Dwór Srebrnej Maski
-
- Ja mógłbym się na to zgodzić, ale o pozwolenie musisz prosić szefa. W końcu on tu wszystkim dowodzi.
-
— Wolałbym nie zaczynać rozmowy z przełożonym od informacji, że zamierzam wystawić jego “poddanych” na niebezpieczeństwo, ale wytłumaczę mu, jak wygląda sytuacja… Może sam wpadł na jakąś ideę.
-
- Niech będzie. Wyciągniesz się stąd sam, mam cię zabrać czy jak?
-
— Nie mam zbytniej ochoty na szukanie sobie wymówek, a i tak już raczej tutaj nie zabawię ponownie, więc nie mam niczego przeciwko temu byś to ty mnie stąd wyciągnął.
-
Pokiwał głową i odszedł, wracając do wioski. Rozmowa z tubylcami nie zajęła mu wiele czasu, bo prędko wrócił z powrotem.
- Powiedziałem im, że Maska wziął cię na służącego w swoim dworze. Dla nich to tak, jakbyś zniknął, nigdy tam nie przychodzą, więc sprawa załatwiona. Pożegnaj się, jeśli chcesz, czy coś, i wracamy. -
— Chodźmy od razu. Nie zamierzam tracić czasu na żegnanie się. — Odparł, spoglądając na wioskę.
-
- Chyba więcej w tobie z człowieka, niż z dzikusa, co? - zapytał, ale chyba nie oczekiwał odpowiedzi, bo od razu po zadaniu pytania ruszył żwawym krokiem w stronę dworku.
-
Pytanie Boone’a wwierciło się w czaszkę Jamesa głębiej, niż ten by tego chciał. Podążył za nim w milczeniu.
“Chyba masz rację…” Pomyślał, nagle czując spory dyskomfort, wiedząc, że jeszcze nie tak dawno temu starał się wejść pomiędzy swoich pół-pobratymców. -
Dotarliście do dworu szybko i sprawnie, a rewolwerowiec od razu udał się do środka. Srebrną Maskę zastaliście w salonie, zajętego czytaniem jakiejś księgi. Zamknął ją i odłożył na bok, gdy tylko weszliście, choć udało ci się zobaczyć kilka kartek, zapisanych z całą pewnością mową tubylców. Jeśli miała tytuł, to nie na okładce, a z resztą mężczyzna wstał z fotela i odłożył ją na jeden z regałów. Boon w tym czasie zreferował mu sytuację, ale zamilknął, gdy tylko była mowa o twoim planie. W końcu to twój pomysł, więc to ty powinieneś go zreferować. I, co ważniejsze, przekonać doń Maskę.
-
// Na razie nie mam weny na odpis tutaj, za jakiś czas dam. //
-
Właściwie, im dłużej o tym myślał, tym bardziej wcześniej obmyślony plan wydawał mu się głupi i zupełnie pozbawiony sensu. Przede wszystkim, gdyby którykolwiek z Mivvotów dowiedział się o tym, że cała sytuacja były zaaranżowana, nie tylko uznaliby wspólną pracę za zaaranżowane kłamstwo, ale też rozszarpali by ludzi Srebrnej Maski i pewnie jego samego na strzępy. James musiał wymyślić coś innego, bo ten plan był po prostu zbyt ryzykowny, by się udać. Tylko co? To, jak Srebrna Maska i jego ludzie będą patrzeć na niego będzie zależało od tego jak rozwiąże tą sytuację, a jemu nic nie przychodziło do głowy. Może po prostu…
— Pójdę tam. — Oznajmił, składając dłonie. — I porozmawiam z nimi. Poznałem obie strony, wiem co czują. Myślę, że uda mi się ich pogodzić.
W tej chwili był pewien, że tej decyzji też pożałuje.
-
- To twój plan? - zapytał zdziwiony mężczyzna, a ty mógłbyś przysiąc, że uniósł też brwi pod swoją maską. - Po prostu z nimi porozmawiać i ich pogodzić? Myślisz, że wcześniej nikt tego nie próbował?
-
James pomyślał jeszcze przez moment, chcąc upewnić się, że jest gotowy pchać się w to. Był, choć jego gotowość wobec konsekwencji była zupełnie inną historią.
— Ilu z tych, którzy próbowali było jednocześnie tubylcem i człowiekiem? — założył nogę na nogę — I ilu spędziło z nimi trochę czasu?
-
Maska pokiwał powoli głową.
- Coś w tym jest… Niech będzie, możesz spróbować, a ja zapewnię ci wszelkie potrzebne wsparcie, oczywiście w ramach moich możliwości… Ale nie gwarantuję, że jeśli rozpętasz tam swoją obecnością piekło, to zdołam wyrwać cię z łap wściekłych tubylców. -
— Nie, nie i trzy razy nie. — James pokręcił głową. — Żadnego wsparcia, wybiorę się tam sam. Jeżeli pójdą ze mną faceci z pukawkami, Mivvoci będą widzieli swoją zgodę jak przykaz z góry. Nie spodoba im się to. Chcę żeby oni dogadali się sami, z moją pomocą. Wtedy będziemy mieli szansę na to, że nie zagryzą się nawzajem, gdy tylko nikt nie będzie przez chwilę na nich spoglądał.
-
- Bardzo dobrze. Masz moje błogosławieństwo i zgodę, aby przeprowadzić tę śmiałą i być może samobójczą misję. Jeśli czegoś potrzebujesz, porozmawiaj z kwatermistrzem, ja muszę wracać do moich zajęć. Wróć do mnie, jeśli ci się uda. A jeśli nie… Cóż, jedyne, co mogę ci zagwarantować, to godny pogrzeb.
-
— Hej, godny pogrzeb to najlepsza stawka za robotę jaką miałem w tym życiu. Cenię to sobie. — Zaśmiał się, wstając z krzesła i tym samym żegnając Srebrną Maskę.
Udał się do kwatermistrza, chciał rozwiązać tylko jedną, prostą kwestię zanim uda się do swoich półbratymców z misją pogodzenia ich lub powrotu w kawałkach. -
Mężczyzna był w tym samym miejscu, w którym zastałeś go ostatnio, zajęty wypełnianiem jakichś papierów, co niezwłocznie przerwał, gdy tylko wszedłeś do środka. Nie dlatego, żeby ci nie ufał, po prostu chciał skupić na tobie całą swoją uwagę.
-
— Dzień dobry? Mam nadzieję, że nie przeszkadzam w niczym ważnym swoją osobą. — Powiedział, podchodząc do biurka starszego mężczyzny.
-
- Nie, skądże. - odparł tamten, kręcąc głową. - W czym mogę pomóc?