Porte Isla
- 
- A komu zazwyczaj daje? Karty w sensie 
- 
— No nie wiem, Jokerom? 
 Roześmiał się.
 — Masz wojowniczy charakter. Wydaje mi się, że się dogadacie.
- 
- Ja? Ja jestem potulny jak baranek. Ten, który zerwał się z ołtarza ofiarnego i wyrżnął kultystów, ale dalej baranek! 
- 
Znów się roześmiał. 
 — Wydaje mi się, że dokonasz czegoś dużego. Prawdopodobnie będzie to głupie, ale duże też. Uważaj na siebie.
- 
- Dobra, to jeszcze powiedz mi kogo znającego się na magii mogę spotkać na wyspie. Albo może być jakiś smok, matka pająków czy inne pradawne stworzenie chętne podzielić się wiedzą. - Odrzekł z zadziornym uśmiechem. - Jak się w ogóle córka nazywa? 
- 
— Zira. Ona lepiej będzie wiedzieć, gdzie teraz wszystkie potwory są i które są skłonne do gadania. 
- 
- Dobra. To pozdrów tą panienkę co się z nią zabawiałeś. Miłego. - Pomachał mu i zszedł na dół. Udał się z powrotem do portu. 
- 
— Oczywiście, pozdrowię żonę. 
 Jakimś cudem minął się z nią schodząc na dół. Tymczasem zaczęło padać.
- 
- Kurwa. - Zasłonił głowę torbą i pobiegł w kierunku portu, by uciec przed deszczem. 
- 
Dobiegł pod jakąś osłonę, gdzie poukrywały się koty. 
- 
- Hejo. - Skinął na zwierzątka. Poruszał się powolnie, bez gwałtownych ruchów by ich nie przestraszyć. Wyjął jakiś kawałek mięsa suszonego z płaszcza i spróbował je nakarmić z ręki. 
- 
Zaczęły sobie ten kawałek rwać. 
- 
Spróbował jedno z nich pogłaskać. I tak nie ruszy w taki deszcz. 
- 
I nagle przestało padać. 
- 
Rozejrzał się gdzie w ogóle się schował. 
- 
Schował się pod czyimś balkonem. 
- 
A ładne te koty? 
- 
Wszystkie koty są ładne. 
- 
- Brakuje mi w sumie towarzysza, któryś chętny? 
- 
Jeden jakby podszedł nieco w jego stronę. 
 

