Elfi Las
-
- Oczywiście. - prychnął. Spróbował się wyrwać, pomagając sobie nieco bardziej stabilną glebą.
-
— Sądziłem, że elfy wyraziły się jasno na temat darcia ryja w lesie.
LJ usłyszał nagle obcy głos. Nie był zbyt głęboko, więc powoli mu szło. -
Dalej próbując się wyrwać, rozejrzał się za tajemniczym rozmówcą.
-
Nagle poczuł, jak coś zaciska mu się wokół pasa. Mógł się trochę zdziwić, gdy spostrzegł przed sobą osobliwą istotę. Leszy. Wyciągał kościaną rękę w jego stronę. Patrzyły na niego puste oczodoły bawolej czaszki naznaczonej ciemnymi wzorami.
-
Widok tej kreatury nieco przeraził niczego nie spodziewającego się L. J. O tym ojciec na pewno nie wspominał. Nie był pewien co istota zamierza, ale zapewne gdyby chciał ich zabić od razu by to zrobił. Z lekkim oporem podał dłoń leszemu.
-
Stali trochę za daleko od siebie. Leszy zaśmiał się lekko pod nosem i powoli podniósł rękę. LJ poczuł, że jest podnoszony. Vince zaklął raz jeszcze.
-
Był nieco poddenerwowany, ale starał się nie wyrywać tajemniczej istocie.
-
Gdyby spojrzał w dół, szybko mógłby zauważyć korzenie oplatające go w pasie. Leszy przyciągnął LJa do siebie i postawił na twardym gruncie, po czym przekazał mu lejce. Następnie zajął się Vincem.
-
- Em, dziękuje… - powiedział i chwycił lejce
-
— Normalnie zacząłbym wykład, że nie powinno się zbaczać z trasy, ale tu to z grubsza było uzasadnione.
Vince był trochę w szoku, więc leszy lekko nim potrząsnął, zanim go postawił. Następnie doprowadził ich z powrotem na drogę. Wyglądało na to, że nie zniknęło więcej butelek. -
— Jeszcze raz dziękuję. Gdyby nie ty pewnie dalej siedzielibyśmy w bagnie.
-
Leszy podniósł lekko głowę i skrzyżował ręce. Vince odetchnął.
— Bardzo dziękuję. Chcesz coś w zamian?
Popatrzył się po nich.
— Zabrałbym się z wami do Ervell.
Vince szybko zrobił mu miejsce, podczas gdy leszy zajął się koniem.
— Osobiście uważam — rzucił, gdy już się rozsiadł w wozie — że chodzenie po bagnach wciąga. Ale to już wiecie. -
Wypuścił powietrze nosem i usiadł na koźle. Nie wiedział co go bardziej dziwiło; to że ta przedziwna istota korzysta z ludzkich środków transportu, czy że rzuca takimi czerstwymi sucharami.
-
Vince, unorany w błocie, w końcu popędził konia. Chyba powożenie go uspokoiło, bo wyraźnie się rozluźnił. Przez jakiś czas siedział cicho, ale w końcu zapytał.
— Masz ty jakieś imię?
— Likho. -
— Ja jestem L.J., a on to Vince, miło nam. - powiedział, a po chwili ciszy dodał - Więc Likho… jesteś leszym, prawda?
-
— Z grubsza to tak. Czemu pytasz?
-
— Nie, po prostu… Nie jestem stąd. Z Krainy w sensie. Zbieram Karty od przedwczoraj.
-
— Typowe. Ale i tak jesteś całkiem rozgarnięty. Bez urazy, Vince. Niewielu wie, że sobie pomieszkuję w tym lesie. Jak mówiłem, z grubsza jestem leszym. Lepsze to mówić niż gdybać, czym do cholery był mój stary.
-
— Czym właściwie jest “leszy”.? Leśnym duchem? Rośliną?
-
— Raczej duchem lasu? Sam nie wiem. Jak mówiłem, jestem mieszańcem, więc nie jestem przekonany, czy wszystkie moje umiejętności są po matce. Rośliną na pewno nie jestem.