Bismarck
-
Wycelował z rewolweru w kierunku zakrytej twarzy tego człowieka. Nie widzi on sensu w strzelaniu do kogoś, kto jest dużo lepiej uzbrojony i chroniony od dwóch motocyklistów.
– A-a-a. – pokręcił lekko głową. – Opuść tę broń. -
Mając broń lekką i poręczną, chwycił ją pewniej jedną ręką, wciąż celując w Twoją stronę, a drugą sięgnął po pistolet, celując w drzwi. Nie był głupi, wiedział, że jeśli rzuci broń lub wyceluje tylko w Ciebie, to może zostać zaatakowany z drugiej strony. Widać, że nie miał zamiaru się poddać, a jeśli zginie, to zabierze przynajmniej część napastników ze sobą.
-
– Czyli będziemy tutaj tak stać, aż w końcu przyjdą te jebane monstra i nas zeżrą. – pomyślał na głos i westchnął. – Długo tu siedzisz?
-
Nie należał do osób rozmownych, w ogóle się nie odezwał, nie skinął głową, nie zrobił nic. Chyba czekał, aż się zdekoncentrujesz rozmową, żeby móc Cię kropnąć.
-
Mieścina nie jest za duża, więc może ten zamaskowany znał tego, kto miał przy sobie ten dziennik. Pozostaje mu tylko rozmowa lub czekanie w milczeniu.
– A znałeś może chociaż kogoś, kto prowadził swój dziennik, a potem zaginął? -
Wciąż brak odpowiedzi, choć lekko przekrzywił głowę, gdy zadałeś to pytanie, co jednak mogło być też przypadkiem.
-
Odpuścił dalszy monolog, bo jeszcze mu gardło siądzie. Pozostało mu nic innego, jak czekanie… Ale czekanie na co? Na jakiś szwendów, które tu zawędrują, na innych ludzi czy na to, aż się w końcu odezwie?
-
Najwidoczniej tak, bo widać, że i jego męczyło to oczekiwanie.
- Jeśli odejdziecie z miasta teraz, pozwolę Wam żyć. - odparł wreszcie, a Ty zrozumiałeś, że na pewno żywy nie pozwoli Wam zebrać zapasów. A opcja ta kusiła, bo co Wam zrobi, jeśli wrócicie z lepszym sprzętem, zdobytymi teraz informacjami i kilkoma kumplami? No, chyba że w tym czasie on zwoła swoich, o ile jakichś ma, i razem wywiozą całe to dobra, albo zostaną one zniszczone, żeby nie wpadły w Wasze ręce. -
– Wołałbym najpierw pogadać, ale bez mierzenia do siebie z broni, a potem sobie pójdziemy. Co ty na to?
-
- Wszyscy trzej przeżyliśmy na tyle długo, bo mieliśmy swoje sposoby. Ja na przykład nikomu nie ufam. Dlatego nie licz, że opuszczę swoje spluwy.
-
//Vincent wszedł do pomieszczenia czy jest za drzwiami?//
– Okej, w porządku. Więc znałeś kogoś, kto by pisał dziennik?
-
//Wciąż za drzwiami, jakby wszedł, to pewnie już leżałby martwy.//
- Nie znam tu nikogo. -
– Czyli raczej nie siedzisz tutaj za długo… Może to i dobrze. Lepiej czasami nie wiedzieć o pewnych rzeczach.
-
- Pogadaliśmy. Bierz kolegę i won albo nafaszeruję Was obu ołowiem.
-
– Właśnie, że nie pogadaliśmy. Chcesz pohandlować?
-
- Mam do zaoferowania tylko ołów i cierpkie słowa. No i Wasze życie. Won.
-
Parsknął po usłyszeniu tych słów. Kolega w masce chyba myśli, że żyje w jakimś filmie i robi z siebie mocnego. Niech tylko Samuel i Vince przyjadą tutaj z lepszym sprzętem i większą ilością ludzi, to typkowi pała zmięknie.
– Wygrałeś. – zaczął powoli się wycofywać w kierunku wyjścia. – Wygrałeś, chłoptasiu. -
- Powiedz koledze, żeby też się wycofał. - odparł, ruchem głowy wskazując na główne drzwi. - I żebym Was tu więcej nie widział. - powiedział, choć tylko głupi mógł myśleć, że rzeczywiście sobie odpuścicie.
-
– Szeregowy, słyszałeś chłoptasia. – zwrócił się do Vincenta tak, jak wyżsi rangą się do nich zwracali za czasów, kiedy to obydwaj byli w wojsku.
-
- Taest. - odparł tamten zza drzwi i rzeczywiście słyszałeś jego kroki, gdy odchodził. Teraz pora na Ciebie.