Bismarck
-
Większość czasu musiałeś jechać wzdłuż drogi, a nie samą drogą, bo ta zatarasowana była wrakami aut ludzi, którzy usiłowali uciec. Nie chciałeś nawet sobie wyobrażać, jaki chaos mógłby wywołać jeden Zombie, a jaką rzeź kilka bądź kilkanaście… Nie było co się zatrzymywać, prędzej znajdziecie tam chodzącego trupa niż coś ciekawego, pojazdy były pozbawione ładunków, pasażerów i w większości nawet sprawnych części. Po drodze mijaliście kojoty, wielkie, zmutowane skorpiony i pojedyncze Zombie, ale tylko te ostatnie się wami interesowały, ale nijak nie mogły was dogonić. Twoi kompani, dla zabawy, czasem podjeżdżali na tyle blisko, aby z motocykla rozwalić albo uciąć takiemu łeb. Po jakiejś godzinie czy półtorej miasto było już w polu widzenia, możecie wjechać ot tak, zostawić motory tutaj i iść z buta lub przyczaić się i sprawdzić, czy coś w trawie nie piszczy.
-
Po ostatnim kręceniu wora i opierdolu, że nie zadbał o bezpieczeństwo i nie ogarnął wszystkiego lepiej, lepiej będzie po cichu ogarnąć okolicę. Czasu to zajmie, ale będą mieć większą pewność, że nie wejdą do jamy niedźwiedzia i nie obudzą jakiegoś kurestwa, a tego by jeszcze brakowało.
— Schodzimy z motocykli i idziemy powierzchownie przeczesać okolicę.
Zszedł z motocykla, schował go w jakimś budynku i ruszył w głąb miasta. -
Na dobrą sprawę już przez to, że zdecydowaliście się pójść do miasta i schować gdzieś między budynkami swoje pojazdy coś dało, a mianowicie wiecie, że miasto nie jest w pełni oczyszczone z Zombie czy innego ścierwa, bo kilkanaście sztywniaków idzie właśnie w waszym kierunku.
-
Mógłby je tak po prostu wystrzelać z pistoletu maszynowego, ale narobi to takiego hałasu, że po tych kilkunastu zjawi się kilkudziesięciu albo i więcej. Zajęcie się nimi za pomocą broni białej na otwartym terenie jest ryzykowne. Można wejść do jakiegoś budynku i wpuszczać po jednym albo dwóch i się z nimi rozprawiać albo… po prostu ich olać i truchtem obczaić to miasto.
— Wolicie się z nimi ponapierdalać czy ich olać i sprawdzić jak najszybciej miasto? — zapytał chłopaków. -
- Był kiedyś taki jeden, Johny, my na niego mówiliśmy Szczerbatka. Olał kiedyś bandę truposzy i jak trzeba było uciekać przed bandytami, a amunicji miał już na wyczerpaniu, to musiał sobie palnąć w łeb, jak za nimi byli bandyci, a przed nimi te zdechlaki, które zostawił. Także morał z tego taki, żeby bić te zgniłe kurwy.
-
— Pewnie skończył ze zepsutymi zębami na dupie. Strzelajcie tylko w ostateczności.
Westchnął i upewnił się, że nóż jest w pochwie. Nie chce wylądować w sytuacji, w której nie będzie mógł użyć łomu oraz noża, bo ten mu gdzieś wypadł. Wziął głębszy wdech i ruszył z łomem w kierunku zgniłych kutasów. -
Łom, maczuga i maczeta bez trudu poradziły sobie z Zombie, które nawet nie miały szans się do was zbliżyć. Przeszukanie trupów dało niewiele, głównie jakieś pierdoły w postaci portfeli i ich zawartości, teraz bezużytecznej, pęków kluczy, zepsutych gum do żucia, prezerwatyw i tak dalej. Jeden z osiłków przywłaszczył sobie zapalniczkę z wizerunkiem gołej baby, a drugi okulary przeciwsłoneczne w całkiem dobrym stanie. Jednak poza tym nie było pośród trupów nic wartościowego i możecie już właściwie iść dalej.
-
Skoro nie ma nic ciekawego, ruszył przed siebie.
-
Cóż, miasto jak miasto, bloki, sklepy wszelkiej maści i tak dalej, gdzieniegdzie spalone lub pordzewiałe wraki samochodów i tak dalej. Typowa dla tych czasów sceneria, choć Zombie było podejrzanie mało. Nie żeby był to problem, ale jakby się tak zastanowić, to raczej się stąd same nie wyniosły, a wątpliwe, żeby zaraziły tak mało mieszkańców lub ci opuścili miasto wcześniej. To sugeruje robotę ludzi, choć niekoniecznie musi mówić, że miasto jest zamieszkane, mogła to być jakaś banda szabrowników albo przejeżdżający w okolicy wojskowi.
-
Albo większość została ściągnięte w jedno miejsce przez jakiś pojebów i są częścią jakieś pojebanej pułapki, która jest zastawiona dla takich debili jak on. Samuel jest obdarzony bujną wyobraźnią i już nie raz sobie wyobrażał jakieś pojebane rzeczy.
— Trochę tu pusto… Jeszcze trochę poszperamy i ruszamy do rafinerii. Dajcie znać, gdy coś wam się rzuci w oczy. — powiedział cicho i kontynuował dalsze zwiedzanie miasta.
Gdy jemu lub chłopakom nic się nie pokazało lub nie zwróciło ich uwagi, wrócił do motocykli i wtedy ruszył w drogę do rafinerii. -
Nic, kompletnie nic. Ale podczas drogi zrobiło się ciekawiej, bo nie ujechaliście nawet połowy drogi z miasta do rafinerii, gdy z okna jednego z budynków padły strzały, szczęśliwie wszystkie trafiły w ziemię, a nim kolejne miały okazję trafić w któregokolwiek z was, jadący na przedzie, skręcił w boczną uliczkę, skąd ciężko będzie trafić kogokolwiek z waszej trójki.
-
Skręcił za nim i stanął w jakimś miejscu, aby mieć stuprocentową pewność, że ten strzelec ich nie trafi stamtąd, skąd strzelał.
— Możemy go ominąć albo mu pokazać, że mamy większe jaja od tego debila, który w nas strzelał. Mam podjąć decyzję za was czy wy decydujecie? -
Wzruszyli ramionami, najwidoczniej uważając obie opcje za jednakowo dobre.
-
Musi chwilę pomyśleć i jeszcze raz pomyśleć. Jeżeli ten ktoś otworzył ogień do trzech typów na motorze, to albo jest debilem, albo próbował ich nastraszyć, albo nie jest sam lub ma duży arsenał. Duży arsenał oznacza coś ciekawego, a więcej niż jeden człowiek stanowi już większy problem. Z drugiej strony nie ma czasu na użeranie się z jakimś pierdolcem.
— Jedziemy dalej. Później tutaj sam wpadnę albo ktoś tutaj zostanie wysłany. — orzekł chłopakom.
Wyjął mapę i zaznaczył na niej miasto, w którym został ostrzelany, a potem ruszył motocyklem i łukiem ominął ten budynek. -
Udało się wam ominąć owego strzelca, ale do samej rafinerii nie dojechaliście. Jakieś pół kilometra od niej drogę przerywała barykada złożona z wraków pojazdów, gruzu i worków z piaskiem, z otworami do prowadzenia ognia i obserwacji. Kręciło się wokół niej kilku ludzi, doliczyłeś się pięciu na widoku, choć pewnie więcej było za samą barykadą. Na pewno nie byli żołnierzami i nie należeli do żadnej większej organizacji albo się z tym nie obnosili. Byli dość dobrze uzbrojeni, mieli broń palną wszelkiej maści, głównie pistolety, rewolwery, stare karabiny czterotaktowe i pistolety maszynowe, które to wycelowali w was, choć żaden nie wystrzelił. Dobrze to rokuje, zwłaszcza, że mają przewagę i w liczbie, i w sile ognia.
-
Żaden JESZCZE nie wystrzelił, czego oczywiście nie chce, bo jeszcze któryś z chłopaków oberwie i wtedy to on będzie musiał martwić się o swoją dupę, ale już przy klubie, gdy wyjdzie z tego cało. Nie ma, co z nimi zadzierać, skoro są lepiej uzbrojeni i mają barykady. Trzeba będzie się wycofać albo się z nimi ugadać, aby ci ich przepuścili.
— To jeden z waszych do nas strzelał? — zapytał, obejmując rękojeść rewolweru w kaburze. -
- Widocznie nie za celnie, bo nie trafił cię w ten wyszczekany pysk. - odparł jeden z mężczyzn. - Kim jesteście i czego tu chcecie?
-
— Jesteśmy świętą trójcą na motocyklach, która sobie jeździ z miasta do miasta, z baraku do baraku, tak jak Jezus Chrystus wędrował z Szaraku do Meszaku. Głosimy dobrą nowinę, wasze grzechy zostaną odkupione, jeżeli wyrazicie skruchę. Po prostu sobie przejeżdżaliśmy, kurwa, a jakiś cymbał od was nie potrafi nawet celnie strzelić. Niech na przyszłość chociaż ostrzeże jakiś nieproszonych gości zanim strzeli, bo miałem dylemat, czy pójść do niego i mu spuścić wpierdol, czy go zostawić w spokoju.
-
- Odważnie jak na kogoś, kto wie, że mamy nad nim przewagę w liczbie i sile ognia. Powiedzmy, że rzeczywiście sobie przejeżdżaliście, ale tak na serio? Ostatnio kręci się tu za dużo popierdoleńców i innych podejrzanych typków, także wolimy się upewnić, zanim zdecydujemy czy was odstrzelić, czy nie. I lepiej żebyście nie mieli nic wspólnego z chujami, którzy zabili kilku naszych ziomków w miasteczku na południe stąd, bo nie darujemy.
-
— Serio sobie tylko przejeżdżamy. Nawet nie wiedzieliśmy, że ktoś tutaj się zadomowił. To jak? Puszczacie nas wolno?