Donia
-
Znalazł największy namiot bez trudu.
-
W takim razie wszedł do niego i usiadł w jakimś dogodnym miejscu
-
No i sobie siedział. I czekał na cud.
-
Nie tyle na cud co na początek show i tym samym klaunów. I klaunice. Jak długo się nie pojawiało to rozejrzał się za wejściem na zaplecze.
-
Sam główny namiot za bardzo żadnego zaplecza nie miał, ot, widownia, scena, jakieś trapezy. W pewnym momencie do środka wszedł wróżbita.
— A ty jeszcze tutaj? -
- Stwierdziłem że może obejrzę jakiś występ zanim wyruszę w dalsza podróż.
-
— Och, to trochę jeszcze potrwa. Zejdzie z godzinkę. Niektórzy sobie wczoraj trochę zbyt pozwolili. — Tu wróżbita zaśmiał się ciepło i w znanym geście uderzył się kantem dłoni w szyję.
-
- Rozumiem. - powiedział z lekkim uśmiechem - Oblewali coś konkretnego, czy tylko zapobiegali wywietrzeniu procentów?
-
Wróżbita usiadł obok.
— Mamy kilku nowych artystów, wczoraj mieli swoje pierwsze występy. Nazwijmy to inicjacją. -
- W takim razie chyba nie będziecie dawać im trudnych zadań, co nie? Nie wyobrażam sobie robić akrobacji na trapezie na kacu.
-
— A z tym to akurat różnie bywa. Mamy choćby jednego, któremu na kacu akrobacje się najlepiej robi.
-
- W takim razie zazdroszczę mu genów. Ja na kacu potrafię jedynie gapić się w pustą przestrzeń a i to nie zawsze mi wychodzi.
-
— Biedactwo. Cóż, będę musiał cię zostawić. Mam trochę do zrobienia.
Momentalnie wyparował. Na trybuny zbierało się powoli więcej ludzi. -
Pożegnał go gestem ręki i zaczekał na przedstawienie.
-
Ktoś przymknął poły namiotu, w środku zrobiło się ciemno. Ale nie na długo. W różnych miejscach rozpalały się światła lampionów, gdzieś na górze ktoś zaczął grać na fletni Pana. LJ słyszał dzieciaki, które gdzieś w pobliżu zajadały popcorn. W końcu też ucichły. Poświata największego lampionu znaczyła koło na środku sceny, gdzie nagle pojawił się wróżbita. Wyprostowany, starannie uczesany, w czarnym płaszczu. Zdjął z głowy cylinder i odkaszlnął.
— Dzień dobry, moi drodzy. Widzę tu trochę nowych twarzy. Pozwólcie, że się przedstawię. Jestem Roscoe, Brian Roscoe i dziś zabiorę was w świat sztuki ze szczyptą scenicznej magii.
Tutaj przesunął palcami po rondzie cylindra, a ze środka wyleciała papuga. Sięgnął do środka kapelusza.
— Czy ktoś nie zgubił portfela? -
- No rzesz kur… - z niedowierzaniem sięgnął do swojej kieszeni, wiedząc dobrze że napotka tam przykrą pustkę.
-
Nie, jednak nie. Swój portfel miał na miejscu. Na scenę śmiało wyszła Kiara, wyciągając rękę do Briana.
— Bardzo proszę. — Oddał jej portfel. — Skoro już tu jesteś, może chciałabyś mi pomóc? Podobno masz bystry wzrok, jeśli chodzi o detale.
Podsunął jej cylinder, a ta włożyła do niego rękę. -
Niepotrzebnie założył najgorsze. Wyciągnął rękę z kieszeni i dalej obserwował przedstawienie.
-
Kiara wyciągnęła coś z kapelusza. Brian uśmiechnął się do niej. Dziewczyna pokręciła głową i przycisnęła przedmiot do piersi.
— Liczę na ciebie, Kiaro. Odnajdziesz właściciela?
— Pewnie, że tak.
Kiara wróciła na widownię i zniknęła LJowi w mroku. Roscoe pomachał kapeluszem i wyleciał z niego jeszcze jeden gołąb. Na koniec wróżbita włożył kapelusz.
— Teraz bez większych ceregieli zapraszam na pokaz naszego drogiego Ilverina i nowicjuszki Arkadii!
Światła uniosły się w górę, gdzie na podestach stało dwoje akrobatów, trzymając swoje trapezy. -
Spojrzał się wysoko w górę, z zaciekawieniem obserwując akrobatów.