Begin
-
Radioś
Krab chyba się wystraszył i upuścił zdobycz. Adahy odzyskała buta. Pytanie, co się stało z drugim.Wiewiur
— Kiedy będziesz gotowa. Bo ja już jestem.
Sho wygiął się i ziewnął. -
Może kraby wciągnęły go do jakiejś nory? Adahy wciągnęła buta na stopę i poszła za śladem krabów, wsuwając dłonie w kieszenie. Idąc, przyglądała się badawczo okolicy. Gdzie ona wylądowała?
-
Wyglądało na to, że była na plaży blisko jakiegoś miasteczka. Wypatrzyła parkę krabów walczącą o jej drugi but.
-
“-- Dziwne. Gdzie mnie wywiało? --” Pomyślała, patrząc na zabudowania. “-- Może tam się czegoś dowiem. --”
Po tym zbliżyła się do parki krabów i wskoczyła między nie, porywając drugiego buta.
-- Moje, oddawaj. – Stwierdziła, chwytając go.Jak już go założyła, udała się w kierunku miasteczka.
-
Było jej trochę niewygodnie, w końcu i buty i stopy miała wilgotne. Do miasteczka dotarła bez problemu. Było w nim dość cicho. Rzuciła jej się w oczy knajpa i jakiś hotel, którego neon niemrawo migał.
-
Postanowiła najpierw zajrzeć do knajpy, być może tam ktoś powie jej o co chodzi.
-
Wewnątrz dwóch marynarzy popijało piwo i gadało o “starych dobrych czasach”. Barmanka wycierała ladę, chyba coś się na niej niedawno rozlało.
-
Adahy rozejrzała się podejrzliwie po barze, ale w końcu podeszła do lady i usiadła przy niej. Rzuciła wzrokiem na barmankę.
-
— Co polać, moja droga?
Kobieta wykrzesała z siebie miły ton, ale i tak brzmiała na znużoną. Chyba chciała już iść do domu. -
— Na razie nic. — Odpowiedziała. — Co to za miasto?
W międzyczasie Adahy zaczęła przetrząsać drugą dłonią kieszenie kurtki i spodenek z nadzieją na znalezienie być może zaplątanych tam pieniędzy. -
Przypadkiem na nic nie trafiła, ale jedna z kieszeni była dziurawa, więc może jakieś pieniądze błąkały się w obszyciu kurtki.
— To jest Begin, moja droga. -
Uciekła na moment wzrokiem w bok. Ta nazwa nic jej nie mówiła.
— Jestem na wschodnim wybrzeżu? — Zapytała się w końcu. -
— Południowo-wschodnim, tak. A ma to dla ciebie jakieś większe znaczenie, moja droga?
-
— Ta. — Odchyliła się lekko do tyłu, patrząc na barmankę. Skrzyżowała ramiona. — Nie mam zielonego pojęcia, jak się tu znalazłam.
-
— Och, zazwyczaj są dwie opcje. Albo się zgubiłaś albo umarłaś.
-
Zbladła. Było to ledwo widoczne, jak cień, który w ciągu milisekundy przebiegł przez jej twarz.
— Co masz na myśli, z tym że umarłam? To jakiś żart? — Jej ton stał się sroższy. -
— Och, sorki. Możliwe, że nic ci nie jest. Nie powiedziałam tego złośliwie. Mamy plagę ludzi z depresją, moja droga. Stąd to zapotrzebowanie na leki. Bardzo kłopotliwe.
-
Adahy nic z tego nie rozumiała. Co miała na myśli barmanka, mówiąc o tej pladze i lekach? Przejechała palcami po bliźnie na szczęce.
— No dobra… Uznajmy, że się zgubiłam. — Odpowiedziała po dłuższej chwili namysłu. -
— Więc sprawa jest taka. W najbliższym czasie nie będziesz w stanie wrócić do domu.
-
— Mhm. — Mruknęła, uważnie słuchając i obserwując barmankę. To akurat wiedziała, choć nie była pewna czy ośrodek mogła nazwać domem. Kiwnęła głową, na znak by kontynuowała.