Donia
-
- Już czternasta? Zeszło mi w tym urzędzie dłużej niż myślałem. No nic, dzięki za rozmowę. - powiedział z uśmiechem i wyszedł z hotelu, kierując się w stronę miasteczka namiotowego.
-
//:/
-
//wiedziałam, że o czymś zapomniałam
-
W cyrku ruch był już nieco większy. Pod namiotem wróżbity była kolejka, a kilkoro dzieci pchało się, żeby głaskać różne zwierzęta. Ktoś sprzedawał bilety. Za czym rozglądał się LJ?
-
Za klaunami albo klaunkami, tudzież za pokazem akrobatów. A najlepiej za dużym namiotem.
-
Znalazł największy namiot bez trudu.
-
W takim razie wszedł do niego i usiadł w jakimś dogodnym miejscu
-
No i sobie siedział. I czekał na cud.
-
Nie tyle na cud co na początek show i tym samym klaunów. I klaunice. Jak długo się nie pojawiało to rozejrzał się za wejściem na zaplecze.
-
Sam główny namiot za bardzo żadnego zaplecza nie miał, ot, widownia, scena, jakieś trapezy. W pewnym momencie do środka wszedł wróżbita.
— A ty jeszcze tutaj? -
- Stwierdziłem że może obejrzę jakiś występ zanim wyruszę w dalsza podróż.
-
— Och, to trochę jeszcze potrwa. Zejdzie z godzinkę. Niektórzy sobie wczoraj trochę zbyt pozwolili. — Tu wróżbita zaśmiał się ciepło i w znanym geście uderzył się kantem dłoni w szyję.
-
- Rozumiem. - powiedział z lekkim uśmiechem - Oblewali coś konkretnego, czy tylko zapobiegali wywietrzeniu procentów?
-
Wróżbita usiadł obok.
— Mamy kilku nowych artystów, wczoraj mieli swoje pierwsze występy. Nazwijmy to inicjacją. -
- W takim razie chyba nie będziecie dawać im trudnych zadań, co nie? Nie wyobrażam sobie robić akrobacji na trapezie na kacu.
-
— A z tym to akurat różnie bywa. Mamy choćby jednego, któremu na kacu akrobacje się najlepiej robi.
-
- W takim razie zazdroszczę mu genów. Ja na kacu potrafię jedynie gapić się w pustą przestrzeń a i to nie zawsze mi wychodzi.
-
— Biedactwo. Cóż, będę musiał cię zostawić. Mam trochę do zrobienia.
Momentalnie wyparował. Na trybuny zbierało się powoli więcej ludzi. -
Pożegnał go gestem ręki i zaczekał na przedstawienie.
-
Ktoś przymknął poły namiotu, w środku zrobiło się ciemno. Ale nie na długo. W różnych miejscach rozpalały się światła lampionów, gdzieś na górze ktoś zaczął grać na fletni Pana. LJ słyszał dzieciaki, które gdzieś w pobliżu zajadały popcorn. W końcu też ucichły. Poświata największego lampionu znaczyła koło na środku sceny, gdzie nagle pojawił się wróżbita. Wyprostowany, starannie uczesany, w czarnym płaszczu. Zdjął z głowy cylinder i odkaszlnął.
— Dzień dobry, moi drodzy. Widzę tu trochę nowych twarzy. Pozwólcie, że się przedstawię. Jestem Roscoe, Brian Roscoe i dziś zabiorę was w świat sztuki ze szczyptą scenicznej magii.
Tutaj przesunął palcami po rondzie cylindra, a ze środka wyleciała papuga. Sięgnął do środka kapelusza.
— Czy ktoś nie zgubił portfela?