Farklands
-
Zauważył, że mogło ich znieść do którejś z pobliskich grot, jednak nie bardzo miał jak tam zejść.
— I co teraz zrobimy? Jak tak będziemy stać, to i nas zasypie. -
- Wpadli do którejś z grot. - stwierdził i pokazał palcem - Powinniśmy poszukać gdzieś wejścia do jednej z nich i to szybko.
-
— Boję się. Jak chcesz tam zejść?
-
- Dobre pytanie… - Rozejrzał się za jakimś możliwym wejściem lub zejściem.
//Za wczasu rzut na kognicję -
— Ej! Uważajcie! Jak tam spadniecie, to mało z was zostanie!
-
- Dlatego nie mamy zamiaru spadać! - odpowiedział i westchnął, zastanawiając się co z tym fantem zrobić.
//Rzut nie wszedł, jak rozumiem? -
Claire zaczęła się rozglądać.
— Do kogo ty to mówiłeś?
Po dłuższej chwili usłyszeli kroki za sobą. -
- Ja… umm… - W sumie sam nie wiedział do kogo mówił. Ktoś mu coś powiedział, a on kulturalnie odpowiedział. Odwrócił się, mając nadzieję że znajdzie swojego rozmówcę, a nie więcej halucynacji.
-
— Nie powinniście tam schodzić. Mój mąż już szuka waszych towarzyszy. Wywołaliście już jedną lawinę, gdyby przysypała was kolejna, wasze szanse na przeżycie by znacznie spadły.
Przed nimi stała niska, choć masywna kobieta. Spod grubej czapki wystawały jej blond pukle włosów.
— Chodźcie ze mną, ogrzejecie się. -
Spojrzał się na Claire pytająco. W sumie nie mieli lepszych możliwości. Wzruszył ramionami i ruszył tam gdzie prowadziła ich kobieta kojarząca mu się z krasnoludami.
-
Kobieta uśmiechnęła się i poprowadziła ich do chaty skrytej między zboczami, tak że śniegu nie spadało tam zbyt dużo.
— Kawy czy herbaty? Zakładam, że szliście do Fallen… -
- W rzeczy samej. Ja i mój towarzysz polujemy na karty, a Claire i jej siostra celują raczej w smoki.
-
— Ja poproszę kawy.
Po dłuższym czasie LJ, popijając ciepły napój usłyszał stłumioną rozmowę, dochodzącą z głębi domu. -
Uznał że to byłoby niegrzeczne tak wywierać nacisk na gospodarzy lub innych gości by się pokazali, dlatego bez słowa zatopił usta w gorącym napitku.
-
Po niedługim czasie do pokoju weszli Likho z Cindy, zawinięci w koce. Za nimi szedł… kruk? No, co do konkretnego gatunku LJ nie był pewien, wiedział za to że stoi przed nim humanoidalny ptak, ciepło ubrany, podobnie do gospodyni.
— Te góry bywają nieprzewidywalne — rzucił niedbale.
Kobieta podała im napoje. -
Otworzył szeroko oczy, mimo wszystko zdziwiony widokiem takiej osobistości.
- Dziękuje że pomógł pan moim przyjaciołom. -
— Och, to żaden problem. Choć nie ukrywam, odkąd ostatni przewodnik po górach odszedł z pracy, skłonność turystów do wpadania w kłopoty zaczyna mnie irytować.
-
- Gdyby jakiś przewodnik by się znalazł z chęcią skorzystalibyśmy z jego usług. - uśmiechnął się - Nazywam się L.J. miło mi pana poznać.
-
— Zenon. W sumie możemy pomóc, skończyliśmy już pracę na dziś, a nawet trochę więcej. Kad, skarbie, chyba niedługo będziemy się zbierać do drogi.
-
- Och, bardzo dziękujemy, ale nie chcemy sprawiać większego kłopotu niż do tej pory… - powiedział raczej przez grzeczność