Porte Isla
- 
Coś widział, jednak nie za dobrze. 
- 
Więc im pomachał. Zaczął nucić Wrong side of heaven 
- 
Po piekielnej stronie wypatrzył grupę ludzi niosącą jakiś wielki portret człowieka z medalami. 
- 
Przyjrzał się mu. Kojarzył go? 
- 
Niezbyt, ale sam format i poza wyglądała znajomo. Coś jak szajs odwalany przez tych z północy, nie? 
- 
Splunął w tamtym kierunku. 
- 
Usłyszał syk, krople jego plwociny zniknęły z sykiem na długo nim uderzyły o ziemię. Z drugiej strony usłyszał śpiewy. 
- 
Przysłuchał sie mu. 
- 
Jakieś ckliwe dyrdymały o miłości, nadstawianiu drugiego policzka i spieraniu biednych. 
- 
- Kurwa, z jednej strony zjeby od dyktatora, z drugiej zjeby od bycia słabym. Wolę mur. - Usiadł okrakiem na murze i spojrzał na niebo nad sobą. 
- 
Nad głową przeleciał mu smok. 
- 
- Panie Smoku! Gdzie pan leci? - 
- 
— Na Karaiby, a co? 
- 
- We mnie pan zabierz. Chujnia tu. 
- 
Zniżył się i zawisł na wysokości muru. 
- 
Wsiadł na niego. 
- 
Smok poderwał się nagle do lotu, co nieco odrzuciło Dokję do tyłu. 
- 
Chwycił się go. - Jak cię zwą? Często tu bywasz? - 
- 
— Na imię mi Ozyrys. Bywam tu dosyć często. 
- 
- Jak ten bóg z Egiptu? Ładne imię, męskie. 
 

