Milan
-
//:3
-
LJ zamachanął się tak, że kompletnie nie trafił, ale impet obrócił nim i łom uderzył w Ethana. Łom jednak wysunął się Norrysowi z rąk. Likho tymczasem próbował się podnieść, korzystając z tego, że tamci byli skupieni na LJu.
-
Nie ma tego złego, szkoda tylko że łom mu wypadł. Spróbował podnieść łom tak, by uniknąć ewentualnego ataku ze strony mordercy.
-
Łom odbił się trochę daleko, a LJ słyszał, że morderca się do niego zbliża.
-
Mógł wziąć coś na zapas. No nic. W takim razie snunął torbę z ramienia i spróbował z zaskoczenia zdzielić nią psychopatę.
-
//no to znów morfologia
-
//No to znów morfologia
-
Trafił, co na moment zamroczyło faceta. Likho zdołał zebrać siły i wyrwać mu nóż.
-
Poczuł się tym samym na tyle pewnie, by uderzyć oszusta pięścią prosto w twarz.
-
Udało mu się, ale wtem usłyszał huk i przeszył go paskudny ból w boku.
-
Aż padł na jedno kolano i instynktownie złapał się za ten bok. Spojrzał się na swoje dłonie, a potem na miejsce z którego padł strzał.
-
Ethan leżał na ziemi, krew lała mu się z głowy, ale wciąż chwiejnie trzymał pistolet. LJ słyszał szarpaninę za sobą i jakieś szepty, aż w końcu ktoś zaczął się do niego zbliżać.
-
Na tyle ile miał sił podbiegł do Ethana i spróbował wyrwać mu z dłoni pistolet, by obronić się przed tym co nadciągało. Czyżby w tym miejscu faktycznie grasowało jakieś monstrum?
-
//co?
-
//No że kuśtyka do tego gościa, zabiera mu ją i gwałtownie odwraca się w kierunku tychże szeptów
-
//pytałam o monstrum
Zobaczył dziwaczny widok. Posiniaczony nożownik i zakrwawiony Likho wyglądali, jakby się w jakiejś kwestii dogadali. Leszy zaklął szpetnie i ruszył w stronę LJa, jak gdyby nigdy nic.
-
- Likho? Co jest?! - mówił z wyciągniętą bronią, zaniepokojony zachowaniem (i wyglądem) przyjaciela.
//No jakieś dziwne szepty, no to założyłem że o jakiego potwora chodzi
-
— Możesz wstać, czy trzeba ci pomóc? Ta rana nie wygląda dobrze.
-
Spojrzał na siebie. Okazało się że faktycznie, leży a nie stoi. Toteż spróbował to zrobić o własnych siłach.
-
Było to dość bolesne, ale podniósł się. Zaczął się za to chwiać, więc Likho pokuśtykał bliżej i zarzucił sobie jego ramię.
— Ja sobie jakoś poradzę, ale tobą musi się zająć specjalista. Idziemy.
Powoli ruszył do wyjścia, nie bacząc na tamtych.