nabijane krzemieniami, kłami jakichś zwierząt czy czymś jeszcze innym, maczugi. Gdy tylko ostatni potwór opuścił pojazd, drzwi się zamknęły, a ten odjechał tak szybko, jak tylko mógł. Ogry stały przez chwilę w miejscu, widocznie oszołomione, ale w końcu jeden spostrzegł Was i ryknął, ruszając naprzód i kręcąc maczugą młynka nad głową.
//Tak, jest w Bestiariuszu.// -
//Tak z ciekawości zapytam, rozwinie się wątek z Syndykatem czy na tych Ograch się skończy?//
Kurwa, kurwa, kurwa! Gdyby miał coś więcej niż rewolwer, kilkoro ludzi ze strzelbami i działający jebany KM. Chociaż on może każe im spierdalać do środka i się zabarykadować, a on by spróbował się dostać na pozycję tych z KM’em. Tylko żeby była amunicja do tego… bo wtedy skończy to się rzezią i wróci sam do bazy, a tego na pewno nie chce. No ale chuj, zaryzykować musi.
— Spierdalać do budynku albo spierdalajcie na motor! — rozkazał swoim chłopom i strzelił kilka razy w kierunku tych skurwysynów, a następnie zaczął biec na pozycje KM’a. -
//A to zależy od Twoich działań.//
Wykonali rozkaz od razu, a tylko dwóch pobiegło do budynku, reszta wolała znaleźć się jak najdalej stąd, więc pobiegli do zaparkowanych dalej motocykli. Ogry, choć silne i wytrzymałe, miałyby spore problemy z dogonieniem ich. Zresztą, i tak wszystkie rzuciły się w pogoń za Tobą, do czego sprowokowałeś ich tym strzałem. Szlachetnie jest oddać życie za kompanów, ale problemem jest to, że będziesz przez to martwy, a lepiej być żywym, niż szlachetnym.
Udało Ci się tam dobiec. Tak jak myślałeś, obsługa leżała niedaleko w kałużach krwi, choć nie masz teraz czasu na ocenianie czy są już martwi, czy może jednak któryś przeżył. -
Cholera, szkoda chłopaków, a tym bardziej, że będzie musiał wziąć odpowiedzialność za to, że zginęli. Ale pies na razie to jebał, ma gorsze zmartwienie na głowie, które go rozpierdoli, jeżeli to on ich nie rozpierdoli. Sprawdził, czy karabin ma jeszcze trochę amunicji, a jeżeli ma, to oparł go o jakiś mebel tak, aby mu się wygodnie strzelało. No a jeżeli nie ma, to chuj, pewnie zdechnie, ale przynajmniej wyciągnie chłopaków z tego bagna.
-
Mebla nie było, ale parapet okna skutecznie spełniał tę rolę. Dwa spośród Ogrów były w zasięgu, drugi gdzieś polazł, goniąc zapewne za uciekającymi motocyklistami.
-
Posłał kilka serii w te wielkie skurwysyństwa, dopóki nie padły na ten swój głupi ryj.