Ervell
-
- A teraz jak jest?
-
— Nie wiem. Ludzie mówią dziwne rzeczy.
Wyszli na zewnątrz. Wzięła go za rękę i skierowała się w stronę gospody. -
Pozwolił jej się prowadzić. Ciekawe czy tamci dwaj są jeszcze w karczmie.
-
Kiedy weszli do środka, usłyszał gwizdnięcie. Nie był to raczej podryw. Wypatrzył szybko Vince’a i jakiegoś kolesia siedzącego obok.
-
Podszedł wolnym krokiem do Vince’a.
- Cześć Vince. Wybacz, coś mnie zatrzymało. - zgadując po tym że przyszedł z Caer, nie musiał się zapewne bardziej tłumaczyć - Likho jeszcze jest, czy już poszedł? -
— Ładne to coś — rzucił koleś, brzmiący całkiem znajomo. — Siadaj, Caer.
Elfka machnęła ręką.
— A tam! Skoczę po piwa dla wszystkich. Rozsiądźcie się. Takie co zwykle, Likho?
Pokiwał głową. -
Skoro wszyscy byli na miejscu, dosiadł się do stołu.
-
— Przypomnisz mi, na czym skończyliśmy, LJ? — zapytał Likho.
-
- Miałem ci postawić piwo w zamian za wyciągnięcie nas z bagna. I oto jesteśmy.
-
— Ach. Myślałem, że gadać chciałeś. Musiało mi się coś pomylić.
Caer wróciła z czterema kuflami i usiadła obok LJa. -
- To przy okazji. - spróbował miejscowego piwa - Pogadać w końcu można zawsze. Wiecie może gdzie w okolicy znajdę Karty?
-
Smakowało całkiem dobrze i podobnie jak dziczyzna, której próbowałeś ostatnio, tak i piwo miało ziołową nutę.
— W wężowym parku są dwie. Ja kiedyś byłam w Talii, ale zrezygnowałam. -
- O, nie wiedziałem że tak się da. Czemu?
-
— Żeby móc się spotykać z takimi przystojniakami jak ty i nie musieć martwić, że ktoś mi się będzie w trakcie o karty dopraszał.
-
- W trakcie to nie, ale po wszystkim… - zaśmiał się cicho
-
— Wolę łapać facetów na siebie, a nie na coś, co ode mnie nie zależy.
-
- Mnie złapałaś a nawet nie wiedziałem czy masz lub miałaś swoją kartę.
-
Likho zaśmiał się.
— A kłóciłaś się, że nie mogłabyś być sukkubem.
Elfka zamachnęła się na niego pięścią. Vince odwrócił wzrok i pokręcił głową.
— To wolisz mówić, czy ja mam, LJ? — zapytał Likho. -
- Oddam ci tę pałeczkę - napił się piwa
-
Vince popatrzył za intrygowaniem, a Caer ucichła.
— Co by tu mówić. Z tego co wiem, moi rodzice poznali się w jakimś zapadłym miasteczku w Waszyngtonie. Odkąd mama straciła swoje terytorium, była włóczykijką.