Bismarck
-
Informacje? No mógłby opowiedzieć o tej jatce w jakimś miasteczku, ale nie będzie zdradzać wszystkich szczegółów, bo im ludzie mniej wiedzą tym lepiej.
— W jednych miasteczkach gówno spotkaliśmy, w jednych spotkaliśmy od chuja sztywniaków, a w takim jednym trafiliśmy na gościa uzbrojonego po zęby i ubranego na czarno. Wezwał swoich kumpli ubranych na czarno i spierdolili ze wszystkim, co mieli. Więcej nie wiem. -
- No to zagadka kurwa rozwiązana. - mruknął ze złością pod nosem. - Głupie chuje, nich my ich tylko dopadniemy… A wy? Z tymi żołnierzykami się strzelaliście czy nie?
-
— Coś tam postrzelałem, ale do większej wymiany ognia nie doszło.
Oczywiście skłamał, bo do wymiany ognia doszło i to w towarzystwie karabinów maszynowych i jakiś pojebanych mutantów.
— Możemy już jechać? Od kilku dni mam sraczkę i co kilkanaście minut muszę chodzić w krzaki, a tak się składa, że mnie teraz przycisnęło. -
- A jedź, gdzie chcesz, tylko jak najdalej stąd. To nasze miasto i jak nie masz jakiejś konkretnej propozycji dla nas to się zwijaj wysrać gdzie indziej.
-
— Wolę nie mówić “żegnam”, bo to by oznaczało, że już nigdy się nie spotkamy, więc powiem “do zobaczenia”, bo może kiedyś się spotkamy pod wpływem pewnych wydarzeń. A więc, do zobaczyska, chłopaki. — pomachał im i zawrócił motocyklem.
Mandan będzie stać pod znakiem zapytania, bo jednak są tu jacyś ludzie, którzy prawdopodobnie mieli kontakt z tamtymi debilami w maskach przeciwgazowych, ale wątpliwe jest to, że klub będzie mógł się tu wpierdolić i zrobić bazę. Teraz za cel obrał sobie rafinerię ropy naftowej. Po wyjechaniu z miasta, zatrzymał się na chwilę w jakimś spokojnym miejscu, aby wybrać jak najlepszą trasę do punktu docelowego.
— Vincent, jesteś tam? — odezwał się przez krótkofalówkę. -
- Kurwa, no nareszcie, ile można czekać? Jestem i prawie zapuściłem korzenie. Co jest? - odparł nieco zirytowany mężczyzna.
-
— Nie uwierzysz, ale wkręciłem jakimś gościom, że mam sraczkę i mnie ciśnie, a ci puścili mnie wolno. Żarty żartami, ale ci kolesie spotkali tych samych co my. Wychodzi na to, że nie tylko nas wkurwiły te patałachy. Jadę do kolejnego miejsca, bo tamci nie życzą sobie, żeby ktoś im tam łaził. Masz jakieś pytania?
-
- To może jak tamci nie lubią się z tymi popierdoleńcami to pogadaj z nimi? Wiesz, może nic z tego nie będzie, ale spróbować warto, jak nigdzie indziej nie znajdziemy dobrego miejsca.
-
— Pogadam, jak nic ciekawego nie znajdę. Ty idź teraz do szefa i mu powiedz o tym, może trochę ochłonie. Jadę do kolejnego miejsca, bez odbioru. — włożył krótkofalówkę do kieszeni, złożył mapę, którą wcisnął do plecaka i ruszył w kierunku rafinerii.
-
Nic ciekawego po drodze wam się nie przytrafiło, jednakże gdy rafineria była już dobrze widoczna, jeden z motocyklistów towarzyszących ci zatrzymał się, a drugi zaraz po nim. Nie musiałeś pytać czemu, bo sam dałeś po hamulcach. Już stąd widziałeś, że pchanie się dalej to co najmniej kiepski pomysł: Rafineria była otoczona wałem z gruzu i wraków pojazdów, obleczona na szczycie drutem kolczastym. Gdzieniegdzie stały też sporych rozmiarów wieże z drewna, obite blachami i innym złomem. Wejścia broniła spora brama, do której wyważenia potrzebny by był albo rozpędzony pojazd gabarytów ciężarówki, albo średniowieczny taran obsługiwany przez sporą ilość rosłych skurwieli. Ktokolwiek się tam zagnieździł, to zagnieździł się w opór i ciężko będzie wam go stamtąd wykurzyć.
-
Ta, ktokolwiek się tam zagnieździł, to odjebał niezłą robotę, aby zabezpieczyć to miejsce. Ale nie oznacza to, że ktokolwiek tam musi być, przynajmniej żywy. Oleje na razie to miejsce sobie odpuści, ale w przyszłości pewnie samemu się tu wybierze. Dał sygnał chłopakom, że zawracają. Teraz podjedzie do tamtych typków z miasta i spróbuję z nimi pogadać, ale wróci inną drogą. Tak na wszelki wypadek.
-
Tym razem nie napotkaliście żadnego ukrytego strzelca lub jeśli jakiś był, to do was nie strzelał. Barykadę odnaleźliście z powrotem bez problemu, tamci widocznie byli zdziwieni waszym powrotem, ale tym razem nie mieli chyba zamiaru was rozwalić. Nie oznacza to jednak, że nie zachowali niezbędnych środków ostrożności, bo zachowali, celując do was z luf wszystkich swoich gnatów.
-
— Powiem wam, że nawet ja się nie spodziewałem, że tu wrócę, a co dopiero tak szybko. Pogadać chcemy, i uwaga, nie mamy żadnych złych zamiarów i niecnych planów.
-
- No to jak jesteście takimi zasranymi apostołami pokoju, to oddacie nam grzecznie swoje spluwy, pałki, noże i inne cholerstwa, to wtedy zaprowadzimy was do naszego szefa.
-
— Niech szef sam tutaj przyjdzie. Możecie go otoczyć kordonem sanitarnym, wycelować do nas ze wszystkiego, co macie, ale my i tak nie zrobimy mu żadnej krzywdy.
-
Przywołał jednego ze swoich podwładnych i wymienił z nim kilka zdań szeptem, a ten odszedł, znikając wam z oczu.
- No dobra. Ale gnaty i resztę sprzętu i tak macie oddać na przechowanie. Będą leżały na widoku, ale poza waszym zasięgiem. -
— Jak sobie pan życzy.
Zszedł z motocykla i zostawił swoją broń, ale nóż zostawił przy sobie. Potem wrócił na swój motocykl, aby mógł od razu spierdalać w razie czego.
— No, gdzie szefu? -
Najwidoczniej posłał po niego wcześniej i przybycie nie zajęło mu wiele czasu. Wysoki, bardzo dobrze zbudowany, łysy, czarnoskóry mężczyzna ubrany w bojówki, solidne buty, prostą koszulkę i kamizelkę kuloodporną. Miał w dłoniach karabin SCAR, w kaburze na biodrze jakiś rewolwer, a w innych miejscach także długi nóż i pałkę teleskopową.
- Dobra, gadajcie, czego chcecie, bo nie mam czasu. A w sumie to mam, tylko mogę zrobić z nim coś sensownego, a nie marnować go na was. -
Poklepał bak swojego motocykla i założył gogle na swój kask.
— Podobno macie z kimś na pieńku, co nie? -
- A znasz dzisiaj kogoś, kto nie ma? Do brzegu, do brzegu.