Porte Isla
-
Zniżył się i zawisł na wysokości muru.
-
Wsiadł na niego.
-
Smok poderwał się nagle do lotu, co nieco odrzuciło Dokję do tyłu.
-
Chwycił się go. - Jak cię zwą? Często tu bywasz? -
-
— Na imię mi Ozyrys. Bywam tu dosyć często.
-
- Jak ten bóg z Egiptu? Ładne imię, męskie.
-
— A ty, koreańcu?
-
- Dokja. Kim Dokja. To mój pierwszy raz tutaj i powiem, nie podoba mi się. Nudno i nieciekawie.
-
— Co, ojczyzna ci nie odpowiada?
-
- Nie bez powodu spieprzyłem do Afryki na tyle lat.
-
— Nie widać tego po tobie. Co tam robiłeś, mieszkałeś w baobabie?
-
- Walczyłem. Dużo, z dużą ilością ludzi i długo.
-
— Ech, nuda. Baobaby są ciekawsze. Wspaniale nadają się na leża.
-
- Pachną staruchami.
-
— Nie jeśli przed użyciem dobrze je wypalisz.
-
- W sumie racja. Gdzie na co dzień mieszkasz?
-
— Mam leże blisko rosyjsko-mongolskiej granicy. Wygląda ciekawiej niż tamta, którą zostawiliśmy.
-
- Może być. Mongołowie śmiesznie śpiewają.
-
— Twoi też śmiesznie śpiewają. Chyba mają własny gatunek muzyczny, nie?
-
- Nawet mi nie mów o kipopie.