Porte Isla
- 
- Przeżyłem piranie, przyżyję i to. 
- 
— No wiesz. Gdybym się troszku spóźniła już nie mógłbyś mi składać propozycji, uparciuchu. 
- 
- Jestem ci za to wielce wdzięczny. Na cholerę te syreny polują na ludzi? Lubią ludzkie mięso czy co? 
- 
— Lubią. Szczególnie takich dorodnych jak ty. 
 Roześmiała się.
- 
- Czyli nie ma co ich na spryt brać tylko trzeba od razu strzelać. Muszę sobie ogarnąć łuk. 
- 
— Najpierw poczekaj, aż zejdzie z ciebie trucizna. 
- 
- A co robię? 
- 
— Denerwujesz mnie. To się nie zmieniło. 
- 
- Taki mój urok. To, jaki jest plan na resztę dnia? Jestem dość głodny, szczerze powiedziawszy. 
- 
— A na co masz ochotę, kotleciku? 
- 
- Jakieś mięso, skoro wspomnieliśmy o kotelciku. Najlepiej rybę. 
- 
— To fajowo, przynajmniej nie trzeba kombinować. 
 Gwizdnęła, samej nie ruszając się z miejsca.
 — Zaraz coś będzie.
- 
- Po wykurowaniu się, chciałbym przybić na brzeg, blisko jakiegoś lasu. Potrzebuję łuku albo przynajmniej oszczepów, a do tego potrzeba mi krzemieni i drewna. 
- 
— A co, na nie się będziesz szykował? 
- 
- Ta. Zlecenie zleceniem, ale nie pozwolę się gryźć bez pozwolenia. 
- 
— Chyba to nie był dobry pomysł, żeby dawać ci to zadanie. 
- 
- Przeżyłem Afrykę i bandy fanatycznych murzynów, wytrzymam też kanibalistyczne syreny. 
- 
— A to podchodzi pod kanibalizm? Nie zastanawiałam się nad tym. 
 Do sali wszedł chłopak z zastawą z parującym obiadem.
 — Będziesz jadł czy trzeba cię karmić, kotleciku?
- 
- Dać się tobie karmić to sama przyjemność, więc poproszę. - 
- 
Zira zdjęła nogi ze stolika, wzięła tacę i zrzuciła swój płaszcz. Usiadła na łóżku, ukroiła nieco mięsa, po czym przechyliła się w stronę Dokji z widelcem. 
 — Teraz będziesz jadł. I tego dopilnuję, by na ten moment na tym się skończyło.
 

