Bismarck
-
Nosz ja pierdolę, mogłem chociaż latarkę od tego przygłupa wziąć, a tak z zapalniczką to tylko się zesram.
Wyjął pustą łuskę z bębenka i włożył kolejny nabój. Lepiej mieć sześć strzałów pod rząd niż pięć. Zapalniczkę też wyjął i powoli zszedł po schodach oświetlając sobie drogę do piwnicy. -
Żaden Zombie co prawda na Ciebie nie napadł, ale i tak było blisko, bo tylko przypadkiem, nie dzięki wątłemu światłu latarki, zdołałeś w porę zatrzymać się przed jakąś linką, rozwieszoną na wysokości Twoich kostek. Niby nic wielkiego, ale gdybyś o nią zawadził, mógłbyś się poważnie poturbować, a nawet skręcić kark tam, na dole. No i zawsze mogło to tylko aktywować jakąś bardziej wymyślną pułapkę.
-
Czyli musi jeszcze uważać na pułapki. Pięknie, kurwa, pięknie. Przeszedł nad linką i powoli zszedł na dół uważając na inne linki, gwoździe oraz psie gówna.
-
Tego akurat nie było, była za to piwnica. Mała, wilgotna i ciemna, ale też kolejne schody, tym razem na górę. W piwnicy widziałeś też jakieś skrzynki, ale przy wątłym świetle zapalniczki nie mogłeś stwierdzić nic więcej, brakowało im jakichś napisów czy czegoś w tym guście. Mógłbyś teoretycznie jakąś otworzyć, ale czy na pewno masz na to czas?
-
No właśnie, czy ma na to czas? Vincent ma przy sobie pistolet, więc raczej sobie poradzi. Szybko zajrzał do jednej ze skrzyń i jeżeli nie ma tam nic ciekawego, to sobie darował otwieranie reszty i poszedł schodami na górę.
-
No i finalnie nigdzie nie poszedłeś, bo znalazłeś coś ciekawego, a mianowicie jakieś leki, a tak przynajmniej wyglądały. Medyk z Ciebie żaden, ale gdzieniegdzie widziałeś sól fizjologiczną na kroplówki, bandaże i rozmaite piguły.
-
Też bym tak zabezpieczył piwnicę, gdybym trzymał w niej leki.
Zamknął skrzynię i ruszył schodami na górę. -
Skrzyń było sporo, Ty otworzyłeś jedną. W pozostałych mogą być równie dobrze i leki, ale kto wie, czy nie coś jeszcze cenniejszego? Tak czy siak, idąc dalej schodami wyszedłeś wreszcie na parter posterunku, trafiając do niewielkiego, pozbawionego wszelkiego umeblowania, pomieszczenia, z którego w inne miejsce prowadziły dwoje różnych drzwi.
-
Pewnie w reszcie skrzynek jest to, co mogło znajdywać się na komisariacie, ale także i łupy z miasta. W pomieszczeniu wybrał te drzwi, które znajdywały się po lewej stronie.
-
Trafiłeś do niewielkiego pomieszczenia, choć tam było już skromne, pochodzące sprzed apokalipsy, umeblowanie, czyli jakieś szafki, szafa, łóżko, szafka nocna… Była nawet lampka, a więc musiało być też źródło prądu, chyba że stała tam dla niepoznaki. Do tego książki, dużo książek.
-
Czyli ten ktoś nieźle sobie żyje. Olał na razie to pomieszczenie i poszedł do drugiego.
-
I tam znalazłeś mebli, nie znalazłeś w sumie wiele, może poza odzianym w czarne spodnie, bluzę, buty, wszystko wojskowego kroju, a także tego samego koloru hełm, kamizelkę kuloodporną i maskę przeciwgazową człowieka. Przy pasie miał kaburę z pistoletem, nóż i dwa granaty, a w dłoniach pistolet maszynowy MP5. Ustawił się dość sprytnie, przodem do drzwi, którymi próbowaliście tu wejść, ale plecami do ściany, do tego w rogu pomieszczenia, więc nie mogłeś zajść go od tyłu.
-
Wycelował z rewolweru w kierunku zakrytej twarzy tego człowieka. Nie widzi on sensu w strzelaniu do kogoś, kto jest dużo lepiej uzbrojony i chroniony od dwóch motocyklistów.
– A-a-a. – pokręcił lekko głową. – Opuść tę broń. -
Mając broń lekką i poręczną, chwycił ją pewniej jedną ręką, wciąż celując w Twoją stronę, a drugą sięgnął po pistolet, celując w drzwi. Nie był głupi, wiedział, że jeśli rzuci broń lub wyceluje tylko w Ciebie, to może zostać zaatakowany z drugiej strony. Widać, że nie miał zamiaru się poddać, a jeśli zginie, to zabierze przynajmniej część napastników ze sobą.
-
– Czyli będziemy tutaj tak stać, aż w końcu przyjdą te jebane monstra i nas zeżrą. – pomyślał na głos i westchnął. – Długo tu siedzisz?
-
Nie należał do osób rozmownych, w ogóle się nie odezwał, nie skinął głową, nie zrobił nic. Chyba czekał, aż się zdekoncentrujesz rozmową, żeby móc Cię kropnąć.
-
Mieścina nie jest za duża, więc może ten zamaskowany znał tego, kto miał przy sobie ten dziennik. Pozostaje mu tylko rozmowa lub czekanie w milczeniu.
– A znałeś może chociaż kogoś, kto prowadził swój dziennik, a potem zaginął? -
Wciąż brak odpowiedzi, choć lekko przekrzywił głowę, gdy zadałeś to pytanie, co jednak mogło być też przypadkiem.
-
Odpuścił dalszy monolog, bo jeszcze mu gardło siądzie. Pozostało mu nic innego, jak czekanie… Ale czekanie na co? Na jakiś szwendów, które tu zawędrują, na innych ludzi czy na to, aż się w końcu odezwie?
-
Najwidoczniej tak, bo widać, że i jego męczyło to oczekiwanie.
- Jeśli odejdziecie z miasta teraz, pozwolę Wam żyć. - odparł wreszcie, a Ty zrozumiałeś, że na pewno żywy nie pozwoli Wam zebrać zapasów. A opcja ta kusiła, bo co Wam zrobi, jeśli wrócicie z lepszym sprzętem, zdobytymi teraz informacjami i kilkoma kumplami? No, chyba że w tym czasie on zwoła swoich, o ile jakichś ma, i razem wywiozą całe to dobra, albo zostaną one zniszczone, żeby nie wpadły w Wasze ręce.