Zielona Zatoka
-
- Oby. - odparł baron między jednym a drugim kęsem mięsiwa. - Niedawno wróciliśmy z wojny, chcę mieć choć chwilę odpoczynku, nim znów chwycę za miecz… Kiedy twój Kapitan zechce zacząć przedstawiać mi swoją ofertę? Bo z tego co widzę, to teraz jest bardziej zainteresowany zawartością biesiadnego stołu niż negocjacjami.
-
— Panie, musisz wiedzieć jedną rzecz… — Tissaen odpowiedziała, starając się nie dać po sobie poznać, że improwizowała, a jednocześnie szturchnęła pseudo-kapitana nogą pod stołem, by ten głupi cep się ogarnął. — Kapitan jest… Przygłuchy i niemową. Choć jego mądrość wciąż jest ostra jak brzytwa, to lata spędzone na morzu, w trudnych warunkach, stępiły jego słuch i pozbawiły języka, to straszne, lecz niestety prawdziwe… Dlatego też ja jestem jego wiernymi ustami i uszami, panie.
-
Spojrzał na niego, później na ciebie z lekko uniesioną brwią, ale po chwili jego twarz przybrała normalny wyraz i machnął ręką, sięgając ponownie po wino.
- Bardzo dobrze. A więc bądź jego ustami i przedstaw mi tę ofertę. -
— A więc… — Tissaen zaczęła, kładąc obie ręce na stół jako symbol swoich czystych zamiarów, nie zrywała kontaktu wzrokowego z szlachetką. — Jak już mówiłam podczas naszego pierwszego spotkania, Kapitan wraz z częścią kompanii chciałby móc przebywać w niedalekiej zatoce nie nawiedzany przez nikogo, gdyż poszukuje spokoju i prywatności. W zamian za te, powiedzmy to, skromne życzenia — Gimnastykowała się, by zabrzmieć jak najlepiej przed Hermopem. — Szanowny Kapitan proponuje obronę lokalnego wybrzeża przed szumowinami jak piraci, a jeżeli walcząc z nimi zdobędzie co, to w pierwszej kolejności zaoferuje sprzedaż tych cennych dóbr tobie, Panie.
-
- Mów dalej. - skomentował krótko, machając ręką na znak, aby słudzy dolali mu wina do pucharu. - Co jeszcze oferuje mi Kapitan? I czego chciałby ode mnie?
-
Szlachetka lekko zbił Tissaen z tropu. ,Co jeszcze"? Przecież już i tak zaproponowała mu dużo, może Hermop jeszcze zażyczy sobie kaszę do tego!
,Myśl, Tissaen, myśl…" Złożyła razem dłonie, zbierając myśli.
— …Kapitan absolutnie niczego nie wymaga od Ciebie, Panie. — Stwierdziła, chcąc zwrócić jego uwagę na tą część umowy, w której praktycznie niczego nie traci. — Jedynie chciałby spokojnie pomieszkiwać w wspomnianej zatoce, nie niepokojony przez okolicznych chłopów, ludność… To jedyne o co prosi w zamian za ochronę wybrzeża, o spokój i prywatność.
-
- Nie mieliśmy tu nigdy problemu z piratami. - odparł, wzruszając ramionami i upijając nieco trunku. - Czemu niby miałbym się ich obawiać teraz?
-
— Nigdy nie możemy brać bezpieczeństwa za rzecz pewną! — Odpowiedziała szybko, nie mając żadnego pomysłu jak obronić się przed tym argumentem. — Panie, w ostatnim czasie korsarze z różnych stron świata poczynają sobie coraz śmielej, łajdaki. Za młodu także myślałam, iż będę bezpieczna… dopóki mego domu nie spalili piraci i nie zostawili mnie z niczym. — Zmyśliła naprędce.
-
Baron zamyślił się na dłużej, jedną ręką kręcąc pucharem z winem, palcami drugiej bębniąc w blat stołu.
- Być może jest odrobina prawdy w tym co mówisz. Cesarz wysłał niedawno poselstwo do wszystkich swoich lenników mających włości nad brzegami morza, ostrzegając ich przed smoczymi łodziami Nordów. I choć furia barbarzyńców zdaje się skierowana przede wszystkim na państwo Krzyżowców Argentu, to doszły mnie słuchy o napadach na nadbrzeżne wioski i miasteczka na ziemiach Cesarstwa… Ale skąd pewność, że twój kapitan ma siły i środki, aby patrolować i ochraniać moje wybrzeże? Czy zdoła odeprzeć coś więcej, niż piracki bryg? -
// I understood the Morzywał referencja. //
— O to nie martw się, panie. — Tissaen odetchnęła w myślach z ulgą, wiedząc że przynajmniej tą część rozmowy ma za sobą. — Kapitan ma nie tylko siły i środki, ale i doświadczenie potrzebne ku temu, by zapewnić bezpieczeństwo wybrzeżu, a na pewno zdecydowanie większe bezpieczeństwo, niż te zapewniane przez brak morskich patrolów. Już sama obecność okrętów broniących tych wybrzeży będzie odtrącała korsarzy, a co dopiero gdy Kapitan złoi im skórę w walce!
-
Prychnąwszy pod nosem, baron znów upił łyk wina.
- Zapewne. Ale ja chcę dowodu. Demonstracji. Chcę zobaczyć jego okręty i wojowników. Może nie w akcji, bo o prawdziwe zagrożenie może być ciężko, ale muszę wiedzieć, że twoje zapewnienia mają pokrycie w rzeczywistości. Niech kapitan pokaże mi, na co go stać na morzu i na lądzie, niech udowodni mi, że jest w stanie pomóc mi bronić moich włości, a nasz sojusz będzie mógł wejść w życie. -
— To… — Umysł Tissaen pracował na największych obrotach, starając się wymyślić jakąkolwiek drogę uniknięcia propozycji szlachcica. Wiedziała, że kapitano raczej zareaguje na ten pomysł z równym wstrętem, co elf reagujący na jedzenie mające jakikolwiek smak. Jednak baton zostawiał jej coraz mniej opcji… — …To da się zaaranżować. — Zmusiła się w końcu do odpowiedzi.
Nie miała innego wyjścia, czuła że grunt pod jej nogami zaczyna stawać się coraz to gorętszy, a choć jeszcze nie płonął, to już definitywnie żarzył się.
-
- Doskonale. Gdy tylko będzie gotów, a spodziewam się, że jego wojownicy i marynarze są w ciągłej gotowości do walki, więc nie powinno upłynąć więcej czasu, niż dzień, góra dwa, niech da mi o tym znać przez posłańca. Stawię się w wybranym przez was miejscu, aby tam obserwować te manewry.
-
— … Oczywiście! — Klasnęła w dłonie z udawanym zadowoleniem, w rzeczywistości była przekonana, że kapitano, gdy się o tym dowie, wyniesie ją z kajuty w szaszłykach. — Panie, masz moje słowo, iż nie będziesz zawiedziony!
-
Dopiwszy kolejny puchar wina, szlachcic skinął na jednego ze sług, aby uzupełnił naczynie raz jeszcze.
- Wybornie. A więc skoro interesy mamy za sobą ucztuj i baw się, nie chcę aby moi goście opuścili te progi głodni, spragnieni lub znudzeni. -
— Ah, cieszę się że doszliśmy do wspólnego zdania! — Odpowiedziała, również unosząc kielich i biorąc łyk wina. — Naprawdę wspaniale nas przyjęliście. Z wielu szlachetnych mężów u jakich gościłam, tutaj zostaliśmy najlepiej ugoszczeni. Widać, że jesteście zacnym włodarzem. — Spróbowała przymilić się nieco ku szlachetce, patrząc na to, że sięgał po kolejny puchar wina, a podchmielony, może będzie nieco bardziej łasy na komplementy i podatny na kombinacje goblinki.
-
Uśmiechnął się i upił kolejny łyk wina, patrząc na ciebie nieco łaskawszym okiem. Ale szybko spoważniał, a nawet spochmurniał.
- Bywałem na wspanialszych ucztach. - mruknął, dotykając czarnej blizny na lewym policzku. - I szlachetniejszych mężów. Wielu z nich już nie żyje. -
— To straszne, że tych o najszlachetniejszych sercach tracimy najszybciej… Wierz mi Panie, i ja miałam w swoim życiu takiego człowieka. — Powiedziała, udając żal za nieistniejącą personą, którą wymyśliła na potrzeby chwili. — Ta rana, jeżeli wolno zapytać Panie… W jakiej walce żeście ją zdobyli? — Chciała dać mu okazję do pochwalenia się swoją historią, aby otwarł się nieco przed nią, w końcu łatwiej wygrać partię, gdy zna się karty przeciwnika.
Wzięła przy tym mikroskopijny łyk wina, aby zachęcić Belringa do tego samego. Alkohol rozwiązywał języki, dlatego dawkowała pite przez siebie dawki, ale w jej interesie było to, aby Hermop upił się jak najbardziej.
-
Choć szlachcic nie żałował sobie wcześniej wina, teraz jednak, gdy zadałaś to pytanie, odstawił puchar i zamyślił się głęboko.
- Było to trzy lata temu. Jako wierny wasal Cesarza, odpowiedziałem na wezwanie do wojny wraz z pocztem zbrojnych z mojej domeny. Wyruszyłem pod Hammer, skąd armia przy pomocy magicznego portalu, stworzonego przez lidera Gildii Magów, dostała się pod Ruhn, spustoszone kilka tygodni wcześniej przez niespodziewany najazd Paktu Trzech. Po zdobyciu ruin niegdysiejszej stolicy, pomaszerowaliśmy ku Plugawym Ziemiom, a stamtąd do Mrocznego Królestwa. Mieliśmy zniszczyć Pakt, raz na zawsze. Cesarska armia, Paladyni Srebrnej Dłoni, Kapłani Straceńczego Słońca, Inkwizycja Światła i wielu, wielu innych ochotników z całego Elarid. Ale nim dotarliśmy do twierdzy tej parszywej organizacji musieliśmy zdobyć warownię, która strzegła dostępu do Mrocznego Królestwa: Heresh. Walcząc o ten zamek starłem się z wampiryzm wojownikiem, który władał jakąś mroczną Magią. Gdy przebiłem jego gardło mieczem, ten w ostatniej chwili wypuścił z dłoni pocisk magicznej energii, która wypaliła mi to znamię. -
— Ah… Rozumiem. — Odparła i choć jej przejęcie historią opowiadaną przez szlachcica było co najwyżej średnie, tak kontynuowała tą rozmowę, mając nadzieję na zaskarbienie sobie jego sympatii lub liczenie na to, że wymsknie się z jego podchmielonych ust co bardziej ciekawy fakt. — Jednak wampira spotkał zasłużony los z pańskiej ręki. Jeżeli wolno mi ośmielić się i powiedzieć, ta rana jest nie tylko symbolem stoczonego boju i tych, którzy utracili swe życie w słusznej walce, ale jest też dowodem zwycięstwa i wytrwałości - pańskiego zwycięstwa i wytrwałości. — Dodała. — Dzięki niej mamy szansę przeżyć taką wspaniałą ucztę jak dzisiaj. Dawniejszy trud stworzył nam dzisiejsze szczęście. Tak mawiała moja babka. — Skłamała, sięgając ku kielichowi.