Ervell
-
— Mama lubi opowiadać, w końcu mnie tam nie było. Ale do rzeczy. Mój ojciec to ciekawy stwór. Wkręcił mamę w jakieś swoje interesy i chyba tak przy okazji dali sobie szansę. A hobbystycznie prowadzi radio.
-
- To skoro poznali się w Waszyngtonie, to jak znalazłeś się w Krainie?
-
— Pewnie podobnie jak wielu innych Jokerów. Jakoś mi nie spieszno do domu.
Wyjął z kieszeni kartę Jokera. -
- Ciekawe. Byłem przekonany że jesteś miejscowym.
-
— Każdy tak twierdzi. A jednak nie jestem. A ty chciałbyś być miejscowym?
-
- Czemu nie, podoba mi się tutaj. - stwierdził, po czym od razu dodał - Ale podoba mi się też w moim świecie. W dodatku za dużo tam zostawiłem by teraz nie wracać.
-
— A na przykład co?
-
- Pracę, rodzinę. Dom ogólnie.
-
— Ja w sumie też… ale liczę, że moja druga połówka też tu trafi. Byłoby fajnie.
-
- Masz kogoś, czy dopiero szukasz?
-
Likho uśmiechnął się lekko i upił z kufla.
— A ty kogoś masz, czy tylko otwarte ramiona? -
Zaśmiał się pod nosem. - Jak na razie tylko otwarte ramiona. Ale cóż, Kraina to dość duże miejsce.
-
— Oczywiście. Każdy znajdzie tu miłość, jeśli ma na to ochotę i dobrze szuka. Podobno nawet Kizuka się w końcu chajtnęła.
-
- O, to gratulacje dla niej. Ciekawe czy i mi się uda, jeśli będę szukał tylko pobieżnie.
-
— Tego nie wiem. Po prostu Caer nie polecam.
Elfka dała leszemu z liścia. -
Prychnął śmiechem i zatopił usta w piwie.
-
I tak upłynęło jeszcze trochę czasu. Caer pożegnała się pierwsza. Vince przeciągnął się.
— Może też sobie powinieniem jakąś przygruchać? -
- Pewnie. Po co iść przez życie samemu, skoro można z kimś?
-
Likho szturchnął go.
— Porwij jakąś w tany i będzie. Bez pracy nie ma kołaczy, a bez flirtu figli.
Vince roześmiał się. -
Znów lekko parsknął.
-- Pięknie powiedziane Likho, sam bym tego lepiej nie ujął.