Bismarck
-
- My się zajmiemy trupami, żeby było szybciej. W najgorszym wypadku, jak nie mają daleko, a te ich samochodziki ładnie zapieprzają, to mogą przyjechać tu z wizytą jeszcze dzisiaj.
-
— Dobra, to ja już lecę. Dam znać przez radio, jak cokolwiek znajdę.
Wyszedł i powędrował do swojej kanciapy, gdzie trzymał swoje wszystkie rzeczy, czyli czyste ubrania i skrzynkę z narzędziami. Wszystkiego ze sobą nie zabierze, ale spakował do plecaka dwie koszulki, spodnie i bieliznę, a skrzynkę z narzędziami wziął pod pachę i zaniósł ją chłopom, którzy ładują rzeczy na samochody i ciężarówki //zakładam, że szef posterunku powiadomił wszystkim o tym, że się zbierają i mają się pakować.//. Gdy już to wszystko ogarnął, podszedł do swojego motocykla i poczekał, aż jakiś fagas przyjdzie, który miał zostać mu przydzielony. Albo on jemu. -
Miało ci towarzyszyć dwóch osiłków szefa, kojarzyłeś ich z widzenia, zwykle szlajali się tam, gdzie on i na zmianę pilnowali jego kwater, jakby miało mu coś zagrozić. Miałeś wrażenie, że wybrał ich dlatego, żeby mieć pewność, że będziesz bał się uciec albo uznał ich za pewnych na tyle, żeby kropnęli cię, jeśli spróbujesz. Jeden z nich, łysy, miał rewolwer i długi nóż oraz dwuręczną maczugę z drewna, nabijaną gwoździami i różnym złomem. Jego kompan dysponował kilkoma skleconymi ze złomu i drewna oszczepami, maczetą i pistoletem, miał też lornetkę, która może się wam przydać.
-
Ta, zesrają się, jeżeli Samuel spróbuje uciec. Gdyby chciał uciec, to tak, aby oni się od razu nie połapali. Spierdalać nie zamierza, więc mogą mu zrobić lachę z połykiem i pocałować dupę, jeżeli jednym z ich zadań jest pilnowanie go. Zanim w ogóle wyjechał w poszukiwaniu nowej kryjówki, wyjął i rozłożył mapę stanu, aby potem na środku drogi nie pierdolić się ustalaniem, gdzie są na mapie. Może i mapa pokazuje tylko drogi międzymiastowe, mniejsze i większe miasta, ale nie będzie wybrzydzać. Teraz jest w Bismarck, niewielkim mieście i przydałoby się znaleźć jakieś miasteczko, które nie byłoby ani za daleko, ani za blisko tego, w którym teraz przesiadują.
-
Mniejszych i większych miasteczek i osad było wokół multum, ale nie masz pewności, które nie zostały zniszczone podczas działań przeciwko Zombie lub frakcyjnych wojen. Dzięki położeniu niemalże tuż nad rzeką, miasteczko Huff na południu wydaje się ciekawe, choć nic więcej sobą nie oferuje, podobnie jak Fort Rice jeszcze dalej na południe. Na wschodzie jest McKenzie, równie nijakie jak pozostałe lokacje, a na zachodzie Mandan, o wiele ciekawsze, bo większe. Większe miasto, więcej łupów, więcej kryjówek, ale też więcej Zombie i okazji do spotkania innych ocalałych. Na północ od Mandan znajduje się też rafineria ropy naftowej. Na północ od samego Bismarck nie ma nic ciekawego, tylko małe miasteczko Baldwin, oddalone od niego najbardziej w stosunku do pozostałych osad.
-
Rafineria i Mandan wydają się ciekawymi miejscami. Rafineria bo ropa, ale żeby mieć czystą ropę lub benzynę, to trzeba coś kombinować z czyszczeniem, destylacją czy innym gównem, ale rafineria wydaje się całkiem ciekawa, bo może tam nikogo nie być albo ktoś siedzi uzbrojony po zęby. Mandan też jest ciekawe, bo duże, ale też dużo niebezpieczeństw.
— Dobra, mordy. — zwrócił się do dwóch chłopaków. — Podjedziemy najpierw do takiego większego miasta, Mandan. Zobaczymy, czy coś tam jest, a potem na północ zobaczyć, co w rafinerii naftowej piszczy. Jak nie znajdziemy niczego w tym mieście i rafinerii, to jedziemy do Baldwin. Pytania? Nie? To jedziemy.
Wyjechał z posterunku i obrał drogę, która prowadzi na zachód. Jechał szybko, ale nie za szybko, aby mógł odpowiednio szybko zareagować, gdyby coś mu wyskoczyło na drogę. -
Większość czasu musiałeś jechać wzdłuż drogi, a nie samą drogą, bo ta zatarasowana była wrakami aut ludzi, którzy usiłowali uciec. Nie chciałeś nawet sobie wyobrażać, jaki chaos mógłby wywołać jeden Zombie, a jaką rzeź kilka bądź kilkanaście… Nie było co się zatrzymywać, prędzej znajdziecie tam chodzącego trupa niż coś ciekawego, pojazdy były pozbawione ładunków, pasażerów i w większości nawet sprawnych części. Po drodze mijaliście kojoty, wielkie, zmutowane skorpiony i pojedyncze Zombie, ale tylko te ostatnie się wami interesowały, ale nijak nie mogły was dogonić. Twoi kompani, dla zabawy, czasem podjeżdżali na tyle blisko, aby z motocykla rozwalić albo uciąć takiemu łeb. Po jakiejś godzinie czy półtorej miasto było już w polu widzenia, możecie wjechać ot tak, zostawić motory tutaj i iść z buta lub przyczaić się i sprawdzić, czy coś w trawie nie piszczy.
-
Po ostatnim kręceniu wora i opierdolu, że nie zadbał o bezpieczeństwo i nie ogarnął wszystkiego lepiej, lepiej będzie po cichu ogarnąć okolicę. Czasu to zajmie, ale będą mieć większą pewność, że nie wejdą do jamy niedźwiedzia i nie obudzą jakiegoś kurestwa, a tego by jeszcze brakowało.
— Schodzimy z motocykli i idziemy powierzchownie przeczesać okolicę.
Zszedł z motocykla, schował go w jakimś budynku i ruszył w głąb miasta. -
Na dobrą sprawę już przez to, że zdecydowaliście się pójść do miasta i schować gdzieś między budynkami swoje pojazdy coś dało, a mianowicie wiecie, że miasto nie jest w pełni oczyszczone z Zombie czy innego ścierwa, bo kilkanaście sztywniaków idzie właśnie w waszym kierunku.
-
Mógłby je tak po prostu wystrzelać z pistoletu maszynowego, ale narobi to takiego hałasu, że po tych kilkunastu zjawi się kilkudziesięciu albo i więcej. Zajęcie się nimi za pomocą broni białej na otwartym terenie jest ryzykowne. Można wejść do jakiegoś budynku i wpuszczać po jednym albo dwóch i się z nimi rozprawiać albo… po prostu ich olać i truchtem obczaić to miasto.
— Wolicie się z nimi ponapierdalać czy ich olać i sprawdzić jak najszybciej miasto? — zapytał chłopaków. -
- Był kiedyś taki jeden, Johny, my na niego mówiliśmy Szczerbatka. Olał kiedyś bandę truposzy i jak trzeba było uciekać przed bandytami, a amunicji miał już na wyczerpaniu, to musiał sobie palnąć w łeb, jak za nimi byli bandyci, a przed nimi te zdechlaki, które zostawił. Także morał z tego taki, żeby bić te zgniłe kurwy.
-
— Pewnie skończył ze zepsutymi zębami na dupie. Strzelajcie tylko w ostateczności.
Westchnął i upewnił się, że nóż jest w pochwie. Nie chce wylądować w sytuacji, w której nie będzie mógł użyć łomu oraz noża, bo ten mu gdzieś wypadł. Wziął głębszy wdech i ruszył z łomem w kierunku zgniłych kutasów. -
Łom, maczuga i maczeta bez trudu poradziły sobie z Zombie, które nawet nie miały szans się do was zbliżyć. Przeszukanie trupów dało niewiele, głównie jakieś pierdoły w postaci portfeli i ich zawartości, teraz bezużytecznej, pęków kluczy, zepsutych gum do żucia, prezerwatyw i tak dalej. Jeden z osiłków przywłaszczył sobie zapalniczkę z wizerunkiem gołej baby, a drugi okulary przeciwsłoneczne w całkiem dobrym stanie. Jednak poza tym nie było pośród trupów nic wartościowego i możecie już właściwie iść dalej.
-
Skoro nie ma nic ciekawego, ruszył przed siebie.
-
Cóż, miasto jak miasto, bloki, sklepy wszelkiej maści i tak dalej, gdzieniegdzie spalone lub pordzewiałe wraki samochodów i tak dalej. Typowa dla tych czasów sceneria, choć Zombie było podejrzanie mało. Nie żeby był to problem, ale jakby się tak zastanowić, to raczej się stąd same nie wyniosły, a wątpliwe, żeby zaraziły tak mało mieszkańców lub ci opuścili miasto wcześniej. To sugeruje robotę ludzi, choć niekoniecznie musi mówić, że miasto jest zamieszkane, mogła to być jakaś banda szabrowników albo przejeżdżający w okolicy wojskowi.
-
Albo większość została ściągnięte w jedno miejsce przez jakiś pojebów i są częścią jakieś pojebanej pułapki, która jest zastawiona dla takich debili jak on. Samuel jest obdarzony bujną wyobraźnią i już nie raz sobie wyobrażał jakieś pojebane rzeczy.
— Trochę tu pusto… Jeszcze trochę poszperamy i ruszamy do rafinerii. Dajcie znać, gdy coś wam się rzuci w oczy. — powiedział cicho i kontynuował dalsze zwiedzanie miasta.
Gdy jemu lub chłopakom nic się nie pokazało lub nie zwróciło ich uwagi, wrócił do motocykli i wtedy ruszył w drogę do rafinerii. -
Nic, kompletnie nic. Ale podczas drogi zrobiło się ciekawiej, bo nie ujechaliście nawet połowy drogi z miasta do rafinerii, gdy z okna jednego z budynków padły strzały, szczęśliwie wszystkie trafiły w ziemię, a nim kolejne miały okazję trafić w któregokolwiek z was, jadący na przedzie, skręcił w boczną uliczkę, skąd ciężko będzie trafić kogokolwiek z waszej trójki.
-
Skręcił za nim i stanął w jakimś miejscu, aby mieć stuprocentową pewność, że ten strzelec ich nie trafi stamtąd, skąd strzelał.
— Możemy go ominąć albo mu pokazać, że mamy większe jaja od tego debila, który w nas strzelał. Mam podjąć decyzję za was czy wy decydujecie? -
Wzruszyli ramionami, najwidoczniej uważając obie opcje za jednakowo dobre.
-
Musi chwilę pomyśleć i jeszcze raz pomyśleć. Jeżeli ten ktoś otworzył ogień do trzech typów na motorze, to albo jest debilem, albo próbował ich nastraszyć, albo nie jest sam lub ma duży arsenał. Duży arsenał oznacza coś ciekawego, a więcej niż jeden człowiek stanowi już większy problem. Z drugiej strony nie ma czasu na użeranie się z jakimś pierdolcem.
— Jedziemy dalej. Później tutaj sam wpadnę albo ktoś tutaj zostanie wysłany. — orzekł chłopakom.
Wyjął mapę i zaznaczył na niej miasto, w którym został ostrzelany, a potem ruszył motocyklem i łukiem ominął ten budynek.