Bismarck
-
— Nie wiem, kurwa, czy było warto. Myślisz, że mi to na rękę, aby chłopaki zdychały? Każdy dostał teraz po dupie, a najbardziej oni, bo już nie żyją, do kurwy nędzy.
Teraz pora, aby się opanował, bo z tego opierdolu wyjdą obaj z obitymi mordami, a to byłoby już za wiele na ten dzień i pewnie mocno by to zaważyło na jego członkostwie w klubie.
— Mam ci powiedzieć wszystko, co się tam stało? -
- Wprost o tym marzę. No, dawaj.
-
Ochłonął jeszcze chwilę i pozbierał wszystkie swoje myśli i wspomnienia w spójną całość.
— Przejdę od razu do tej części, jak już jechałem z chłopakami. Będąc już w miasteczku, Vincent wybiegł na środek drogi i machał łapami, więc gadam do niego przez radio, a on nic. Zjeby zagłuszyły częstotliwość albo coś, bo Vincent też do mnie gadał przez radio i chuja słyszałem. Zgadaliśmy się, zostawiliśmy motocykle, tych z karabinem wysłałem do jakiegoś budynku, aby mieli dobrą pozycję. Te kurwie wynosiły z komisariatu skrzynie i pakowali je do opancerzonych pojazdów. No i się zaczęło, dałem znak i zaczęła się napierdalanka. Karabin kilku sprzątnął, ale przestał strzelać po jakimś czasie. Trochę ustrzeliliśmy i zaczęli się wycofywać. Z dwóch samochodów, do których nic nie pakowali, wypuścili… no ja nie wiem, jak mam to nazwać. Kurestwa wielkie, zmutowane, w łapach prowizoryczna broń, ale za to tępe i powolne. Chłopakom kazałem spierdalać, a ja ich odciągnąłem. Dwóch ubiłem z karabinu, ale, no kurwa, takiego czegoś to nie widziałem, a żeby ubić jednego musiałem do niego napierdalać i napierdalać. Według mnie mieliśmy do czynienie z ludźmi uzbrojonymi po zęby, wyszkolonymi, zaawansowanymi technologicznie i z udomowionymi mutantami, a te zapasy w komisariacie wcale nie są ich, a kogoś innego. -
- Wiesz, że to brzmi pojebanie w opór, prawda? - zapytał, a właściwie to wykrztusił po chwili. Najwidoczniej cała historia zrobiła na nim spore wrażenie.
-
— Jak się brało udział w takiej akcji, to już człowiekowi się nie wydaje takie pojebane. Myślisz, że ja się spodziewałem czegoś takiego? Nikt się pewnie nie spodziewał, kurwa. Miało pójść szybko i łatwo, a tu, kurwa, udomowione mutanty i ludzie wyszkoleni jak żołnierze albo lepiej. Wcześniej czy później i tak byśmy się na nich natknęli. Albo oni na nas z tymi przerośniętymi skurwielami.
-
- Jak mają takie zaplecze to pewnie ich tylko wkurwiliście i teraz wrócą z bandą kumpli, żeby się z nami rozprawić. Także dupa w troki i na motory, trzeba się zwijać, zanim przyjadą.
-
— Teraz? Gdzie niby?
-
- To… - powiedział i uniósł palec, jakby chcąc ci coś wytłumaczyć, ale po chwili zaniechał tego gestu. - Kurwa no, bardzo dobre pytanie. Myślałem, że będziemy sobie żyć w tym naszym kurwidołku, a tu chuj, trzeba się zwijać. Nie wiem za cholerę, gdzie. Najlepsza opcja jest taka, że trochę się powłóczymy i wrócimy tu za kilka tygodni czy miesięcy, jak o nas zapomną. I albo zostaniemy, albo zbierzemy jak najwięcej sprzętu i spierdolimy na stałe do jakiejś innej miejscówki. Zresztą, może i jestem szefem, ale to ty wpakowałeś nas w to bagno, lepiej coś kurwa wymyśl.
-
— Mam teraz samemu pojechać szukać jakieś miejscówki?
-
- No ta, już, żebyś spieprzył albo co. Ktoś pojedzie z tobą. A reszta spróbuje zabrać jak najwięcej sprzętu i będzie czekać. Dam znać tamtym, weź, co ci potrzeba, i czekaj przed główną bramą.
-
— Przydziel mi kogoś, a ja pójdę w tym czasie się spakować i wziąć, to co mi potrzeba. Gdy już znajdziemy sobie miejscówkę, to pojadę zrobić coś z tymi ciałami tych naszych chłopaków. To wszystko?
-
- My się zajmiemy trupami, żeby było szybciej. W najgorszym wypadku, jak nie mają daleko, a te ich samochodziki ładnie zapieprzają, to mogą przyjechać tu z wizytą jeszcze dzisiaj.
-
— Dobra, to ja już lecę. Dam znać przez radio, jak cokolwiek znajdę.
Wyszedł i powędrował do swojej kanciapy, gdzie trzymał swoje wszystkie rzeczy, czyli czyste ubrania i skrzynkę z narzędziami. Wszystkiego ze sobą nie zabierze, ale spakował do plecaka dwie koszulki, spodnie i bieliznę, a skrzynkę z narzędziami wziął pod pachę i zaniósł ją chłopom, którzy ładują rzeczy na samochody i ciężarówki //zakładam, że szef posterunku powiadomił wszystkim o tym, że się zbierają i mają się pakować.//. Gdy już to wszystko ogarnął, podszedł do swojego motocykla i poczekał, aż jakiś fagas przyjdzie, który miał zostać mu przydzielony. Albo on jemu. -
Miało ci towarzyszyć dwóch osiłków szefa, kojarzyłeś ich z widzenia, zwykle szlajali się tam, gdzie on i na zmianę pilnowali jego kwater, jakby miało mu coś zagrozić. Miałeś wrażenie, że wybrał ich dlatego, żeby mieć pewność, że będziesz bał się uciec albo uznał ich za pewnych na tyle, żeby kropnęli cię, jeśli spróbujesz. Jeden z nich, łysy, miał rewolwer i długi nóż oraz dwuręczną maczugę z drewna, nabijaną gwoździami i różnym złomem. Jego kompan dysponował kilkoma skleconymi ze złomu i drewna oszczepami, maczetą i pistoletem, miał też lornetkę, która może się wam przydać.
-
Ta, zesrają się, jeżeli Samuel spróbuje uciec. Gdyby chciał uciec, to tak, aby oni się od razu nie połapali. Spierdalać nie zamierza, więc mogą mu zrobić lachę z połykiem i pocałować dupę, jeżeli jednym z ich zadań jest pilnowanie go. Zanim w ogóle wyjechał w poszukiwaniu nowej kryjówki, wyjął i rozłożył mapę stanu, aby potem na środku drogi nie pierdolić się ustalaniem, gdzie są na mapie. Może i mapa pokazuje tylko drogi międzymiastowe, mniejsze i większe miasta, ale nie będzie wybrzydzać. Teraz jest w Bismarck, niewielkim mieście i przydałoby się znaleźć jakieś miasteczko, które nie byłoby ani za daleko, ani za blisko tego, w którym teraz przesiadują.
-
Mniejszych i większych miasteczek i osad było wokół multum, ale nie masz pewności, które nie zostały zniszczone podczas działań przeciwko Zombie lub frakcyjnych wojen. Dzięki położeniu niemalże tuż nad rzeką, miasteczko Huff na południu wydaje się ciekawe, choć nic więcej sobą nie oferuje, podobnie jak Fort Rice jeszcze dalej na południe. Na wschodzie jest McKenzie, równie nijakie jak pozostałe lokacje, a na zachodzie Mandan, o wiele ciekawsze, bo większe. Większe miasto, więcej łupów, więcej kryjówek, ale też więcej Zombie i okazji do spotkania innych ocalałych. Na północ od Mandan znajduje się też rafineria ropy naftowej. Na północ od samego Bismarck nie ma nic ciekawego, tylko małe miasteczko Baldwin, oddalone od niego najbardziej w stosunku do pozostałych osad.
-
Rafineria i Mandan wydają się ciekawymi miejscami. Rafineria bo ropa, ale żeby mieć czystą ropę lub benzynę, to trzeba coś kombinować z czyszczeniem, destylacją czy innym gównem, ale rafineria wydaje się całkiem ciekawa, bo może tam nikogo nie być albo ktoś siedzi uzbrojony po zęby. Mandan też jest ciekawe, bo duże, ale też dużo niebezpieczeństw.
— Dobra, mordy. — zwrócił się do dwóch chłopaków. — Podjedziemy najpierw do takiego większego miasta, Mandan. Zobaczymy, czy coś tam jest, a potem na północ zobaczyć, co w rafinerii naftowej piszczy. Jak nie znajdziemy niczego w tym mieście i rafinerii, to jedziemy do Baldwin. Pytania? Nie? To jedziemy.
Wyjechał z posterunku i obrał drogę, która prowadzi na zachód. Jechał szybko, ale nie za szybko, aby mógł odpowiednio szybko zareagować, gdyby coś mu wyskoczyło na drogę. -
Większość czasu musiałeś jechać wzdłuż drogi, a nie samą drogą, bo ta zatarasowana była wrakami aut ludzi, którzy usiłowali uciec. Nie chciałeś nawet sobie wyobrażać, jaki chaos mógłby wywołać jeden Zombie, a jaką rzeź kilka bądź kilkanaście… Nie było co się zatrzymywać, prędzej znajdziecie tam chodzącego trupa niż coś ciekawego, pojazdy były pozbawione ładunków, pasażerów i w większości nawet sprawnych części. Po drodze mijaliście kojoty, wielkie, zmutowane skorpiony i pojedyncze Zombie, ale tylko te ostatnie się wami interesowały, ale nijak nie mogły was dogonić. Twoi kompani, dla zabawy, czasem podjeżdżali na tyle blisko, aby z motocykla rozwalić albo uciąć takiemu łeb. Po jakiejś godzinie czy półtorej miasto było już w polu widzenia, możecie wjechać ot tak, zostawić motory tutaj i iść z buta lub przyczaić się i sprawdzić, czy coś w trawie nie piszczy.
-
Po ostatnim kręceniu wora i opierdolu, że nie zadbał o bezpieczeństwo i nie ogarnął wszystkiego lepiej, lepiej będzie po cichu ogarnąć okolicę. Czasu to zajmie, ale będą mieć większą pewność, że nie wejdą do jamy niedźwiedzia i nie obudzą jakiegoś kurestwa, a tego by jeszcze brakowało.
— Schodzimy z motocykli i idziemy powierzchownie przeczesać okolicę.
Zszedł z motocykla, schował go w jakimś budynku i ruszył w głąb miasta. -
Na dobrą sprawę już przez to, że zdecydowaliście się pójść do miasta i schować gdzieś między budynkami swoje pojazdy coś dało, a mianowicie wiecie, że miasto nie jest w pełni oczyszczone z Zombie czy innego ścierwa, bo kilkanaście sztywniaków idzie właśnie w waszym kierunku.