Plantacja Fitzsimmonsów
-
Zaraz po tym pozbyła się knebla, więzów na nogach i chwyciła krzesło w dłonie, w razie gdyby napastnicy z drabiny jednak postanowili dostać się do środka. Wyjrzała ukradkiem przez rozbite okno, chcąc zobaczyć kim są ludzie (człowiek?), których widziała przed chwilą.
-
Domyślałaś się, że mógł to być człowiek naczelnika, który być może próbował zaatakować niespodziewanie obrońców od strony strychu i go spłoszyłaś, choć gdyby zdecydował się wtedy wejść do środka, to raczej niewiele byś zrobiła. Jednak mogły to być też jakieś omamy, które mózg podsunął ci w wyniku zmęczenia, szoku, jaki wywołała informacja o twojej domniemanej zdradzie i atak ludzi naczelnika, ponieważ wyglądając na zewnątrz nie zauważyłaś ani tego mężczyzny, ani nikogo innego, brakowało też drabiny, po której wspiął się tak wysoko.
-
Zamrugała. Miała zwidy? Przetarła oko i jeszcze raz spojrzała w dół. Nie, dalej nikogo tam nie było.
“Przecież na pewno go widziałam…” Zdziwiła się, patrząc w dół. Po chwili jednak odsunęła się od okna, wiedząc, że rozmyślanie nad realnością widzianej postaci nie wiele jej przyniesie, przynajmniej teraz. Pomimo tego wolała nie ryzykować, przeniosła pozostawione na strychu skrzynie i ustawiła je tak, by zasłoniły okno w całości, po drodze zaglądając do ich środka. -
Znajdowały się tam przeważnie narzędzia, ale też nasiona i tym podobne, czyli wszystko to, co niezbędne, aby odbudować plantację, co chciał zrobić Jimmy, a na co nie ma już raczej szans, skoro kryjówka wpadła, a on i Hugh już mogą być ścigani listami gończymi za pomoc w zorganizowaniu ucieczki z więzienia kolonialnego.
-
Spomiędzy narzędzi wzięła pierwszą motykę z rzędu, była lepsza niż gołe dłonie, w razie gdyby ktoś ponownie chciał dostać się do budynku. Po tym upewniła się, że skrzynie zostały dobrze ustawione i podparła je dodatkowo krzesłem, by zwalenie ich od zewnątrz nie było łatwym zadaniem.
Podeszła do dachu i drugim końcem motyki wybiła niewielką dziurę pomiędzy dachówkami, by zobaczyć jak wygląda sytuacja na zewnątrz. -
Ludzie naczelnika szturmowali od kilku stron, na oko było ich może z dwudziestu lub więcej, wliczając w to kilku już martwych lub rannych. Trzeba im przyznać, że dobrze przygotowali się do bitwy, zabierając ze sobą drewniane, obite blachą tarcze na kołach, które zapewniały im sporą ochronę. Nie wiedziałaś, jak szło Jimmy’emu i pozostałym, ale ostrzał ze strony domu był na tyle silny, że mogłaś zgadywać, że mają wciąż sporą liczbę rewolwerowców. Wymiana ognia trwała jeszcze kwadrans i, pod osłoną tarcz, ludzie naczelnika zaczęli się wycofywać, widocznie nie mogą sforsować ot tak waszej obrony. Cóż, nie ma jednak co liczyć na to, że już nie wrócą, wciąż było ich sporo, a i wy nie macie dokąd uciekać, jeśli zaczają się w pobliżu, to wyjście na otwartą przestrzeń będzie samobójstwem.
-
Odetchnęła z ulgą, widząc jak siły Naczelnika wycofują. Skoro pierwszy atak udało im się przetrwać, to może do czasu kolejnego będzie miała szansę na wytłumaczenie się z tej całej sytuacji i weźmie udział w dalszej obronie.
Usiadła na podłodze. Skrzyżowała dłonie za głową, a plecami oparła się o jedną z skrzyń. Zejście na dół, do reszty, raczej nie byłoby teraz najmądrzejszym ruchem. Pewnie postrzeliliby ją zanim zdążyłaby unieść ramiona do góry i krzyknąć “nie strzelać!”.
— Tylko czy przypomną sobie o mnie do czasu kolejnego ataku… — Mruknęła sama do siebie, spoglądając beznamiętnie na sufit. -
Twoje wątpliwości długo nie trwały, bo po kilku minutach usłyszałaś kroki na schodach, a po chwili na miejscu zjawił się David oraz jeden z partyzantów. Szczęśliwie nie zastrzelili cię, ale i tak wycelowali w ciebie swoje rewolwery, wciąż podejrzewając cię o zdradę, a fakt, że znaleźli cię wolną od więzów i knebla i prowizorycznie, ale jednak, uzbrojoną, nie nastrajał ich widocznie radością.
- Co ty tu kombinujesz? - zapytał David, patrząc to na ciebie, to na dziurę w dachu, to znowu na przestawione skrzynie. -
— Ja? Nic. — Odpowiedziała, siląc się na spokój, pomimo wycelowanych w nią rewolwerów. Zwężyła usta. — Kula wybiła okno i ktoś próbował przedostać się po drabinie do środka, ale spietrzył, kiedy mnie zauważył. Nie wiedziałam czy tutaj wróci, więc rozcięłam sznur na szkle i postawiłam skrzynie, żeby nawet nie myśleli o drugiej próbie. A co do dziury w dachu… Nie wiedziałam jak wam idzie, więc wybiłam ją, żeby zobaczyć cokolwiek. — Odpowiedziała, cały czas utrzymując kontakt wzrokowy z Davidem. Była poważna, nawet bardzo. — No i chciałam z tego zrobić otwór strzelniczy, gdybyście w końcu zdecydowali się na to, żeby dać mi broń i pozwolić na odstrzelenie kilku kurew z gwiazdeczkami na piersi.
-
Ten post został usunięty!
-
- Dać broń? Tobie? - zapytał, szeroko otwierając oczy. - To już chyba lepiej wyjść na zewnątrz i dać się zastrzelić, efekt będzie ten sam. Nie wiem, co tu kombinujesz, ale nie kupuję tych wyjaśnień. Odłóż tę motykę na miejsce, a później odstaw wszystko na miejsce. Jeśli szybko się z tym uwiniesz, to może nawet damy ci coś do jedzenia zanim cię znowu zwiążemy… I może pozwolimy tej wariatce się z tobą zobaczyć. Pilnuj jej. - powiedział David, ostatnie słowa kierując do partyzanta, który odsunął się nieco od drzwi, choć wciąż trzymał cię na muszce, gotów wyegzekwować polecenia Davida przy pomocy groźby użycia broni.
-
“Patricia tu jest?” Przez twarz Jannet przebiegł cień. Choć chciała się cieszyć, to nie mogła. Plantacja była w tym momencie piekielnie niebezpiecznym miejscem. Jeżeli coś się jej stanie…
“Nie myśl o tym. Na razie jest w porządku i to się liczy. Później się okaże.” Stwierdziła, po czym poniosła się z podłogi.
— Wiesz, to jest wnerwiające. — Odezwała się do partyzanta, odkładając motykę do skrzyni. — Pomagasz gościom, z którymi wcześniej uciekłaś z więzienia uciec z niego, znowu. Dajesz się wsadzić do kicia, jakiś stary, niewyżyty dziad Cię obmacuje i chce przerobić na kartę przetargową. Ale dobra, w końcu czego się nie robi dla znajomych z celi, nie? — Westchnęła.
Chwyciła pierwszą z skrzyń. Odłożyła ją na miejsce.
— Ale na końcu wszystko się udaje, no prawie. Gość, który po raz drugi wyciąga Cię z więzienia jest ranny, jako pierwsza lecisz mu pomóc, nie? Potem niby wszystko idzie dobrze, ale co? Nie, oczywiście, że ludzie którym najbardziej ufałaś, muszą wystawić Ci dorodnego, pieprzonego wskazującego. — Jej głos zaczął się łamać i drżeć. — Budzisz się związana i zakneblowana jak jakieś cholerne zwierzę!
Z trzaskiem odstawiła drugą skrzynię na ziemię. Oparła się o nią, pochylając.
— I co?! Wychodzi na to, że nagle wszyscy myślą, że robiłaś interesy z człowiekiem, którego serdecznie nienawidzisz, podchodzą do Ciebie tylko z naładowaną bronią i zamykają na strychu jak dzieciaka, który postawił się starym! Po prostu…
W końcu odwróciła się, patrząc na niego. Oddychała szybciej, a jej oczy nasiąkły zbierającymi się w nich łzami.
— No ja pierdolę, naprawdę?! Naprawdę?! — Podniosła głos, zaciskając dłonie w pięści. Po tym tylko obarczyła go bezsilnym spojrzeniem, ale nie ruszyła się z miejsca. -
Popatrzył na ciebie, być może nie zdając sobie sprawy, ile musiałaś zrobić, aby wyciągnąć jego przywódcę i kompana z celi, a jego samego ocalić przed egzekucją, więc przemowa ta wywarła na nim spore wrażenie. Jednak wciąż musiał się też ciebie obawiać i również nie ruszył się z miejsca, choć opuścił nieco lufę broni. Wskazał nią jednak na resztę skrzyń.
- Ja… Ech, nie wiem, dla mnie to też nie ma sensu, ale mnie, Jimmy’ego i innych przegłosowali. - powiedział w końcu. - Teraz David rządzi i lepiej mu nie podskakiwać, zrobił się strasznie nerwowy. Dlatego nie dawaj mu więcej powodów do złości i zrób to, co ci kazał. -
Jeszcze przez moment stałą jak znieruchomiała, dysząc ciężko. Po kilku sekundach jednak doszła do siebie, przetarła twarz dłonią i odwróciła się, zła na samą siebie, że pozwoliła sobie na taki wybuch przed całkowicie nieznajomym jej partyzantem. Wróciła do noszenia skrzyń, przerzucając je by były ustawione tak, jak poprzednio.
-
Gdy uwinęłaś się ze wszystkim, partyzant odszedł, a zaraz po nim wrócił Jimmy, niosąc ci obiecany posiłek i wodę, które postawił na jednej ze skrzyń.
- Szczerze mówiąc, to podejrzewałem, że spróbujesz się uwolnić, ale liczyłem, że to mi pozwolą pójść sprawdzić, czy u ciebie wszystko w porządku, gdy skończy się strzelanina. Ale to, że żaden cię nie kropnął nieźle rokuje na przyszłość. - powiedział i oparł się o ścianę. -
"Ta, nieźle rokuje na przyszłość. " Pomyślała, patrząc na niego z rezygnacją. “O ile Naczelnik nie zadba o to, by tej przyszłości nie było.”
— Nie wiem. — Odpowiedziała, opierając się o ścianę po przeciwnej stronie strychu. Spuściła głowę. — Na razie mam wrażenie, że łatwiej byłoby przekonać Clyde’a do seksu z Hoodoo Brownem, niż Davida do zmiany zdania. -
- Wiesz, że to dałoby się załatwić? - odparł i parsknął śmiechem. - A tak na serio, to myślę, że musimy po prostu odepchnąć ludzi naczelnika. Wtedy powinni ochłonąć i da im się wszystko wytłumaczyć. A nawet jeśli nie, to rozejdziemy się w swoje strony, bo zostać tu już nie możemy, to zbyt niebezpieczne. Chcesz spotkać się ze swoją przyjaciółeczką?
-
Już otwierała usta, by skomentować opinię Jimmiego, ale nie powiedziała niczego.
— Tak. — Odpowiedziała tylko. -
Pokiwał głową.
- Załatwię to. Przynajmniej zobaczysz na własne oczy, że ma się dobrze i będziesz miała jeden powód żeby mnie kropnąć mniej.
Choć wypowiedział to swoim typowym, lekkim tonem, uśmiechając się przy tym, nie zaśmiał się, być może mówiąc tym razem poważnie. -
Jannet wyrwał się niewielki uśmiech, ale szybko odwróciła głowę w bok.
— Powiedzmy, że jak jeszcze uda Ci się załatwić, że dzięki Davidowi nie będę wąchała kwiatków od spodu, to nawet pomyślę nad tym żeby tylko po znajomości Cię połamać, a nie kropnąć. — Zaśmiała się lekko.