Bismarck
-
- Roześlę kilku chłopaków, jak będą mieli fart, to znajdą tamtych gnojków albo jakieś miejsce na bazę. A póki co jedźmy do tamtych typów i spróbujmy się zaprzyjaźnić.
-
— No to jedziemy. Pojadę na czele kolumny, bo znam drogę, dobra?
-
- Ta.
Po tej krótkiej odpowiedzi ruszyliście w drogę i dotarliście na miejsce, najpierw wy, a później cała reszta bandy. Na miejscu nie czekali na was z kwiatami i poczęstunkiem, ale nic nie wskazywało też na to, że spróbują was rozwalić i zabrać cały sprzęt, przynajmniej nie teraz.
//Przyspieszyłem trochę, żeby nie tracić postu czy dwóch na samą podróż.// -
Zatrzymał się tak, aby był bokiem do tych, do których przyjechał, żeby mógł w razie czego szybko się wycofać lub na szybkości zeskoczyć z motocykla i się za nim schować.
— Jak widać, heh, przyjechaliśmy. — zwrócił się do nich.
-
Zauważyłeś, że obsadzających barykadę ludzi przybyło, oni też byli dobrze uzbrojeni, choć nie przybierali od razu wrogiej postawy. Ich szef czekał przed barykadą, lustrując waszą grupę wzrokiem.
- Nie kłamałeś, sporo was. - mruknął. - Dawajcie swojego herszta, pogadamy.
Wasz szef od razu zostawił motocykl i ruszył hardo w kierunku tamtego. Dla dobrej atmosfery w dyskusji obaj odłożyli broń i odeszli na ubocze, aby negocjować. -
Nie pozostało mu nic innego jak obserwowanie okolicy oraz ludzi na barykadzie. Cały czas był w gotowości, gdyby miał nagle zacząć spierdalać albo strzelać, gdyby doszło do wymiany ognia.
-
Jak mogłeś się spodziewać, bandyci z drugiej szajki również mieli na was oko, a palce trzymali w okolicach spustów swoich broni. Ale nie trwało to długo: wasz lider szybko do was wrócił, gdy narada dobiegła końca, a po słowach swojego szefa, tamci dużo bardziej się rozluźnili.
- Mamy to. - skomentował krótko. - Chwilowo zostajemy tutaj. Będziemy mieli jakieś podstawowe warunki do życia, grunt, że dadzą nam dach nad głową, wodę i jedzenie. W zamian mamy bronić tej ich bazy, gdyby coś ją napadło, a przy okazji robimy za ich zwiadowców i łupieżców. Co do kwestii podziału wszystkiego, co znajdziemy, dogadam się z ich szefem potem. Teraz wchodzimy. Jeszcze dwie sprawy: bądźcie czujni, ale też niech żaden nie myśli o tym, żeby ich prowokować. Ten sojusz to najlepsze, co mamy. Póki co. Później się okaże, co z tego wyjdzie. -
//Powracam. Raczej.//
Może Samuel dał dupy i naraził swoich ludzi na niebezpieczeństwo, ale przynajmniej znalazł tymczasowe schronienie. I oby tamci nie próbowali ich wychujać, bo wtedy na pewno nie wyjdzie z tego nic dobrego.
Poczekał, aż dowódca będzie mieć chwilę, i zapytał go:
— Jakieś specjalne zadanie dla mnie? Mam coś zrobić? -
Westchnął i pokręcił głową.
- Póki co nie. Odpocznij, musimy zebrać siły. A ja muszę zebrać myśli. Kurwa, nie do końca podoba mi się ta sytuacja, ale jest i tak lepiej, niż myślałem, że z nami będzie kilka godzin temu. Ale miej tu na wszystko oko, tak dla pewności, jasne? -
— Się wie. — zdjął kask z głowy i podrapał się po niej. — Szefie, chciałbym jutro albo pojutrze wyruszyć w tamto miejsce, w którym napotkałem na tych pojebów z mutantami. Najlepiej samemu, nie chcę nikogo innego narażać.
-
- Po jaką cholerę chcesz się tam znowu pchać? Mało ci wrażeń?