Bismarck
-
Udało ci się zabrać pojazd bez trudu, choć trzeba tu będzie wrócić, z czystej przyzwoitości zabrać ciała poległych kolegów, żeby dać im godny pochówek, który w realiach świata po apokalipsie oznacza ni mniej, ni więcej, ale spalenie, bo to jedyny pewny sposób, aby zmarły został zmarłym do końca. No i ich pojazdy, broń, broń i wyposażenie zabitych… no właśnie. Kogo? Zwykłymi bandytami być nie mogli, nigdy nie słyszałeś o szajce na tyle silnej, aby mogła wystawić tak wielu tak dobrze wyposażonych, uzbrojonych żołnierzy z pojazdami i do tego tresowanymi Mutantami. Nie dość, że coś tu ci śmierdziało, to miałeś jeszcze wrażenie, że to nie koniec i zaleci gównem jeszcze bardziej, i to niedługo. Takim akcentem właśnie skończyłeś swoją podróż. Po powrocie nie witano cię owacyjnie, jak bohatera, bo każdy głupi wiedział, że szef może się na tobie ładnie wyżyć i nie chcieli mu podpaść, więc woleli gratulować i klepać cię po plecach później, o ile będzie w ogóle okazja.
-
Choć niektórych członków klubu ledwo znał, a z innymi ani razu słowa nie zamienił, będzie trzeba wrócić i zrobić to, co trzeba. Motocykle na chodzie są wiele warte, ale broń i reszta też jest od chuja warta. Ale tym razem wyruszy tylko z paroma motocyklistami, a najlepiej wyruszyłby sam, aby nie narażać swojej dupy w klubie oraz życia innych członków. Ale te typy i te wielkie pokurwieństwa… No jebie gorzej niż od szwendacza, który przed przemianą wytaplał się w gównie. Za dobrze uzbrojeni i pierwszy raz widział, żeby ktoś trzymał takie coś w ciężarówce, a potem to wypuścił, aby walczyły po ich stronie. Na chwilę obecną ma inne zmartwienie, albowiem musi nasmarować dupę łojem, zanim spotka się z dowódcą, bo klepanie będzie niezłe. Wepchnął motocykl do swojego pokoju i tam go zostawił, a następnie udał się do kwatery jego przełożonego.
-
Miałeś wrażenie jakby tylko na ciebie czekał, bo nie zdążyłeś nawet zamknąć za sobą drzwi, a ten od razu zaczął wrzeszczeć:
- Po chuju miałeś ten pomysł, a ja mam w chuju kolejne! Nigdzie już nie weźmiesz chłopaków, teraz to ty będziesz zapierdalał, jak ktoś coś zwietrzy, jasne?! Mówiłem, że będzie miał kumpli! I co? I kurwa miał! A my mamy kilku kumpli mniej! Warto chociaż było?! -
— Nie wiem, kurwa, czy było warto. Myślisz, że mi to na rękę, aby chłopaki zdychały? Każdy dostał teraz po dupie, a najbardziej oni, bo już nie żyją, do kurwy nędzy.
Teraz pora, aby się opanował, bo z tego opierdolu wyjdą obaj z obitymi mordami, a to byłoby już za wiele na ten dzień i pewnie mocno by to zaważyło na jego członkostwie w klubie.
— Mam ci powiedzieć wszystko, co się tam stało? -
- Wprost o tym marzę. No, dawaj.
-
Ochłonął jeszcze chwilę i pozbierał wszystkie swoje myśli i wspomnienia w spójną całość.
— Przejdę od razu do tej części, jak już jechałem z chłopakami. Będąc już w miasteczku, Vincent wybiegł na środek drogi i machał łapami, więc gadam do niego przez radio, a on nic. Zjeby zagłuszyły częstotliwość albo coś, bo Vincent też do mnie gadał przez radio i chuja słyszałem. Zgadaliśmy się, zostawiliśmy motocykle, tych z karabinem wysłałem do jakiegoś budynku, aby mieli dobrą pozycję. Te kurwie wynosiły z komisariatu skrzynie i pakowali je do opancerzonych pojazdów. No i się zaczęło, dałem znak i zaczęła się napierdalanka. Karabin kilku sprzątnął, ale przestał strzelać po jakimś czasie. Trochę ustrzeliliśmy i zaczęli się wycofywać. Z dwóch samochodów, do których nic nie pakowali, wypuścili… no ja nie wiem, jak mam to nazwać. Kurestwa wielkie, zmutowane, w łapach prowizoryczna broń, ale za to tępe i powolne. Chłopakom kazałem spierdalać, a ja ich odciągnąłem. Dwóch ubiłem z karabinu, ale, no kurwa, takiego czegoś to nie widziałem, a żeby ubić jednego musiałem do niego napierdalać i napierdalać. Według mnie mieliśmy do czynienie z ludźmi uzbrojonymi po zęby, wyszkolonymi, zaawansowanymi technologicznie i z udomowionymi mutantami, a te zapasy w komisariacie wcale nie są ich, a kogoś innego. -
- Wiesz, że to brzmi pojebanie w opór, prawda? - zapytał, a właściwie to wykrztusił po chwili. Najwidoczniej cała historia zrobiła na nim spore wrażenie.
-
— Jak się brało udział w takiej akcji, to już człowiekowi się nie wydaje takie pojebane. Myślisz, że ja się spodziewałem czegoś takiego? Nikt się pewnie nie spodziewał, kurwa. Miało pójść szybko i łatwo, a tu, kurwa, udomowione mutanty i ludzie wyszkoleni jak żołnierze albo lepiej. Wcześniej czy później i tak byśmy się na nich natknęli. Albo oni na nas z tymi przerośniętymi skurwielami.
-
- Jak mają takie zaplecze to pewnie ich tylko wkurwiliście i teraz wrócą z bandą kumpli, żeby się z nami rozprawić. Także dupa w troki i na motory, trzeba się zwijać, zanim przyjadą.
-
— Teraz? Gdzie niby?
-
- To… - powiedział i uniósł palec, jakby chcąc ci coś wytłumaczyć, ale po chwili zaniechał tego gestu. - Kurwa no, bardzo dobre pytanie. Myślałem, że będziemy sobie żyć w tym naszym kurwidołku, a tu chuj, trzeba się zwijać. Nie wiem za cholerę, gdzie. Najlepsza opcja jest taka, że trochę się powłóczymy i wrócimy tu za kilka tygodni czy miesięcy, jak o nas zapomną. I albo zostaniemy, albo zbierzemy jak najwięcej sprzętu i spierdolimy na stałe do jakiejś innej miejscówki. Zresztą, może i jestem szefem, ale to ty wpakowałeś nas w to bagno, lepiej coś kurwa wymyśl.
-
— Mam teraz samemu pojechać szukać jakieś miejscówki?
-
- No ta, już, żebyś spieprzył albo co. Ktoś pojedzie z tobą. A reszta spróbuje zabrać jak najwięcej sprzętu i będzie czekać. Dam znać tamtym, weź, co ci potrzeba, i czekaj przed główną bramą.
-
— Przydziel mi kogoś, a ja pójdę w tym czasie się spakować i wziąć, to co mi potrzeba. Gdy już znajdziemy sobie miejscówkę, to pojadę zrobić coś z tymi ciałami tych naszych chłopaków. To wszystko?
-
- My się zajmiemy trupami, żeby było szybciej. W najgorszym wypadku, jak nie mają daleko, a te ich samochodziki ładnie zapieprzają, to mogą przyjechać tu z wizytą jeszcze dzisiaj.
-
— Dobra, to ja już lecę. Dam znać przez radio, jak cokolwiek znajdę.
Wyszedł i powędrował do swojej kanciapy, gdzie trzymał swoje wszystkie rzeczy, czyli czyste ubrania i skrzynkę z narzędziami. Wszystkiego ze sobą nie zabierze, ale spakował do plecaka dwie koszulki, spodnie i bieliznę, a skrzynkę z narzędziami wziął pod pachę i zaniósł ją chłopom, którzy ładują rzeczy na samochody i ciężarówki //zakładam, że szef posterunku powiadomił wszystkim o tym, że się zbierają i mają się pakować.//. Gdy już to wszystko ogarnął, podszedł do swojego motocykla i poczekał, aż jakiś fagas przyjdzie, który miał zostać mu przydzielony. Albo on jemu. -
Miało ci towarzyszyć dwóch osiłków szefa, kojarzyłeś ich z widzenia, zwykle szlajali się tam, gdzie on i na zmianę pilnowali jego kwater, jakby miało mu coś zagrozić. Miałeś wrażenie, że wybrał ich dlatego, żeby mieć pewność, że będziesz bał się uciec albo uznał ich za pewnych na tyle, żeby kropnęli cię, jeśli spróbujesz. Jeden z nich, łysy, miał rewolwer i długi nóż oraz dwuręczną maczugę z drewna, nabijaną gwoździami i różnym złomem. Jego kompan dysponował kilkoma skleconymi ze złomu i drewna oszczepami, maczetą i pistoletem, miał też lornetkę, która może się wam przydać.
-
Ta, zesrają się, jeżeli Samuel spróbuje uciec. Gdyby chciał uciec, to tak, aby oni się od razu nie połapali. Spierdalać nie zamierza, więc mogą mu zrobić lachę z połykiem i pocałować dupę, jeżeli jednym z ich zadań jest pilnowanie go. Zanim w ogóle wyjechał w poszukiwaniu nowej kryjówki, wyjął i rozłożył mapę stanu, aby potem na środku drogi nie pierdolić się ustalaniem, gdzie są na mapie. Może i mapa pokazuje tylko drogi międzymiastowe, mniejsze i większe miasta, ale nie będzie wybrzydzać. Teraz jest w Bismarck, niewielkim mieście i przydałoby się znaleźć jakieś miasteczko, które nie byłoby ani za daleko, ani za blisko tego, w którym teraz przesiadują.
-
Mniejszych i większych miasteczek i osad było wokół multum, ale nie masz pewności, które nie zostały zniszczone podczas działań przeciwko Zombie lub frakcyjnych wojen. Dzięki położeniu niemalże tuż nad rzeką, miasteczko Huff na południu wydaje się ciekawe, choć nic więcej sobą nie oferuje, podobnie jak Fort Rice jeszcze dalej na południe. Na wschodzie jest McKenzie, równie nijakie jak pozostałe lokacje, a na zachodzie Mandan, o wiele ciekawsze, bo większe. Większe miasto, więcej łupów, więcej kryjówek, ale też więcej Zombie i okazji do spotkania innych ocalałych. Na północ od Mandan znajduje się też rafineria ropy naftowej. Na północ od samego Bismarck nie ma nic ciekawego, tylko małe miasteczko Baldwin, oddalone od niego najbardziej w stosunku do pozostałych osad.
-
Rafineria i Mandan wydają się ciekawymi miejscami. Rafineria bo ropa, ale żeby mieć czystą ropę lub benzynę, to trzeba coś kombinować z czyszczeniem, destylacją czy innym gównem, ale rafineria wydaje się całkiem ciekawa, bo może tam nikogo nie być albo ktoś siedzi uzbrojony po zęby. Mandan też jest ciekawe, bo duże, ale też dużo niebezpieczeństw.
— Dobra, mordy. — zwrócił się do dwóch chłopaków. — Podjedziemy najpierw do takiego większego miasta, Mandan. Zobaczymy, czy coś tam jest, a potem na północ zobaczyć, co w rafinerii naftowej piszczy. Jak nie znajdziemy niczego w tym mieście i rafinerii, to jedziemy do Baldwin. Pytania? Nie? To jedziemy.
Wyjechał z posterunku i obrał drogę, która prowadzi na zachód. Jechał szybko, ale nie za szybko, aby mógł odpowiednio szybko zareagować, gdyby coś mu wyskoczyło na drogę.