Porte Isla
-
- Dobra. To pozdrów tą panienkę co się z nią zabawiałeś. Miłego. - Pomachał mu i zszedł na dół. Udał się z powrotem do portu.
-
— Oczywiście, pozdrowię żonę.
Jakimś cudem minął się z nią schodząc na dół. Tymczasem zaczęło padać. -
- Kurwa. - Zasłonił głowę torbą i pobiegł w kierunku portu, by uciec przed deszczem.
-
Dobiegł pod jakąś osłonę, gdzie poukrywały się koty.
-
- Hejo. - Skinął na zwierzątka. Poruszał się powolnie, bez gwałtownych ruchów by ich nie przestraszyć. Wyjął jakiś kawałek mięsa suszonego z płaszcza i spróbował je nakarmić z ręki.
-
Zaczęły sobie ten kawałek rwać.
-
Spróbował jedno z nich pogłaskać. I tak nie ruszy w taki deszcz.
-
I nagle przestało padać.
-
Rozejrzał się gdzie w ogóle się schował.
-
Schował się pod czyimś balkonem.
-
A ładne te koty?
-
Wszystkie koty są ładne.
-
- Brakuje mi w sumie towarzysza, któryś chętny?
-
Jeden jakby podszedł nieco w jego stronę.
-
Jak wyglądał?
-
Był to nieco poobijany szaro-bury kocur. Otarł się o nogi Dokji i zaczął mruczeć.
-
- Będziesz od dzisiaj Sung-Sung. - Otworzył plecak i przygotować kotu “gniazdo” w otwartym plecaku. Ułożył kota w gnieździe, założył ponownie plecak i ruszył dalej w drogę.
-
//zapiął ten plecak?
-
//Nie, niech se kot pooddycha
-
Kot rozglądał się, jak wygląda świat z nowej perspektywy. Nawet nie miał ochoty wyskakiwać. Dokąd właściwie Dokja teraz zmierzał?