Elfi Las
-
- Em, dziękuje… - powiedział i chwycił lejce
-
— Normalnie zacząłbym wykład, że nie powinno się zbaczać z trasy, ale tu to z grubsza było uzasadnione.
Vince był trochę w szoku, więc leszy lekko nim potrząsnął, zanim go postawił. Następnie doprowadził ich z powrotem na drogę. Wyglądało na to, że nie zniknęło więcej butelek. -
— Jeszcze raz dziękuję. Gdyby nie ty pewnie dalej siedzielibyśmy w bagnie.
-
Leszy podniósł lekko głowę i skrzyżował ręce. Vince odetchnął.
— Bardzo dziękuję. Chcesz coś w zamian?
Popatrzył się po nich.
— Zabrałbym się z wami do Ervell.
Vince szybko zrobił mu miejsce, podczas gdy leszy zajął się koniem.
— Osobiście uważam — rzucił, gdy już się rozsiadł w wozie — że chodzenie po bagnach wciąga. Ale to już wiecie. -
Wypuścił powietrze nosem i usiadł na koźle. Nie wiedział co go bardziej dziwiło; to że ta przedziwna istota korzysta z ludzkich środków transportu, czy że rzuca takimi czerstwymi sucharami.
-
Vince, unorany w błocie, w końcu popędził konia. Chyba powożenie go uspokoiło, bo wyraźnie się rozluźnił. Przez jakiś czas siedział cicho, ale w końcu zapytał.
— Masz ty jakieś imię?
— Likho. -
— Ja jestem L.J., a on to Vince, miło nam. - powiedział, a po chwili ciszy dodał - Więc Likho… jesteś leszym, prawda?
-
— Z grubsza to tak. Czemu pytasz?
-
— Nie, po prostu… Nie jestem stąd. Z Krainy w sensie. Zbieram Karty od przedwczoraj.
-
— Typowe. Ale i tak jesteś całkiem rozgarnięty. Bez urazy, Vince. Niewielu wie, że sobie pomieszkuję w tym lesie. Jak mówiłem, z grubsza jestem leszym. Lepsze to mówić niż gdybać, czym do cholery był mój stary.
-
— Czym właściwie jest “leszy”.? Leśnym duchem? Rośliną?
-
— Raczej duchem lasu? Sam nie wiem. Jak mówiłem, jestem mieszańcem, więc nie jestem przekonany, czy wszystkie moje umiejętności są po matce. Rośliną na pewno nie jestem.
-
— Tak się zastanawiałem się dlaczego mówisz “z grubsza”… - przez chwilę rozważał pytanie o to kim byli jego rodzice, ale uznał że może to być nieco krępujące.
-
— A, śmieszna historia. Opowiedziałbym ci, ale nie będę gadał o suchym pysku. — Spojrzał na plecy Vince’a. — A on się pewnie będzie denerwował, jeśli dowiezie jeszcze mniej butelek niż teraz.
-
— Możemy się przejść do jakiegoś baru, kiedy już będziemy na miejscu. Powiedziałbym że ja stawiam, ale tutaj to nie ma znaczenia
-
— Święte słowa. Czasami jednak to lepiej, że nie ma się pieniędzy. Jeden znajomy mi księgowy podliczył, że w ciągu dwóch tygodni, w których tu był, przepieprzyłby swoje oszczędności, gdyby zq wszystko płacił. A tak można się wedle uznania upić i dobrze najeść.
LJ usłyszał, że najwyraźniej zbliżali się do miasteczka. Spostrzegł także drogowskaz. -
Przyjrzał mu się, a konkretnie nazwą miejscowości i kierunkom w których płynie droga.
-
// gula, droga biegnie, rzeka płynie
Drogowskaz nadmieniał, że za Ervell, do którego właśnie dojeżdżali, płynie rzeka o nazwie zakrytej listowiem. Rzeką można było dopłynąć do Riv, a pod prąd do Ruin Kier.
-
Postarał się zapamiętać tę informację. Pewnie przyda mu się w dalszej podróży.
//A czymże jest droga, jeśli nie rzeką którą sami sobie stworzyliśmy?
-
//obudził się w tobie poeta?