Dwór Srebrnej Maski
-
- Dawaj, na pewno wpadłeś już na kilka szatańskich intryg.
-
— Może… — Uśmiechnął się złowieszczo. — Ale to skomplikowany pomysł. Czy Srebrna Maska ma pod sobą jakiegoś… astronoma?
-
- Sam czasem gapi się na gwiazdy przez dużą lunetę. - odparł po chwili namysłu. - Ale tak poza tym to chyba nie.
-
— No to moją “szatańską intrygą” możemy sobie nosy wytrzeć. — Westchnął. — Ale dalej możemy podpalić las? Czy coś? — Rozłożył pytająco ramiona. — Ewentualnie, mam coś takiego: skołujesz kilku ludzi, żeby Ci “porwali” tubylców z obu grup, a ja w tym czasie delikatnie im zasugeruję, by razem wykombinowali ekipę poszukiwawczą. Myślisz, że tak da się to ugryźć?
-
- Jak podpalimy las to może i pogodzimy tubylców, ale potem wszyscy zgodnie pójdą nam poderżnąć gardła, jak będziemy spać, za bardzo kochają naturę, bardziej niż są nam wdzięczni za ratunek. Co do tego drugiego… Jasne, mogę to zrobić, ale co potem? Będzie sporo bałaganu, trzeba będzie ściągnąć tu kogoś z daleka, kogo lokalsi nie znają, a później odesłać go z powrotem, a na czas akcji zorganizować zastępstwo. I myślisz, że to będzie całkiem… No, bezpieczne? I dla moich ludzi, i dla tubylców?
-
— Pewnie, że nie, mój drogi. Wszystko wiąże się z mniejszym lub większym ryzykiem. — Wzruszył ramionami. — Ale jak na razie nie wykombinowałem niczego lepszego, więc będziemy musieli znaleźć inne rozwiązanie.
-
- Ja mógłbym się na to zgodzić, ale o pozwolenie musisz prosić szefa. W końcu on tu wszystkim dowodzi.
-
— Wolałbym nie zaczynać rozmowy z przełożonym od informacji, że zamierzam wystawić jego “poddanych” na niebezpieczeństwo, ale wytłumaczę mu, jak wygląda sytuacja… Może sam wpadł na jakąś ideę.
-
- Niech będzie. Wyciągniesz się stąd sam, mam cię zabrać czy jak?
-
— Nie mam zbytniej ochoty na szukanie sobie wymówek, a i tak już raczej tutaj nie zabawię ponownie, więc nie mam niczego przeciwko temu byś to ty mnie stąd wyciągnął.
-
Pokiwał głową i odszedł, wracając do wioski. Rozmowa z tubylcami nie zajęła mu wiele czasu, bo prędko wrócił z powrotem.
- Powiedziałem im, że Maska wziął cię na służącego w swoim dworze. Dla nich to tak, jakbyś zniknął, nigdy tam nie przychodzą, więc sprawa załatwiona. Pożegnaj się, jeśli chcesz, czy coś, i wracamy. -
— Chodźmy od razu. Nie zamierzam tracić czasu na żegnanie się. — Odparł, spoglądając na wioskę.
-
- Chyba więcej w tobie z człowieka, niż z dzikusa, co? - zapytał, ale chyba nie oczekiwał odpowiedzi, bo od razu po zadaniu pytania ruszył żwawym krokiem w stronę dworku.
-
Pytanie Boone’a wwierciło się w czaszkę Jamesa głębiej, niż ten by tego chciał. Podążył za nim w milczeniu.
“Chyba masz rację…” Pomyślał, nagle czując spory dyskomfort, wiedząc, że jeszcze nie tak dawno temu starał się wejść pomiędzy swoich pół-pobratymców. -
Dotarliście do dworu szybko i sprawnie, a rewolwerowiec od razu udał się do środka. Srebrną Maskę zastaliście w salonie, zajętego czytaniem jakiejś księgi. Zamknął ją i odłożył na bok, gdy tylko weszliście, choć udało ci się zobaczyć kilka kartek, zapisanych z całą pewnością mową tubylców. Jeśli miała tytuł, to nie na okładce, a z resztą mężczyzna wstał z fotela i odłożył ją na jeden z regałów. Boon w tym czasie zreferował mu sytuację, ale zamilknął, gdy tylko była mowa o twoim planie. W końcu to twój pomysł, więc to ty powinieneś go zreferować. I, co ważniejsze, przekonać doń Maskę.
-
// Na razie nie mam weny na odpis tutaj, za jakiś czas dam. //
-
Właściwie, im dłużej o tym myślał, tym bardziej wcześniej obmyślony plan wydawał mu się głupi i zupełnie pozbawiony sensu. Przede wszystkim, gdyby którykolwiek z Mivvotów dowiedział się o tym, że cała sytuacja były zaaranżowana, nie tylko uznaliby wspólną pracę za zaaranżowane kłamstwo, ale też rozszarpali by ludzi Srebrnej Maski i pewnie jego samego na strzępy. James musiał wymyślić coś innego, bo ten plan był po prostu zbyt ryzykowny, by się udać. Tylko co? To, jak Srebrna Maska i jego ludzie będą patrzeć na niego będzie zależało od tego jak rozwiąże tą sytuację, a jemu nic nie przychodziło do głowy. Może po prostu…
— Pójdę tam. — Oznajmił, składając dłonie. — I porozmawiam z nimi. Poznałem obie strony, wiem co czują. Myślę, że uda mi się ich pogodzić.
W tej chwili był pewien, że tej decyzji też pożałuje.
-
- To twój plan? - zapytał zdziwiony mężczyzna, a ty mógłbyś przysiąc, że uniósł też brwi pod swoją maską. - Po prostu z nimi porozmawiać i ich pogodzić? Myślisz, że wcześniej nikt tego nie próbował?
-
James pomyślał jeszcze przez moment, chcąc upewnić się, że jest gotowy pchać się w to. Był, choć jego gotowość wobec konsekwencji była zupełnie inną historią.
— Ilu z tych, którzy próbowali było jednocześnie tubylcem i człowiekiem? — założył nogę na nogę — I ilu spędziło z nimi trochę czasu?
-
Maska pokiwał powoli głową.
- Coś w tym jest… Niech będzie, możesz spróbować, a ja zapewnię ci wszelkie potrzebne wsparcie, oczywiście w ramach moich możliwości… Ale nie gwarantuję, że jeśli rozpętasz tam swoją obecnością piekło, to zdołam wyrwać cię z łap wściekłych tubylców.