Bismarck
-
Jeden skinął głową i zatrzymał się. Podczas gdy jego kompan uważnie rozglądał się wokół, on zaczął coś majstrować przy krótkofalówce.
- Coś jest nie tak. - powiedział. - Jakby były zakłócenia czy coś, a wszystko było dobrze, gdy wyjeżdżaliśmy. -
— Kurwa, to źle wróży. — pomyślał i wyjął swoją krótkofalówkę, a następnie nacisnął na niej przycisk i powiedział: — Vincent? Jesteś tam?
-
Zgodnie ze słowami swojego kompana, odpowiedziała ci tylko seria głuchych trzasków.
- Lepiej chyba tam jechać i sprawdzić, czy wszystko gra, a nie tak tu stać. - zasugerował tamten. -
— Skurwysyny są blisko. — przeklął cicho. — Ty. — zwrócił się do tego z krótkofalówką. — Jedź do tych ludzi, u których przed chwilą byliśmy, i powiedz im, żeby się szykowali na najgorsze. W razie czego spierdalaj stamtąd jak najszybciej i nie nadstawiaj karku dla nieswoich. I pamiętaj: nie wracaj od razu do bazy, a krętymi drogami, aby przypadkiem nas nie wyczaili. Masz coś do dodania?
-
Bez słowa schował krótkofalówkę i ruszył pędem w drogę powrotną, a drugi spojrzał na ciebie pytająco, czekając na rozkazy.
-
— Ty za mną. Trzymaj się blisko i się nie wypierdol. — powiedział temu drugiemu i ruszył.
Wraca do bazy tą samą drogą, ale tym razem jedzie szybciej, ale nie za szybko. Cholera, jeżeli wróci do bazy i nie zastanie tam nikogo żywego, to będzie go sumienie gryźć do końca życia.
-
Jeszcze nim dojechałeś do bazy to złe przeczucia zaczęły się wzmagać, bo widziałeś słupy czarnego, tłustego dymu unoszącego się nad nią. Na miejscu nie zastałeś żywej duszy, ale nie brakowało tam śladów kół, w których rozpoznałeś zarówno wasze motory, jak i transportery tamtych ludzi w czerni. Były też ślady gąsienic, a pierwsze, co ci się z nimi skojarzyło, to czołgi, a jeśli wasi wrogowie nimi dysponowali, to nie byliście w dobrej sytuacji. Tak czy siak, baza została zrujnowana, splądrowana i spalona, ale pocieszające było to, że nie znaleźliście nigdzie zwłok. Choć przeszło ci przez myśl, że mogli ich stąd zabrać czy coś, to jednak nie znalazłeś nawet żadnych śladów walki ani nic w tym guście, więc bardziej prawdopodobne, że waszym kompanom udało się zbiec, nim doszło do ataku.
-
Dużo pojazdów ma gąsienice… koparki, buldożery, wojskowe transportery. Ale jeżeli te fiutki mają na wyłączność mutanty i opancerzone wozy, to równie dobrze mogą mieć i pierdolone czołgi.
— Na litość boską, w co ja nas wpierdoliłem? — zapytał szeptem samego siebie, kręcąc przy tym głową. Jedyne pocieszenie jakie ma, to to że nie ma tu żadnych śladów walki i może nikt z jego klubu nie ucierpiał, ale jeżeli odezwie się do niego znajomy głos przez radio, to będzie chyba dobrze.
Wyjął krótkofalówkę zza paska spodni i nacisnął przycisk.
— Vini? — puścił przycisk i zamknął oczy, wyczekując jakiegokolwiek głosu. -
Cisza. Nie oznacza to co prawda najgorszego, ale też nie podnosi na duchu, a wręcz przeciwnie. Niepewność, jaka wiązała się z tą ciszą, była o wiele gorsza niż świadomość, że pozostali zginęli lub coś w tym guście.
-
Schował krótkofalówkę i po śladach opon motocykli jak i innych pojazdów spróbował się dowiedzieć, w którą stronę wszyscy się udali. Jeżeli tamci wyruszyli w pościg za jego ziomkami, to będzie chujowo.
-
Zauważyłeś ślady opon motocykli, a to, że żadne inne za nimi nie podążały można wziąć za dobrą monetę.
-
– Tylko czemu te chuje za nimi nie pojechali? Przecież nawet ja widzę te ślady. – pomyślał.
– Dobra, chłopie, za mną. – rzucił słowami, nie zwracając uwagi na jego kompana ani na to, czy będzie protestować, i ruszył po śladach opon motocykli.
-
Tamten dopiero po chwili ruszył razem z tobą, widocznie wahając się, czy to dobry pomysł, ale ostatecznie wątpliwości zachował dla siebie. Jechaliście tak niemal dwie godziny i dopiero po tym czasie udało się wam dostrzec chmurę pyłu na horyzoncie, którą mogli być wasi kompani. Mogli, bo przecież wcale nie musieli i równie dobrze mogło czaić się w niej jakieś zagrożenie.
-
Jest tylko jeden sposób, aby się dowiedzieć… a właściwie dwa, ale jeżeli przez krótkofalówkę się nikt nie odezwie, to będzie musiał podjechać na tyle blisko, aby się dowiedzieć, kto tam jedzie. Zwolnił i wyjął krótkofalówkę, do której po chwili przemówił:
– Tu Samuel, odbiór. -
Nic się nie działo przez dłuższą chwilę, ale nagle z chmury pyłu wydobyło się kilka wystrzałów. Szczęśliwie nie w ciebie albo twojego kompana, ale w powietrze, jakby na wiwat.
- Po pierwsze, jesteś pedał. - usłyszałeś znajomy głos, bo należący do herszta waszej szajki. - A poza tym dobrze wiedzieć, że żyjesz. Grzej tu, to pogadamy. -
– Mój pies cię jebał. – dodał uradowany, a następnie dał gazu i ruszył przed siebie.
-
Na miejscu znalazłeś wszystkich twoich kompanów, nie licząc tylko tego, który miał ci towarzyszyć, a którego odesłałeś do miasta. Nie było widać po nich śladów walki, ale na pewno byli zmęczeni, widziałeś to po nich. Nic dziwnego, każdy zabrał na swoim motocyklu tyle sprzętu z bazy, ile mógł, dobrze wiedząc, że nie będzie już zbytnio powrotu.
-
Z motocyklistami pogada za chwilę, teraz musi nawiązać kontakt z tamtym, który miał zostać w mieście. Jeżeli znowu się nie odezwie albo ktoś inny odpowie, to nasz Samy się wkurwi.
– Mordo, żyjesz tam? – odezwał się przez krótkofalówkę. -
- No, ale co to za życie? Akurat dojechałem, chcesz tego gangusa?
-
— Dawaj.