Bismarck
-
Albo większość została ściągnięte w jedno miejsce przez jakiś pojebów i są częścią jakieś pojebanej pułapki, która jest zastawiona dla takich debili jak on. Samuel jest obdarzony bujną wyobraźnią i już nie raz sobie wyobrażał jakieś pojebane rzeczy.
— Trochę tu pusto… Jeszcze trochę poszperamy i ruszamy do rafinerii. Dajcie znać, gdy coś wam się rzuci w oczy. — powiedział cicho i kontynuował dalsze zwiedzanie miasta.
Gdy jemu lub chłopakom nic się nie pokazało lub nie zwróciło ich uwagi, wrócił do motocykli i wtedy ruszył w drogę do rafinerii. -
Nic, kompletnie nic. Ale podczas drogi zrobiło się ciekawiej, bo nie ujechaliście nawet połowy drogi z miasta do rafinerii, gdy z okna jednego z budynków padły strzały, szczęśliwie wszystkie trafiły w ziemię, a nim kolejne miały okazję trafić w któregokolwiek z was, jadący na przedzie, skręcił w boczną uliczkę, skąd ciężko będzie trafić kogokolwiek z waszej trójki.
-
Skręcił za nim i stanął w jakimś miejscu, aby mieć stuprocentową pewność, że ten strzelec ich nie trafi stamtąd, skąd strzelał.
— Możemy go ominąć albo mu pokazać, że mamy większe jaja od tego debila, który w nas strzelał. Mam podjąć decyzję za was czy wy decydujecie? -
Wzruszyli ramionami, najwidoczniej uważając obie opcje za jednakowo dobre.
-
Musi chwilę pomyśleć i jeszcze raz pomyśleć. Jeżeli ten ktoś otworzył ogień do trzech typów na motorze, to albo jest debilem, albo próbował ich nastraszyć, albo nie jest sam lub ma duży arsenał. Duży arsenał oznacza coś ciekawego, a więcej niż jeden człowiek stanowi już większy problem. Z drugiej strony nie ma czasu na użeranie się z jakimś pierdolcem.
— Jedziemy dalej. Później tutaj sam wpadnę albo ktoś tutaj zostanie wysłany. — orzekł chłopakom.
Wyjął mapę i zaznaczył na niej miasto, w którym został ostrzelany, a potem ruszył motocyklem i łukiem ominął ten budynek. -
Udało się wam ominąć owego strzelca, ale do samej rafinerii nie dojechaliście. Jakieś pół kilometra od niej drogę przerywała barykada złożona z wraków pojazdów, gruzu i worków z piaskiem, z otworami do prowadzenia ognia i obserwacji. Kręciło się wokół niej kilku ludzi, doliczyłeś się pięciu na widoku, choć pewnie więcej było za samą barykadą. Na pewno nie byli żołnierzami i nie należeli do żadnej większej organizacji albo się z tym nie obnosili. Byli dość dobrze uzbrojeni, mieli broń palną wszelkiej maści, głównie pistolety, rewolwery, stare karabiny czterotaktowe i pistolety maszynowe, które to wycelowali w was, choć żaden nie wystrzelił. Dobrze to rokuje, zwłaszcza, że mają przewagę i w liczbie, i w sile ognia.
-
Żaden JESZCZE nie wystrzelił, czego oczywiście nie chce, bo jeszcze któryś z chłopaków oberwie i wtedy to on będzie musiał martwić się o swoją dupę, ale już przy klubie, gdy wyjdzie z tego cało. Nie ma, co z nimi zadzierać, skoro są lepiej uzbrojeni i mają barykady. Trzeba będzie się wycofać albo się z nimi ugadać, aby ci ich przepuścili.
— To jeden z waszych do nas strzelał? — zapytał, obejmując rękojeść rewolweru w kaburze. -
- Widocznie nie za celnie, bo nie trafił cię w ten wyszczekany pysk. - odparł jeden z mężczyzn. - Kim jesteście i czego tu chcecie?
-
— Jesteśmy świętą trójcą na motocyklach, która sobie jeździ z miasta do miasta, z baraku do baraku, tak jak Jezus Chrystus wędrował z Szaraku do Meszaku. Głosimy dobrą nowinę, wasze grzechy zostaną odkupione, jeżeli wyrazicie skruchę. Po prostu sobie przejeżdżaliśmy, kurwa, a jakiś cymbał od was nie potrafi nawet celnie strzelić. Niech na przyszłość chociaż ostrzeże jakiś nieproszonych gości zanim strzeli, bo miałem dylemat, czy pójść do niego i mu spuścić wpierdol, czy go zostawić w spokoju.
-
- Odważnie jak na kogoś, kto wie, że mamy nad nim przewagę w liczbie i sile ognia. Powiedzmy, że rzeczywiście sobie przejeżdżaliście, ale tak na serio? Ostatnio kręci się tu za dużo popierdoleńców i innych podejrzanych typków, także wolimy się upewnić, zanim zdecydujemy czy was odstrzelić, czy nie. I lepiej żebyście nie mieli nic wspólnego z chujami, którzy zabili kilku naszych ziomków w miasteczku na południe stąd, bo nie darujemy.
-
— Serio sobie tylko przejeżdżamy. Nawet nie wiedzieliśmy, że ktoś tutaj się zadomowił. To jak? Puszczacie nas wolno?
-
- No, może i ta, może i nie. Zależy. Jak wjeżdżacie na nasze terytorium to musicie nam coś najpierw zapłacić. Ale jak na was patrzę, to nie macie chyba nic wartościowego. No, może informacje, bo wyglądacie na takich, co śmigają trochę po okolicy, a nie siedzą na dupach jak my. Gadajcie, co się dzieje w okolicy, to was puścimy. A jak powiecie coś na temat takich ubranych na czarno żołnierzy to już w ogóle się dogadamy, bo to z nimi mamy na pieńku.
-
Informacje? No mógłby opowiedzieć o tej jatce w jakimś miasteczku, ale nie będzie zdradzać wszystkich szczegółów, bo im ludzie mniej wiedzą tym lepiej.
— W jednych miasteczkach gówno spotkaliśmy, w jednych spotkaliśmy od chuja sztywniaków, a w takim jednym trafiliśmy na gościa uzbrojonego po zęby i ubranego na czarno. Wezwał swoich kumpli ubranych na czarno i spierdolili ze wszystkim, co mieli. Więcej nie wiem. -
- No to zagadka kurwa rozwiązana. - mruknął ze złością pod nosem. - Głupie chuje, nich my ich tylko dopadniemy… A wy? Z tymi żołnierzykami się strzelaliście czy nie?
-
— Coś tam postrzelałem, ale do większej wymiany ognia nie doszło.
Oczywiście skłamał, bo do wymiany ognia doszło i to w towarzystwie karabinów maszynowych i jakiś pojebanych mutantów.
— Możemy już jechać? Od kilku dni mam sraczkę i co kilkanaście minut muszę chodzić w krzaki, a tak się składa, że mnie teraz przycisnęło. -
- A jedź, gdzie chcesz, tylko jak najdalej stąd. To nasze miasto i jak nie masz jakiejś konkretnej propozycji dla nas to się zwijaj wysrać gdzie indziej.
-
— Wolę nie mówić “żegnam”, bo to by oznaczało, że już nigdy się nie spotkamy, więc powiem “do zobaczenia”, bo może kiedyś się spotkamy pod wpływem pewnych wydarzeń. A więc, do zobaczyska, chłopaki. — pomachał im i zawrócił motocyklem.
Mandan będzie stać pod znakiem zapytania, bo jednak są tu jacyś ludzie, którzy prawdopodobnie mieli kontakt z tamtymi debilami w maskach przeciwgazowych, ale wątpliwe jest to, że klub będzie mógł się tu wpierdolić i zrobić bazę. Teraz za cel obrał sobie rafinerię ropy naftowej. Po wyjechaniu z miasta, zatrzymał się na chwilę w jakimś spokojnym miejscu, aby wybrać jak najlepszą trasę do punktu docelowego.
— Vincent, jesteś tam? — odezwał się przez krótkofalówkę. -
- Kurwa, no nareszcie, ile można czekać? Jestem i prawie zapuściłem korzenie. Co jest? - odparł nieco zirytowany mężczyzna.
-
— Nie uwierzysz, ale wkręciłem jakimś gościom, że mam sraczkę i mnie ciśnie, a ci puścili mnie wolno. Żarty żartami, ale ci kolesie spotkali tych samych co my. Wychodzi na to, że nie tylko nas wkurwiły te patałachy. Jadę do kolejnego miejsca, bo tamci nie życzą sobie, żeby ktoś im tam łaził. Masz jakieś pytania?
-
- To może jak tamci nie lubią się z tymi popierdoleńcami to pogadaj z nimi? Wiesz, może nic z tego nie będzie, ale spróbować warto, jak nigdzie indziej nie znajdziemy dobrego miejsca.