Porte Isla
-
— Trochę cię zmartwię. Nie ma tu magów ani broni palnej na sprzedaż. Jest wielu marynarzy, dzielnych mężów. Jest też moja córka, która jest w Talii, ale wątpię, by cię to interesowało.
-
- Starczy dobra szabla albo coś w podobie. No i opowiesz mi coś więcej o swojej córce?
-
— A co byś chciał wiedzieć? To mała szczwana bestyjka, odziedziczyła sporo uporu po matce. Od jakiegoś czasu jest kapitanem statku, ale puszy się, jakby miała ich kilkanaście.
-
- Jak przekonać ją by dała mi kartę? -
-
— A nie wiem. Bywa wybredna w tej kwestii.
-
- A komu zazwyczaj daje? Karty w sensie
-
— No nie wiem, Jokerom?
Roześmiał się.
— Masz wojowniczy charakter. Wydaje mi się, że się dogadacie. -
- Ja? Ja jestem potulny jak baranek. Ten, który zerwał się z ołtarza ofiarnego i wyrżnął kultystów, ale dalej baranek!
-
Znów się roześmiał.
— Wydaje mi się, że dokonasz czegoś dużego. Prawdopodobnie będzie to głupie, ale duże też. Uważaj na siebie. -
- Dobra, to jeszcze powiedz mi kogo znającego się na magii mogę spotkać na wyspie. Albo może być jakiś smok, matka pająków czy inne pradawne stworzenie chętne podzielić się wiedzą. - Odrzekł z zadziornym uśmiechem. - Jak się w ogóle córka nazywa?
-
— Zira. Ona lepiej będzie wiedzieć, gdzie teraz wszystkie potwory są i które są skłonne do gadania.
-
- Dobra. To pozdrów tą panienkę co się z nią zabawiałeś. Miłego. - Pomachał mu i zszedł na dół. Udał się z powrotem do portu.
-
— Oczywiście, pozdrowię żonę.
Jakimś cudem minął się z nią schodząc na dół. Tymczasem zaczęło padać. -
- Kurwa. - Zasłonił głowę torbą i pobiegł w kierunku portu, by uciec przed deszczem.
-
Dobiegł pod jakąś osłonę, gdzie poukrywały się koty.
-
- Hejo. - Skinął na zwierzątka. Poruszał się powolnie, bez gwałtownych ruchów by ich nie przestraszyć. Wyjął jakiś kawałek mięsa suszonego z płaszcza i spróbował je nakarmić z ręki.
-
Zaczęły sobie ten kawałek rwać.
-
Spróbował jedno z nich pogłaskać. I tak nie ruszy w taki deszcz.
-
I nagle przestało padać.
-
Rozejrzał się gdzie w ogóle się schował.