Bismarck
-
Odpuścił dalszy monolog, bo jeszcze mu gardło siądzie. Pozostało mu nic innego, jak czekanie… Ale czekanie na co? Na jakiś szwendów, które tu zawędrują, na innych ludzi czy na to, aż się w końcu odezwie?
-
Najwidoczniej tak, bo widać, że i jego męczyło to oczekiwanie.
- Jeśli odejdziecie z miasta teraz, pozwolę Wam żyć. - odparł wreszcie, a Ty zrozumiałeś, że na pewno żywy nie pozwoli Wam zebrać zapasów. A opcja ta kusiła, bo co Wam zrobi, jeśli wrócicie z lepszym sprzętem, zdobytymi teraz informacjami i kilkoma kumplami? No, chyba że w tym czasie on zwoła swoich, o ile jakichś ma, i razem wywiozą całe to dobra, albo zostaną one zniszczone, żeby nie wpadły w Wasze ręce. -
– Wołałbym najpierw pogadać, ale bez mierzenia do siebie z broni, a potem sobie pójdziemy. Co ty na to?
-
- Wszyscy trzej przeżyliśmy na tyle długo, bo mieliśmy swoje sposoby. Ja na przykład nikomu nie ufam. Dlatego nie licz, że opuszczę swoje spluwy.
-
//Vincent wszedł do pomieszczenia czy jest za drzwiami?//
– Okej, w porządku. Więc znałeś kogoś, kto by pisał dziennik?
-
//Wciąż za drzwiami, jakby wszedł, to pewnie już leżałby martwy.//
- Nie znam tu nikogo. -
– Czyli raczej nie siedzisz tutaj za długo… Może to i dobrze. Lepiej czasami nie wiedzieć o pewnych rzeczach.
-
- Pogadaliśmy. Bierz kolegę i won albo nafaszeruję Was obu ołowiem.
-
– Właśnie, że nie pogadaliśmy. Chcesz pohandlować?
-
- Mam do zaoferowania tylko ołów i cierpkie słowa. No i Wasze życie. Won.
-
Parsknął po usłyszeniu tych słów. Kolega w masce chyba myśli, że żyje w jakimś filmie i robi z siebie mocnego. Niech tylko Samuel i Vince przyjadą tutaj z lepszym sprzętem i większą ilością ludzi, to typkowi pała zmięknie.
– Wygrałeś. – zaczął powoli się wycofywać w kierunku wyjścia. – Wygrałeś, chłoptasiu. -
- Powiedz koledze, żeby też się wycofał. - odparł, ruchem głowy wskazując na główne drzwi. - I żebym Was tu więcej nie widział. - powiedział, choć tylko głupi mógł myśleć, że rzeczywiście sobie odpuścicie.
-
– Szeregowy, słyszałeś chłoptasia. – zwrócił się do Vincenta tak, jak wyżsi rangą się do nich zwracali za czasów, kiedy to obydwaj byli w wojsku.
-
- Taest. - odparł tamten zza drzwi i rzeczywiście słyszałeś jego kroki, gdy odchodził. Teraz pora na Ciebie.
-
Powoli się wycofał do drzwi, a następnie przez nie wyszedł. Nawet po wyjściu z pomieszczenia dalej celował z rewolweru, dopóki nie wyszedł z budynku.
– Skurwiel jeden. – mruknął pod nosem, gdy był już na zewnątrz. – Za dużo rzeczy ma pod swoją dupą, aby tak po prostu to odpuścić. -
- A daj spokój. - mruknął motocyklista, machając ręką, gdy schował już broń do kabury. - Teraz to i chojrak, ale jak przyjedziemy z kawalerią to się zesra.
-
– W piwnicy są skrzynie i do jednej z nich zajrzałem. Leki, strzykawki i inne takie pierdoły, które są nam tak bardzo, kurwa, potrzebne. Gdyby te chuje w bazie nam dały po granacie, to nie mielibyśmy teraz z nim problemu. Cwel ma na sobie kamizelkę kuloodporną, hełm i maskę przeciwgazową.
-
- No to na co tu jeszcze czekamy? Do bazy i na koń, a jak sprowadzimy tu chłopaków i zabierzemy ten sprzęt, to jak nic dostaniemy awans. Ta jedna misja da więcej łupów niż wszystkie inne wypady, nasze i reszty, w ciągu ostatnich kilku miesięcy.
-
– Jeżeli mamy tu zwołać ekipę, to musi tutaj ktoś zostać i pilnować tego fiuta, żeby nigdzie tego nie wywiózł albo nie spalił.
-
- E tam, przesadzasz. Jest jeden, a poza tym to taki buc, że nawet nasze stare wilki przy nim wymiękają pod tym względem. Teraz pewnie będzie siedzieć w środku i myśleć, jak to on nie jest zajebisty, że nas wykołował.