Dwór Srebrnej Maski
-
// Nie, słuchaj, to ma sens. Wokulski wysadził zamek w Zasławku, ale nie zginął tam. Nie wyjechał także na wschód, by robić interesy. Zamiast tego wyjechał do doktora Geista i wspólnie z nim prowadził badania naukowe, w wyniku których stworzył przejście wymiarowe na bazie metalu lżejszego od powietrza. Oczywiście przeszedł przez nie, by znaleźć się w równoległym wymiarze Oskad. Niestety podczas przechodzenia Geist coś spieprzył, przez co rąbnęło nie tylko przejście, ale także Wokulski został ranny i o ile przeżył, tak jego twarz została pokryta bliznami, przez co dzisiaj nosi maskę. To by się zgadzało!
Jako genialny biznesmen Stanisław Wokulski dorobił się w Oskad fortuny, za którą wybudował dwór na rzece Mordan. Dzięki swym pieniądzom i ostatecznym oderwaniu od tej kurwy polskiej porzucił romantyczne ideały i podążył w pełni pozytywistyczną karierą. Stworzył bezpieczne miejsce dla tubylców, oswobadza ich z rąk łowców, działa na rzecz poprawy ich sytuacji. Jego Dworek także został zbudowany na modłę pozytywizmu, łącząc zapamiętany z Warszawy neoklasycyzm z niezbędną użytkowością dnia codziennego, okolicznymi uprawami żywności itp. Nawet znalazł sobie równoległego Rzeckiego!
Wybacz Kubuś, rozgryzłem twój plan. //— Na czym ja się znam? Dobre pytanie, przyjacielu. — James popadł w krótkie zamyślenie. —Potrafię strzelać, jeździć i oszukiwać w Pokera. Czasami robię też za ludzkie lustro.
-
// Kurwa, to ma sens. //
-
//To nie jest i nie był mój plan, ale nie ukrywam, że jest o wiele lepszy od tego, co chciałem zrobić.//
Pozorna obojętność wobec twojej osoby i zdolności minęła, gdy wspomniałeś o ostatniej umiejętności. Dopiero wtedy mężczyzna podniósł na ciebie wzrok, ciekaw zapewne, co miałeś na myśli. -
James uśmiechnął się delikatnie. W ciągu kilku milisekund przed starcem stała iluzja lustra, a z niej na starca spoglądało jego bliźniacze odbicie.
-
Widocznie zdziwiony, mimo wszystko zachował spokój, nie reagując zbyt gwałtownie, jak zrobiłaby większość ludzi.
- Czary czy co? - zapytał, ruszając się i machając rękami, aby sprawdzić rzeczywistość odbicia. -
— Zależy od punktu widzenia. — Odpowiedział mu ustami starca z lustra, któremu teraz dodał wysoki cylinder na głowie, typową dla iluzjonistów czarną pelerynę i czarnoksięską różdżkę w dłoni.
-
- Dobra, to kończ to czary-mary i zmieniaj się z powrotem… I opowiedz mi, jak to działa.
-
Posłusznie powrócił do swej normalnej postaci, pół-ludzkiej i pół-mivvockiej. Dobrze było żyć z świadomością, że wściekły tłum jednej lub drugiej razy nie rzuci się za tobą z pochodniami za przyszarzałą skórę.
— To iluzja, mateczka mnie nauczyła. Jedna z mivvockich sztuk. — Odpowiedział spokojnie. -
- I co? Myślisz sobie, jak chcesz wyglądać, i taki się stajesz?
-
— Możemy uznać, że mniej więcej jest to racja.
-
- No to ja ci raczej roboty nie znajdę, bo się tylko zmarnujesz. Szef pewnie wymyśli ci coś ciekawszego niż rąbanie drewna, naprawianie płotu albo ostrzenie narzędzi.
-
— Tak jest! — Zasalutował żartobliwie. — Znajdę go tam, gdzie wczoraj?
-
Pokiwał głową, wracając do rachunków.
- Chwila! - krzyknął po chwili, o mało nie wylewając kałamarza atramentu na pliki kartek z obliczeniami, tabelami i zdaniami. - Jest chyba coś, co mógłbyś dla mnie zrobić. Ale to tak na przyszłość, wpadnij w wolnym czasie, szef na pewno ma dla ciebie coś ważniejszego. -
// Dodano quest poboczny: Umocnij
bonapartyzmcriannizm i odszukaj jednookiego pudla. //— Zapamiętam. Do czasu! — Machnął starcowi dłonią na pożegnanie i oddalił się w kierunku pomieszczenia w którym wczoraj rozmawiał z maską.
-
Choć obecni tu ludzi wciąż patrzyli na ciebie krzywo, to każde wymierzone w ciebie spojrzenie, nieważne jak nieprzyjazne by było, i tak jest lepsze niż lufa rewolweru. Nie byłeś pewien czy mężczyzna spędzał w tym pokoju większość dnia, czy może czekał tu specjalnie na ciebie, ale zastałeś go tam, zgodnie ze swoimi przewidywaniami. Bez słowa skinął ci głową i wskazał na sąsiedni fotel, jednak dalej milczał, ciekaw, co masz do powiedzenia.
-
James posłusznie zajął miejsce, krzyżując nogi, by zaraz potem je odkrzyżować. Złączył palce obu dłoni, co chwila opierając się o granicę strzelania knykciami.
— Ładny dzień, prawda? Chciałem zapytać o moje zdania na dzień dzisiejszy. — Powiedział, po czym prędko dodał. — O ile jakieś mam, oczywiście! -
- Naturalnie. O ile nie przeszkadza ci, że będziesz pracować z moimi ludźmi. A właściwie, że ty będziesz pracować, a oni będą cię pilnować. Rozumiesz, nie mogę ufać każdemu, kto się zaciągnie, zwłaszcza pod pewnym przymusem. No i oni będą uzbrojeni, ty nie. Broń zwrócimy ci wtedy, gdy będziemy mieć pewność, że nie skierujesz jej przeciwko nam.
-
Uniósł niewinnie dłonie w górę.
— Rozumiem, rozumiem, nie ma potrzeby na marnowanie słów. Gdzie mam się stawić i kiedy? -
- Cieszy mnie to podejście, bywali tacy, którzy się awanturowali. Poczekaj przed głównym wejściem do dworku, przekażę im rozkazy i wyruszycie za kwadrans czy dwa.
-
— Wszystko jasne. — Kiwnął głową, podnosząc się z fotela. — Powinienem zgłaszać się tutaj każdego ranka, jeżeli chodzi o przydział pracy?