Więzienie Kolonialne
-
// Gdyby Jannet dostawała możliwość przywalenia Jimmiemu za każdym razem, gdy była przez niego molestowana, to wciąż by mu nie przywaliła, bo Kube nie pozwala. //
-
//Kilka razy się udało. Odpisuj lepiej, a nie ujadasz.//
-
// Dobra, dobra, pamiętaj tylko, że jeszcze mu się odwdzięczę w ten… czy inny sposób. //
Tyle, że teraz Jannet miała z sobą skrytkę pełną broni, a to wszystko było na pokaz, było inaczej. Chodziło jedynie o to, że Star wczuwał się w rolę o wiele bardziej, niż Jannet by chciała, albo wręcz przeciwnie, w ogóle się w nią nie wczuwał i po prostu szydził z niej dla własnej radochy. Zostawało jej jedynie spróbować obrócić się tak, by przystawić piersi do ścianki kufra i tym samym uniknąć nie do końca pożądanych spojrzeń strażników.
-
Pomimo tego jeszcze jakiś czas słyszałaś komentarze, gwizdy czy okrzyki, a te ucichły dopiero, gdy wieko kufra zamknięto. Czułaś, że został on ściągnięty z wozu, a następnie niesiony gdzieś jakiś czas, to po równym podłożu, to w górę, to w dół, aż w końcu ci, którzy go nieśli, zatrzymali się i postawili go na ziemi. Nim jednak zdążyłaś choćby sięgnąć po scyzoryk, bezpiecznie ukryty w skrytce, usłyszałaś kroki i odległe głosy, a później otwierane drzwi.
- Nagroda mi się należy. - usłyszałaś głos Jimmy’ego.
- Ależ oczywiście, panie Star. - odparł inny, na pewno nie strażnik. - Ale muszę się upewnić, że nie chce mnie pan oszukać. Otwierać kufer.
Jimmy zrobił to, co mu kazano, ale celowo zwlekał, pewnie chciał dać Ci więcej czasu, w razie gdybyś chciała jakoś schować scyzoryk lub coś w tym guście, ale powstrzymał westchnienie ulgi, gdy zauważył, że jeszcze nic nie zdążyłaś zrobić. Wraz z kimś innym, wyciągnął Cię z kufra i zawlókł, bo nogi wciąż miałaś związane, na jakieś solidne krzesło, na którym Cię usadzono.
- No i powie mi pan, że to nie ona, naczelniku?
- Och… Tak, tak… Z pewnością. Tak się składa, że pamiętam ją, choć była wtedy dzieckiem, gdy odwiedzałem jej rodziców. Stare dzieje. Wyroku na nią wydanego już nie cofnę, ale chcę z nią porozmawiać przez wzgląd na rodzinę. Proszę zaczekać z moimi ludźmi na zewnątrz, gdy skończę zaprowadzę pana do sejfu, skąd weźmiemy nagrodę.
- Zgoda. - mruknął Jimmy, bo wiedział, że w tej sytuacji nie ma co się stawiać i wyszedł, a gdy zamknęły się za nim drzwi, naczelnik ściągnął Ci opaskę z oczu.
Tak, pamiętałaś go. Rzeczywiście odwiedzał rodziców, ale były to głównie kontakty służbowe, a wymiana informacji wzajemnie ułatwiała im karierę. Ale jeszcze przed Twoją ucieczką z domu przestał ich odwiedzać, rodzice nigdy nie powiedzieli Ci, dlaczego. Teraz był już dobrze po czterdziestce, może nawet był starszy, choć bokobrody i wąsiska wciąż miał bujne i lśniące, acz głowa świeciła łysiną. Miał na sobie granatowy garnitur, niezbyt pasujący stróżowi prawa, choć miał na piersi gwiazdkę Szeryfa, a przy pasie kaburę z gustownie zdobionym rewolwerem. Jego biuro było niewielkie, poza krzesłem, na którym siedziałaś, fotelem, który zajmował on, dzielącym Was biurkiem z lampą naftową, kałamarzem z atramentem, piórem i zwojami papierzysk nie było wiele, może okno wychodzące na bramę więzienia, kufer, w którym zostałaś tu dostarczona, a także kominek, fotel obok niego, barek z trunkami i niewielka biblioteczka. -
Jannet początkowo wierciła się i rzucała w miejscu, ale zdębiała od razu, gdy usłyszała, że naczelnik pamięta ją. W tym momencie przeszła przez nią fala chłodnego paraliżu nieokreślanego strachu, która wzmogła się jeszcze bardziej, gdy ujrzała go. To nie tak, że rudowłosa bała się tego człowieka. Jej lęk był związany z wszystkim, co zostawiła z sobą w dawnym życiu, w życiu, w którym byli obecni jej rodzice, a naczelnik był z nimi związany…
“Spokojnie, uspokoję się, a później zabierzemy się za plan… będzie dobrze.” Spróbowała zebrać się do kupy. W wyobraźni przywołała obraz Liwiusza, zawsze będącego niezmąconym obrazem opanowania, wobec którego Jen miała ogromny szacunek. To, w pewnym stopniu, pomogło.
Gdy już pierwszy napływ strachu minął, a Jannet zdołała uspokoić emocje w pewnym stopniu, łypnęła na naczelnika spode łba, choć bardziej chodziło tu o udowodnienie odwagi samej sobie, niż jemu. O co zapyta? O co?! -
- Odkąd tylko usłyszałem o tym, że wystawiono za Tobą list gończy, modliłem się do wszystkich znanych mi bogów, naszych i tubylczych, aby to była prawda. A gdy okazało się, że jest, to oddelegowałem swoich najlepszych ludzi, aby opuścili więzienie i Cię znaleźli. Niestety, ubiegł ich jakiś pierwszy z brzegu rewolwerowiec, który miał po prostu farta, aby być we właściwym miejscu i czasie… Wszystko szlag by trafił, wtedy, w Imperium, gdyby nie ta ucieczka, choć z tego, co słyszałem, wtedy Twoja sytuacja niewiele różniła się od tej. - powiedział i przerwał monolog, aby parsknąć śmiechem, wskazując na więzy i knebel. - Nawet nie wiesz, jak zirytowała mnie ta wiadomość. - kontynuował, zmieniając szybko ton z rozbawionego na wyraźnie chłodny. - Ale zanim ruszyłem swoje siły i wpływy, aby wypuścić je na poszukiwania, sama do mnie trafiłaś… Los jednak czasem się uśmiecha do tych, do których powinien od początku. Wcześniej za bardzo uśmiechał się do Twoich rodziców, teraz pora, żebym to ja dyktował im warunki, gdy stracili dobrą passę… Nie martw się, nie będziesz moim więźniem. Bardziej kartą przetargową.
To, jak zaśmiał się, gdy skończył swoją przydługą wypowiedź, niemalże zmroziło Ci krew w żyłach, tak przerażającego śmiechu nigdy w życiu nie słyszałaś, a potęgowało to to, że nie wiedziałaś, o co mu naprawdę chodzi, może poza tym, że domyślałaś się, że masz być pionkiem w jakichś rozgrywkach między nim a Twoimi rodzicami-stróżami prawa. -
Przez myśl szczerze pobladłej z strachu Jannet przebiegło kilka myśli. Pierwsza dotyczyła tego, co właściwie rozgrywało się pomiędzy Arthurami, a naczelnikiem. Co spowodowało, że ich stosunki pogorszyły się aż tak? Czy to dlatego naczelnik przestał ich odwiedzać? I co rozumiał przez nazwanie jej kartą przetargową? Mimowolnie uspokoiło ją to w pewnym stopniu, w końcu znała swoich rodziców oraz ich upartość i wiedziała, że jeżeli mężczyzna będzie chciał coś na nich wywrzeć poprzez jej osobę, to nie odda jej tak łatwo. Dalej, co to oznaczało dla planu? Wszystko rozbijało się o to, czy dowódca straży więziennej opuści pomieszczenie i tym samym pozostawi ją samą, ale czy Jannet zdoła doczołgać się do kufra, wyjąć scyzoryk i rozciąć więzy na czas? Jeśli nie, będzie musiała improwizować. Cholera, cholera… Jedyne co mogła teraz zrobić, to udać butną minę i w dalszym ciągu słuchać naczelnika, starając się nie zdradzać lęku. Kątem oka spojrzała także na biurko. Zdołałaby strącić lampę naftową lub kałamarz na podłogę? Może gdzieś tu był plan więzienia?
-
Zapewne byś zdołała, ale byłaś wciąż związana, przez co trudno byłoby zrobić Ci to na tyle szybko, aby naczelnik się nie zorientował. Patrzył się na Ciebie jeszcze jakiś czas, to utrzymując kontakt wzrokowy, to przeciągle zerkając na dół, aż w końcu wstał i poklepał Cię po policzku.
- Muszę spłacić tego cholernego rewolwerowca. Ale nie martw się, gdy tylko wrócę, wyślę list do Twoich rodziców. Mam nadzieję, że cieszysz się na rodzinne spotkanie?
Przez knebel w ustach oczywiście nie mogłaś odpowiedzieć, a on chyba tego nie oczekiwał, bo po chwili opuścił pomieszczenie, ale słyszałaś jeszcze, jak mówił do kogoś, aby miał na Ciebie oko. Sporo zależy teraz od tego, czy ten ktoś wejdzie do środka, bo na razie na to się nie zanosi. Jimmy na pewno zajmie naczelnika, ale teraz wiedziałaś, że nie da rady zagadać go na tyle długo, jak zakładał wcześniej plan. Dlatego musisz się pospieszyć ze wszystkim, nim wróci, aby być chociaż uwolnioną z więzów, gdy się pojawi. -
Dlatego Jannet od razu zsunęła się z krzesła i co sił w całym ciele podczołgała do kufra, by wydobyć scyzoryk i rozciąć więzy dłoni, ściągnąć z oka opaskę, rozciąć więzy ramion, a następnie nóg (knebel pomijała, jako że teraz liczył się przede wszystkim czas, a nie wygoda). i dobyć broń. Świadomość, że jeżeli nie zdąży to rychło spotka się rodzicami pompowała w nią adrealinę, tutaj nie mogła zawieść. Dawała z siebie wszystko, byle zdążyć.
-
Wszystko zajęło o wiele więcej czasu niż w planie, ale nawet najlepsze plany mają to do siebie, że zwykle sypią się chwilę po wejściu w życie. Dotarcie do skrytki ze scyzorykiem było o wiele łatwiejsze, gdy byłaś zamknięta w środku, ale mimo to udało Ci się po jakimś czasie sięgnąć do niego i z wprawą rozciąć krępujące więzy. Pozbyłaś się wszystkich na rękach, a także tych na udach, ale na tym się skończyło, bo strażnik, któremu naczelnik polecił Cię pilnować, wszedł właśnie do środka. Choć był zaskoczony bardziej niż Ty, to widać, że był profesjonalistą i tylko takich zatrudniali do pracy w tym więzieniu, bo od razu zamknął za sobą drzwi jedną ręką, a drugą sięgnął po rewolwer, którego lufę wycelował prosto w Ciebie.
- Rzuć to i ręce do góry. -
// To jest ten moment, w którym umieram. //
“Kurwakurwakurwakurwakurwakurwakurwakurwakurwakurwakurwakurwakurwakurwakurwachuj!”
Nie myśląc wiele, instynktownie rzuciła w niego scyzorykiem wymierzonym prosto w gardło. -
//Knebel.//
-
//Za każdym razem zapominam. Poprawione.
-
Trafiłaś, choć nie w gardło, on odruchowo zasłonił się ręką, w której nie trzymał broni, przez co scyzoryk wbił mu się w przedramię. Nie była to rana śmiertelna, ale na pewno bolała i tylko go tym wkurzyłaś, pozbawiając się alternatyw.
- Ręce do góry. - powiedział przez zaciśnięte zęby, kładąc nacisk na każde słowo. -
Powoli, jakby licząc, że nagle zdarzy się coś, co uratuje ją przed uwięzieniem, posłusznie uniosła dłonie do góry. Oddychała miarowo, obserwując każdy ruch strażnika. Gdyby tylko jego błąd dał jej szansę na wyciągnięcie się z tego!
-
- Rozwiąż się, później oddaj mi liny i ustaw się do mnie plecami. - polecił szybko, wciąż skupiając się na tym, aby celować do Ciebie z broni, a nie na bólu, jaki spowodowała rana i wciąż wbity w nią scyzoryk. - Już!
-
Prędko wykonała polecenie, jednak ustawiając się do niego plecami, niby z czystego przypadku i swojej własnej, spodziewanej po niej niezdarności, zahaczyła tyłem o jego rękę, w której tkwił scyzoryk. Jeżeli tylko strażnik skrzywił się z bólu, to wykorzystała moment by chwycić błyskawicznym uściskiem jego drugą dłoń, oddalić od siebie lufę broni (a najlepiej w ogóle wyrzucić ją z jego rąk) i przywalić mu z całej siły potylicą w twarz. Jeśli bańka nie załatwiłaby sprawy, to Jannet była gotowa na przywalenie strażnika do ściany, przerzucenie go przez siebie, a gdyby nawet to nie położyło go, ręczną konfrontację. Wszystko jednak zależało od tego czy zdoła skierować rewolwer tak, by nie był wycelowany wprost w nią.
-
Niestety, trzymał się od Ciebie na tyle daleko, że plan spalił na panewce, a nim wymyśliłaś inny, z pomocą zabranych od Ciebie lin ponownie skrępował dopiero co uwolnione ręce, wykręcając Ci je do tyłu i wiążąc ciasne supły na nadgarstkach i ramionach.
- Siadaj. - polecił krótko, wskazując na krzesło, które nie tak dawno zajmowałaś, dopiero wtedy poświęcając chwilę czasu na wyciągnięcie scyzoryka z rany i prowizoryczne opatrzenie jej uciętym rękawem koszuli. -
Ale Jannet ani przez myśl nie przeszło, by wykonać polecenie. Choć nawet zbliżyła się nieznacznie do krzesła, to tylko dla zmyłki, by wykorzystać zajęcie strażnika raną, bo zaraz po tym obróciła się z kopniakiem wymierzonym prosto w brzuch strażnika. Na tym nie poprzestała, dodając uderzenie głową prosto w jego twarz, a następnie szybkie dobicie kolanem w miednicę i kolejny cios kolanem, tym razem w twarz (o ile się pochylił).
// Zawsze gdy piszę u Ciebie walki wręcz to mam wrażenie, że są z góry skazane na przegranie. //
-
//Jeśli fabuła nakazuje inaczej, to nawet najbardziej rozbudowany opis czy najlepsza możliwa sytuacja, w jakiej znalazła się postać, nic nie dadzą.//
To Ci się udało, przynajmniej częściowo, bo kopniak trafił i najpewniej zabolał, podobnie jak uderzenie z główki, choć przed resztą się uchylił, odchodząc o kilka kroków.
- Kurwa. - warknął, tak z bólu, jak i przez to, że dał się podejść. - Jebany Star, jebana przyjaźń, jebany dług. Jak Wam pomogę stąd uciec to od razu spróbuję go tu wsadzić… Ciebie też, jeśli się nie uspokoisz, do cholery. Jestem tu, żeby pomóc Wam wyciągnąć resztę.