Rhea
-
Rhea to drugi co do wielkości księżyc Saturna i główna baza operacji Rhea Industries, jednej z największych korporacji Układu Słonecznego która skolonizowała księżyc zaraz przed Upadkiem. 99% mieszkańców księżyca to pracownicy korporacji, pozostały 1% to głównie bezrobotni którzy stracili pracę po tym, jak projekt przemalowania księżyca na kolory firmy został ukończony. Średnia płaca to 1 kredyt i 1 mikrokredyt dziennie, z czego 1 kredyt pokrywa wydatki niezbędne do życia. Ci którym udaje się oszczędzić dość pieniędzy opuszczają planetę, reszta spędza życie na świecie którego jedynymi pozytywami są ładne bilbordy i widok Saturna przez okna szklanych kopuł.
-
Kiss the Alderman stała przy taśmie produkcyjnej, po której powoli przesuwały się puszki zupy ze ślimaków. Dookoła niej stały, a raczej były przymocowane do podłogi maszyny naklejające etykietki na puszki, co także Kiss robiła przez cały dzień. Poza nią w fabryce nie było żadnej inteligentnej istoty, tylko zautomatyzowane systemy odpowiadające za 99% funkcji fabryki, plus ślimaki w sekcji produkcyjnej i w niektórych puszkach.
Nagle taśma się zatrzymała, a przez pomieszczenie rozbrzmiał charakterystyczny brzęczyk. Oznaczało to, że szesnastogodzinna zmiana dobiegła końca i pracownicy mieli pozwolenie na pójście do domów bez obawy o obniżkę pensji. Z wyjątkiem tych odpowiedzialnych za wyłączenie maszyn i zamknięcie 17 wejść do fabryki, jasna rzecz.
-
Repetytywne naklejanie etykiet nie było raczej czymś, co Kiss the Alderman robiła świadomie. Wykonywała ona w kółko wyuczone przez lata ruchy w momencie, gdy jej myśli znajdywały się gdzieś indziej. Nagły odgłos odbijający się wewnątrz ścian budynku działał na podobnej zasadzie do gwizdka Pawłowa - kobieta, całkowicie nieświadomie, zaprzestała pracy, jakby ktoś wyłączył ją w ten sam sposób, w jaki ona wyłącza na codzień otaczające ją maszyny. Informacja o tym, że zmiana się skończyła wydawała się przyjść dopiero po kilku sekundach, jakby jej myśli spędzały aż tyle czasu przychodząc a miejsca, w którym akurat krążyły, z powrotem do niej. Odłożyła na taśmę trzymaną jeszcze w ręce puszkę, zrobiła kilka kroków w tył i, wciąż bez żadnych emocji na swej twarzy, podskoczyła w powietrze wyciągając w górę ręce i zginając do tyłu nogi - ruch, który zobaczyła dawniej na jakimś nagraniu i który, jak była pewna, wszyscy ludzie używali w celu ukazania radości. Po kilku sekundach, które mogła pozwolić sobie poświęcić na świętowanie, przeszła do rytuału przygotowywania fabryki do jej dobrze zasłużonego odpoczynku, w tym celu kierując się do… Um… Gdziekolwiek wyłącza się maszyny. Panel sterowania? Indywidualny guzik na każdej z maszyn? Coś w tym stylu.
-
Systemy fabryki dezaktywowało się pojedynczym pstryczkiem, który tak naprawdę wyłączał reaktor nuklearny zasilający fabrykę. Promieniowanie w pomieszczeniu było na poziomie powyżej przeciętnym, ale wynajęci przez firmę eksperci nie znaleźli korelacji między czasem spędzonym w pobliżu reaktora a rozwój nowotworów na które umierało wielu pracowników. Po wykonaniu ów czynności oraz fizycznym zamknięciu 17 włazów, Kiss ukończyła swoje zadania bezbłędnie 21 dzień z rzędu.
-
Nie miała powodu nie ufać tutaj ekspertom z firmy. Sama miała własną teorię na temat źródła nowotworów wcale nie związaną z promieniowaniem. Apteki sztucznie tworzą szpitalom klientów, pozbywanie się hetero ludzi przez big corpo i te sprawy. W myślach pogratulowała sama sobie dobrze wykonanego zadania, przeklinając ponownie wydarzenie sprzed 21 dni, które zepsuło jej poprzedni rekord. Tym razem nie świętowała swego sukcesu kolejnym podskokiem do góry, tak, jak na koniec zmiany, bo zdała sobie sprawę, że jej mobilność w powietrzu jest strasznie ograniczona, a nigdy nie wiadomo, gdy któryś z śledzących ją rządowych szpiegów zaatakuje. Gotowa do wyjścia, jeszcze raz upewniła się, czy o niczym nie zapomniała, po czym ruszyła w kierunku swojego domu.
-
Idąc przez ulicę, Kiss po pewnym czasie zauważyła, że przechodnie wydają się być nieco mniej przybici niż zazwyczaj, a co dziesiąty nosi tanią czapkę imprezową. Przypomniała sobie, iż dzisiaj była 820 rocznica założenia Federacji, coroczne święto w którym ludzie na całej orbicie Saturna świętują swoje wyzwolenie od ucisku ze strony rządów. Nie było to święto wolne od pracy - to by się mijało z celem - ale ci z mniej niż szesnastoma godzinami zmiany mieli już czas, żeby rozpocząć imprezy.
-
Wow. Gdyby przypomniała sobie o tym wcześniej, to założyłaby do pracy swój specjalny imprezowy t-shirt: białą koszulkę, na której napisała “I have class, I have sass, I scream at own ass” tanim markerem znalezionym w koszu obok swego mieszkania. W sumie mogłaby przeznaczyć ostatnie 8 godzin dnia na świętowanie tej rocznicy w jakiś sposób. Poszłaby do baru, gdyby nie to, że przy ostatnien wizycie spotkała tam kogoś, kto wyglądał dokładnie tak, jak wyobraża sobie rządowych agentów. To znaczy, nosił garnitur. Nikt normalny nie nosi z własnej woli garniturów. Nikogo normalnego nie stać na garnitur. Po krótkim namyśle postanowiła po prostu wrócić do domu i zagadać do 5 Dolar Varghese Brush. Ona jest tym zabawniejszym klonem. Na pewno ma jakiś pomysł na świętowanie tak ważnej rocznicy.
-
Po krótkim spacerze zatłoczonymi ulicami i nieco dłuższym zejściu schodami na niższy poziom, Kiss dotarła do swojego mieszkania. Kiedy tylko otworzyła drzwi, jej współlokatorka stanęła jej na przeciw.
5 Dolar Varghese Brush wyglądała jak lustrzane odbicie Kiss, a raczej wyglądałaby gdyby nie odmienny ubiór - nosiła dresy zamiast dżinsów, co sugerowało że jednej z klonów pomyliły się pory roku - oraz skrajnie różny wyraz twarzy. Brush nosiła na twarzy bardzo szeroki i bardzo sztuczny uśmiech, próbując imitować szczęście i/lub rozbawienie.
“Witaj, lokatorko!” Powiedziała tonem równie autentycznym co jej mimika. “Jak ci minął ten jakże specjalny dzień?”
-
Oczywiście, że chciałaby to wiedzieć. Brudny rządowy szczur wysłany tutaj, by dopaść Kiss the Alderman za jej tajemną wiedzę. Udaje miłą, by wydobyć od swej własnej siostry informacje. Bezduszne stworzenie, które nie ceni w żaden sposób więzi rodzinnych! Nie zasługuje w najmniejszym stopniu na otrzymanie odpowiedzi na swoje pytanie!
“Naklejałam etykiety na puszki przez szesnaście godzin” odpowiedziała głosem niemalże w pełni pozbawionym emocji po czym spojrzała przez ramię na ulicę, którą wcześniej szła. “I kompletnie zapomniałam o rocznicy. Planowałaś dzisiaj w jakiś sposób świętować?”
Ostatnie pytanie zadała wchodząc już do środka i padając na sofę. -
Padając na kanapę, Kiss usiadła na czymś nieprzyjemnie twardym. Była to maska, zrobiona z metalu lub jakiegoś innego, twardego materiału, leżąca na jakiś czarnym materiale który normalnie nie pokrywał sofy.
“Jak dobrze się składa, że zapytałaś.” Przez chwilę Brush wydawała się być naprawdę podekscytowana. Albo może po latach w końcu udało jej się opanować odgrywanie jakiejś emocji. “Odkryłam, iż niedaleko stąd odbywa się bal maskowy z darmowym wejściem. Nawet sprzedawali stroje za półdarmo. Najlepsza okazja jaka mi się przytrafiła od kiedy dostałam napiwek rok temu. Pójdziemy razem?”
-
Bal maskowy? Kiss the Alderman zna conajmniej 20 różnych tajnych organizacji, których członkowie noszą maski w celu ukrycia swych tożsamości. Nie, żeby musieli to robić. To tylko gra psychologiczna. Myślisz, że mają potrzebę ukrywania swojej tożsamości, dlatego szukasz ich wśród znanych polityków, popularnych piosenkarzy, właścicieli dużych korporacji i tak dalej. A potem bum, okazuje się, że są amebami. Skubane ameby, ich głupie ludzkie przebrania i bale maskowe! Te całe przyjęcie to na pewno jakaś pułapka! Albo próba rekrutacji! Albo oba! Albo oba plus satanistyczna amebowa orgia!
W wyrazie swej złości na przebiegłe jednokomórkowce Kiss the Alberman wyrzuciła zaciśniętą pięść swej prawej dłoni w powietrze i trzymała ją tam przez kilka sekund, nim zdała sobie sprawę, jak niezręczny był ten ruch i że jej współlokatorka wciąż ją obserwuje. Nie, żeby Kiss the Alberman się wstydziła; raczej bała się tego, że 5 Dolar Varghese Brush wykorzysta jej chwilowy moment słabości by zrobić swoje rządowe rzeczy, czy coś.
“Oh, bal maskowy” powiedziała w końcu przypominając sobie, że zanim zaczęła machać ramionami i narzekać na ameby, zadano jej pytanie. “Nigdy nie byłam na balu maskowym. Nie mam nawet żadnej maski. Mówiłaś, że za ile je sprzedawali?” Zadając te pytanie podniosła się lekko z kanapy, by wydobyć w końcu przedmiot, na którym usiadła i przyjrzeć mu się z bliska. -
Maska faktycznie była metalowa, aczkolwiek dość lekka. Może tytan albo inny metal z górnej części układu okresowego. Kształtem przypominał głowę ptaka z naprawdę wyrośniętym dziobem, trochę jak te maski co je lekarze nosili w dwudziestym pierwszym wieku.
“Dziesięć mikrokredytów za komplet,” Brush odpowiedziała na zadane jej pytanie. “Spytałam się skąd ta cena i powiedzieli mi że nie interesuje ich coś tak przyziemnego jak zysk. Muszą naprawdę lubić imprezy.”
-
Dziesięć mikrokredytów? Nie interesuje ich zysk? Nie dość, że ameby, to jeszcze komuniści. Kiss the Alderman zaczęło szukać w masce jakiegoś podsłuchu. Nie da się wykiwać tym głupim jednokomórkowcom, nie przyjdzie na ich imprezę, jeśli oznacza to bycie podsłuchiwanym!
“Yhym, muszę się zastanowić…” Powiedziała w celu kupienia sobie czasu na dokładne przeszukanie maski. Pewnie wydawało jej się, że jest przy tym dyskretna, ale jej agresywne obracanie maski w rękach i przykładanie twarzy na centymetr od jej powierzchni sprawiało, iż każdy mógł się domyślić, co robi. -
Maska nie wydawała się mieć żadnych pluskiew, ani elektronicznych elementów ogóle. Oznaczało to, że podsłuchy były albo nieistniejące, albo niewidzialne.
“Oczywiście, droga lokatorko,” Brush odpowiedziała. Odczekała chwilę. “Zastanowiłaś się już?”
-
A więc są niewidzialne. Nie spodziewała się ani trochę mniej od komunistycznych ameb organizujących bal maskowy. Pewnie wiedziały, to, że jest ona zbyt biedna na mikroskop.
Pójście tam mogło być niebezpieczne, ale, jeśli tylko dokona odpowiednich przygotowań, może wyciągnąć z owego przyjęcia więcej, niż jej wrogowie.
“Tak. Czy trzeba przyjść tam akurat w tych maskach?” Spytała Kiss the Alderman po czym zdała sobie sprawę, że pewnie będzie potrzebowała dobrej wymówki, dlaczego chciałaby wziąć inną maskę. Szybo dodała “Nie mam dziesięciu mikrokredytów.”
Była dość zadowolona z swego strategicznego geniuszu. Tutaj pojawiał się jednak nowy problem, potrzebowała innej maski. Zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu szukając wzrokiem czegoś, co stanowiłoby znośną alternatywę dla tego komunistycznego kawałku metalu, który posiada jej współlokatorka. -
“Pomyślałam naprzód i kupiłam dwa zestawy,” Brush odpowiedziała, wskazując na płaszcz i maskę zawieszoną na jedynym w mieszkaniu wieszaku. “Ale jeśli nie lubisz dziobów możesz chyba przyjść w masce zrobionej własnoręcznie. Wystarczy wyciąć dziury na oczy w prześcieradle.”
-
5 Dollar Varghese Brush albo współpracuje z amebami i przewidziała fakt, że Kiss the Alderman spróbuje się wykręcić z kupna masek, albo jest najbardziej kochaną współlokatorką na Rhea. Pewnie to drugie. Wszystko wskazuje na to drugie. Mimo to Kiss wkurzyła się znacząco faktem, że ktoś właśnie przejrzał przez jej idealne kłamstwo.
“A co jeśli, uuuuuu, jeśli nie chcę wyglądać tak samo jak inni? Wszyscy przyjdą w maskach ptaków, a ja…” Przerwała na chwilę, zastanawiając się nad alternatywą dla maski kupionej przez 5 Dollar Varghese Brush. “Umiem zrobić maskę ninja z t-shirtu. Prawie nikt tak nie umie. Ale ja umiem. Ten bal będzie mój, jeśli przyjdę w takiej masce.”
Cóż za wspaniałe kłamstwo. Cóż za wspaniała strategia. Geniusz. Cokolwiek jej wrogowie ukryli w tej metalowej masce, Kiss the Alderman właśnie mistrzowsko to ominęła. Poza tym, będzie mogła pochwalić się swoją umiejętnością robienia maski ninja z t-shirtu, co nie zdarza się często.
-
“Jak chcesz,” Brush wzruszyła ramionami, wyrażając jedyną emocję której nie musiała fałszować. “Długo ci to zajmie? Bo nie powiedzieli mi jak długo ta impreza trwa.”
-
“Nie. Potrafię zrobić taką maskę szybciej niż ty… Zrobię to zanim… Um…”
Kiss the Alderman wstała z kanapy i pobiegła do komody, w której trzymała wszystkie swoje t-shirty. Odrzuciła kilka z nich na bok w poszukiwaniu jakiejś czarnej koszulki, aż nie wyciągnęła triumfalnie z środka takiej z białym nadrukiem “All I can do is wake up, eat chip, be bisexual and lie”. Jeden z niewielu t-shirtów, które kupiła, zamiast robić samemu. Głodowała przez to przez tydzień. Biały nadruk mógł być lekkim problemem, ale nie miała czasu się tym przejmować. Wykonała bardzo szybko niezwykle precyzyjną serię ruchów, to jest, przyłożyła dziurę od głowy do swoich oczu i związała ramiona razem z tyłu swojej głowy. Po kilku sekundach obróciła się triumfalnie w stronę 5 Dollar Varghese Brush.
“Skończyłam. Możemy iść.”
-
“Świetnie. Podążaj za mną, lokatorko,” Brush powiedziała zakładając swoją maskę, po czym wyszła z pomieszczenia. Jeśli Kiss nie kłamała odnośnie swoich intencji, dwa klony opuściły budynek i wyszły na ulicę, gdzie ich niekonwencjonalne stroje zwracały pewną uwagę przechodniów. Oczywiście, nikt ich nie zatrzymał - Rhea była wolną planetą, koniec końców, i noszenie koszulek jako masek było dozwolone o ile nie było zabronione w kontrakcie o zatrudnienie.
-
Nie przejmowała się zbytnio reakcją przechodniów. W sumie to noszenie maski się jej trochę podobało. Nikt nie widział jej twarzy, więc, jeśli jakiś rządowy agent chciałby ją śledzić, byłoby mu pewnie trudniej. To znaczy, tak naprawdę nie, bo raczej łatwo odszukać w tłumie jedyną osobę z t-shirtem na twarzy, ale Kiss the Alderman nie wydawała się zdawać sobie z tego sprawy, więc była dość usatysfakcjonowana z swego przebrania.
“Jak daleko stąd jest ten cały bal?” Spytała 5 Dollar Varghese Brush, równając z nią krok.
-
“To już tu,” Brush powiedziała, zatrzymując się i pokazując palcem na wejście pod ziemię, przyciśnięte do ściany wielopiętrowego budynku. Najwyraźniej impreza miała się odbywać w piwnicy, co nie brzmiało zbyt dobrze ale miało sens ze względów finansowych. Tuż przy schodach stał jakiś człowiek w stroju podobnym do tych zakupionych przez Brush, z tym że jego maska miała kolor złota. Chyba jakiś bramkarz.
-
Patrzyła przez chwilę bez słowa na wejście do piwnicy. Zdecydowanie lokalizacja przyjęcie nie budziła zaufania. Czy większość organizacji przestępczych nie używa takich piwnic dla swoich spotkań? Poza tym, organizatorom nie szkoda było stracić na metalowych maskach, ale nie byli gotowi już wydać na lepszy lokal? Irracjonalny strach przed tajną organizacją komunistycznych ameb znowu opanował Kiss the Alderman.
“Bal maskowy w piwnicy? Jesteś pewna, że to miejsce jest bezpieczne?” Spytała się swej lokatorki. W jej głosie nie było słychać strachu, ale to nic dziwnego, bo rzadko są tam jakiekolwiek emocje. Jej język ciała wskazywał jednak bezpośrednio, że zaczyna wątpić, czy chce brać udział w wydarzeniu. Przyjęła pozycję za 5 Dollar Varghese Brush, jakby używała jej jako żywej tarczy.
-
“Szczerze mówiąc nie, ale dotąd nikt mnie nie zdołał nauczyć strachu,” Brush odpowiedziała ruszając do przodu. “Możesz zostać, ale to oznacza zmarnowaną koszulkę.”
-
Kiss the Alderman była niemalże pewna, że mogła po prostu odwiązać rękawy koszulki i ją przeprasować, by wróciła ona do normy, ale zanim zdązyła się odezwać, 5 Dollar Varghese Brush ruszyła już do przodu, postanowiła więc podążać za nią przyglądając się przy tym uważnie osobie w złotej masce.
-
Ów osoba obróciła zamaskowaną twarz w ich kierunku, lecz poza tym nie drgnęła żadnym mięśniem, a przynajmniej nie było tego widać pod płaszczem.
“Nowi członkowie?” Powiedziała ona zniekształconym przez maskę głosem. Przez chwilę przyjrzała się Brush, po czym przez dłuższą chwilę mierzyła Kiss wzrokiem. “Nietypowy stój ale istotne są jedynie twoje chęci. Obie możecie wejść, jeśli nie zabieracie broni ani aparatury do podsłuchów.”
-
Czy to nietypowe precyzować coś takiego przed wejściem na bal maskowy? Kiss the Alderman nie mogła być pewna, bo nigdy na żadnym nie była. Nazwanie ich członkami było zdecydowanie chociaż trochę podejrzane. O jakie chęci mu chodziło? Mózg Kiss the Alderman działał kilkaset razy szybciej, niż normalnie, łącząc nieznajomego z każdą znaną sobie teorią spiskową. Z każdym kolejną linią na tablicy korkowej w jej umyśle, bała się nieci bardziej wejścia do piwnicy.
“Członkami? Członkami czego? Czy ten bal jest organizowany przez jakiś kult? Kult ptasich masek z dwudziestego pierwszego wieku? Kult ptaków? Humanoidalni ptasi kosmici? Jajko. Jajka oznaczają nowe życie. Czy Rhea to ogromne jajko a ten kult czci to, co jest w środku?” Wszeptała w szybkiej sukcesji pytania prosto do ucha 5 Dollar Varghese Brush (a przynajmniej miejsca, gdzie ucho by było, gdyby nie maska).
-
“Jeśli coś ma się wykluć z Rhei, chce mieć z tym czymś dobre relacje,” Skwitowała Brush, po czym zeszła schodami na dół. Człowiek w złotej masce nic nie powiedział ani nawet się nie poruszył, ale jego milczenie zdawało się sugerować, że czeka aż dziewczyna w koszulkowej masce ruszy się z miejsca.
-
Została w tyle za swą lokatorką zastanawiając się ponownie, czy na pewno chce tam wejść. Co, jeśli 5 Dollar Varghese Brush jest już częścią tego spisku i stara się ją wciągnąć w jakąś pułapkę? Głupi dwulicowy rządowy agent. Pewnie zaplanowała to wszystko tylko po to, by się jej pozbyć. Mimo to Kiss the Alderman nie mogła zmusić się do zostawienia tutaj swej siostry samej. Co, jeśli jednak nie współpracuje z organizatorami tego balu i coś jej się stanie? Ktoś znajomy powinien jej pilnować, by nie popełniła żadnych głupich decyzji. Kiss the Alderman zerknęła jeszcze raz w kierunku osoby z złotą maską i ruszyła szybkim krokiem schodami w dół.
-
Schody szły dosyć nisko pod ziemię, kończąc się małą klatką i prostymi drzwiami. Brush obróciła się tylko na moment aby zobaczyć, czy lokatorka wciąż za nią podąża, po czym popchnęła drzwi i weszła do środka.
Stojąc w progu Kiss mogła zobaczyć znacznie większy pokój, halę na standardy tej robotniczej części miasta. Był on zapełniony postaciami w płaszczach i ptasich maskach, choć wiele z nich wyróżniała się oznaczeniami na masce, ubraniem wystającym spod płaszcza lub samą formą, wśród których było przynajmniej parę faunów, androidów i być może parę zwierząt sądząc po nieludzkich sylwetkach. Na przeciwnym końcu pomieszczenia było ustawione podium, na chwilę obecną puste.
-
Trzymała się dość blisko swojej lokatorki bojąc się, że jeśli się rozłączą, albo jej, albo Kiss, może stać się coś złego. Uważnie i nerwowo przyglądała się każdej osobie w pomieszczeniu, szybko skacząc z jednej na drugą i starając się nie zostać zauważonym.
“Ok, co robi się na takich balach maskowych? Powinniśmy porozmawiać z ich wodzem? Zacząć tańczyć?”
-
“Wiesz przecież, że nie wiem więcej niż ty,” Odparła Brush. “I nie mam pojęcia, gdzie jest ich wódz, ani nawet czy jakiegoś mają. Ale zacząć tańczyć… to akurat jest jakiś pomysł. Chcesz prowadzić?”
-
Kiss the Alderman nie umiała tańczyć. Oczywiście, nie miała zamiaru się do tego przyznać. Zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu szukając wzrokiem innych tańczących osób, by móc kopiować ich ruchy i udawać, że wie, co robi.
“Jasne, czemu nie” powiedziała wyciągając rękę do 5 Dollar Varghese Brush.
-
Brush chwyciła swoją lokatorkę za dłoń i we dwie zaczęły tańczyć. A przynajmniej miał to być taniec, niestety Brush nie miała ani trochę większych umiejętności tanecznych niż Kiss. Zamiast tego było dużo deptania sobie po stopach, nienaturalnych ruchów i zwracania na siebie uwagi całej sali.
W pewnym momencie oczy wszystkich oderwały się od dwóch dziewczyn i zamiast tego skupiły się na podium. Stanęła na nim zamaskowana postać… nie, o ile ów postać jak każdy miała czarny płaszcz i dziób ptaka, w jej przypadku dziób był prawdziwy, zrośnięty z twarzą jak u fauna. Wyglądało to niemal śmiesznie, z tym że ani człowiekowi-ptakowi ani reszcie sali wyraźnie nie było do śmiechu. Część zamaskowanych ludzi uklękła przed podium, większość po prostu wpatrywała się w jego stronę.
-
Russel wpatrywał się w Rheę przez sztuczne okno desantowca. Miał całkiem dobry widok na całą północną półkulę księżyca, w tym na jego stolicę, tysiącletnie miasto Magna Mater w którym mieściły się siedziby wszystkich gałęzi Rhea Industries. To że statek był w stanie zbliżyć się tak bardzo do powierzchni bez narażania się na wykrycie. Szkoda tylko że ta funkcjonalność przyszła kosztem rozmiaru - poza małym kokpitem statek miał tylko jedno pomieszczenie, w którym upchanych było wszystkich jedenastu członków drużyny siódmej.
“Jak tam nastroje, komandosi?” Zapytał Sierżant Itsuki, głównodowodzący oddziału który zaraz miał dokonać szturmu na powierzchnię. “Gotowi napisać historię?”
-
“Nie bez powodu nazywają nas Najwierniejszymi sierżancie!” Zawołał głosem przepełnionym zapałem w odpowiedzi. Był zwarty i gotowy, w końcu przygotowywano ich do tego rok. Wiedział że zapewne z tej misji już nie wróci ale to nie umniejszało jego zapału.
Lepiej zginąć za trzech bogów i dobro ludzkości niż żyć dla samego siebie, myślał Russel. -
Pozostali żołnierze odpowiedzieli pomrukiem poparcia. Wszyscy zgodzili się podjąć tej misji, lecz żaden nie dorównywał Russelowi entuzjazmem.
“I tak ma być!” Klasnął sierżant. “I nie bójcie się, za kilka godzin odetniemy głowę węża. Nie mówiłem o tym dotąd z obawy o… podsłuchy wroga, ale przydzielono nam specjalny sprzęt do skoków z orbity niskiej. Skurwiele nie mają z nami szans!”
Na to żołnierze odpowiedzieli mniej pozytywnym pomrukiem. Przed misją była mowa o niebezpiecznym desancie, ale żeby skakać z samej orbity? Takich manewrów praktycznie nie wykonywano poza symulacjami.
-
Russel przez chwilę zastanawiał się czy pozostali komandosi aby na pewno zasługiwali na tytuł Najwierniejszych, ale z drugiej strony skoki z orbity były bardzo niebezpieczne i jest naprawdę wiele rzeczy które mogłyby pójść nie tak. Cóż, wykorzystał te kilka chwil by w głowie pomodlić się jeszcze raz do Yeyr’a o ochronę, by dotrzeć do powierzchni księżyca bezpiecznie i siłę do walki, by zabić jak najwięcej plugawców.
-
“Nie martwcie się, poza wsparciem bogów mamy obliczenia wskazujące na powodzenie operacji,” Powiedział sierżant, wyciągając z bagażnika duży i wyraźnie ciężki plecak. “Z tym sprzętem będziemy w stanie automatycznie zwolnić, wykorzystując tarcze magnetyczne miasta. Jedyny problem to kopuła dachowa przez którą trzeba się przebić, ale dlatego mamy uzbrojony okręt. Wybijemy dziurę w ich dachu i skoczymy prosto przez nią. Spadochrony mają wbudowany mały napęd odrzutowy, więc nawet jeśli nie wycelujemy idealnie będziecie mogli dokonać poprawek w locie. Jakieś pytania?”
-
Russel nie miał żadnych pytań, w głowie odmówił jeszcze tylko kilka modlitw i czekał na rozkaz do założenia spadochronów.
// Sorry że mnie tu długo nie było -
“Znakomicie,” Sierżant powiedział z uśmiechem. “Załóżcie wasze spadochrony i ustawcie się przy wejściu. Jeden za drugim, obojętnie jak byle się nie bić o zaszczyt bycia pierwszym na dole.”