Porte Isla

[Abbey]

Niezbyt, ale sam format i poza wyglądała znajomo. Coś jak szajs odwalany przez tych z północy, nie?

[bulorwas]

Splunął w tamtym kierunku.

[Abbey]

Usłyszał syk, krople jego plwociny zniknęły z sykiem na długo nim uderzyły o ziemię. Z drugiej strony usłyszał śpiewy.

[bulorwas]

Przysłuchał sie mu.

[Abbey]

Jakieś ckliwe dyrdymały o miłości, nadstawianiu drugiego policzka i spieraniu biednych.

[bulorwas]

- Kurwa, z jednej strony zjeby od dyktatora, z drugiej zjeby od bycia słabym. Wolę mur. - Usiadł okrakiem na murze i spojrzał na niebo nad sobą.

[Abbey]

Nad głową przeleciał mu smok.

[bulorwas]

- Panie Smoku! Gdzie pan leci? -

[Abbey]

— Na Karaiby, a co?

[bulorwas]

- We mnie pan zabierz. Chujnia tu.

[Abbey]

Zniżył się i zawisł na wysokości muru.

[bulorwas]

Wsiadł na niego.

[Abbey]

Smok poderwał się nagle do lotu, co nieco odrzuciło Dokję do tyłu.

[bulorwas]

Chwycił się go. - Jak cię zwą? Często tu bywasz? -

[Abbey]

— Na imię mi Ozyrys. Bywam tu dosyć często.

[bulorwas]

- Jak ten bóg z Egiptu? Ładne imię, męskie.

[Abbey]

— A ty, koreańcu?

[bulorwas]

- Dokja. Kim Dokja. To mój pierwszy raz tutaj i powiem, nie podoba mi się. Nudno i nieciekawie.

[Abbey]

— Co, ojczyzna ci nie odpowiada?

[bulorwas]

- Nie bez powodu spieprzyłem do Afryki na tyle lat.