Sylvia
-
- Jeśli naprawdę łyknęli moją gadkę na mostku, to weźmiemy ich z zaskoczenia. - poinformował kamratów. - Jak tylko otworzą się drzwi to wrzucamy do środka granaty błyskowe, a jak te zrobią swoje, wchodzimy i w miarę możliwości staramy się ich wyłapać, ogłuszyć i tak dalej. Wstępnie weźmiemy ich żywcem, później się zobaczy. Tylko nie trzymajcie się tego za bardzo, jak któryś spróbuje uciec, żeby wezwać pomoc, odłączyć nasze statki albo sięgnie po broń to nie wahajcie się strzelać tak, aby ich zabić.
Odpuścił sobie dalsze tłumaczenia, bo w większości byli tu z nim ci, którzy na abordażach znali się równie dobrze jak on, nowicjuszom z kolei już nic nie wyjaśni, a i tak teoria z czegoś takiego jest bez sensu, to trzeba zrobić osobiście i nie dać się zabić. -
Załoganci wydali pomruk zrozumienia, po czym większość z nich zakręciła się nieco gdy statek nagle wyhamował obrót. Najwyraźniej znalazł stosowną pozycję do dokowania.
-
Skoro tak, to całą operację zostawił w zdolnych rękach załogi mostka i sam udał się do swojej kajuty, skąd wziął całe swoje uzbrojenie, wszystko jeszcze dla pewności sprawdził, naładował i odbezpieczył, zabierając też ze sobą amunicję, gdyby walka na pokładzie miała się przedłużać. Po tym przygotowaniu poszedł w kierunku śluzy, aby nie spóźnić się na abordaż.
-
Ekipa uderzeniowa była zebrana przed włazem do śluzy, uzbrojona zgodnie z instrukcjami, włączając w to granaty gotowe do rzutu. Z wyciągniętymi spluwami czekali oni przy drzwiach gdy te się otwierały, każdy łącznie z Kyllanem na swoim miejscu i gotowi do akcji.
Kiedy jeszcze właz był rozwarty na zaledwie parę centymetrów, granat poleciał przez szparę. Od drugiej strony. Tuż pod stopy jednego z piratów. Mała rzecz, lecz potencjalnie zabójcza, a Kyllan był zaledwie parę metrów dalej i z może paroma sekundami na reakcję.
-
Jednocześnie przeklinając, na czym galaktyka stoi na to, że łatwy skok zmienił się w coś takiego, nie tracił czasu na wydawanie rozkazów, a zamiast tego skoczył w kierunku granatu. Szansa na to, żeby celnie go odkopać była niewielka, bo i właz nie otworzył się do końca, więc podniósł go i cisnął w szparę, licząc na to, że tak uda mu się trafić i odrzucić granat nadawcy.
-
Dzielnie skacząc w kierunku granatu, Kyllanowi udało się podnieść granat. Był już niemal gotowy do rzutu, kiedy ów niepozorny przedmiot eksplodował rażącym światłem. Przez ułamek sekundy pirat usłyszał głośny huk, po czym wszelki sygnał się urwał.
Kiedy Kyllan się obudził, wszystko wokół niego było rozmazane jak jakieś dzieło sztuki abstrakcyjnej. Z dźwiękiem nie było wiele lepiej, gdyż poza piskiem w uszach słyszał tylko jakieś wystrzały dochodzące ze wszystkich stron i krzyki które może zawierały jakieś słowa, może nie. Zmysł czucia podpowiadał mu za to więcej - leżał na podłodze i miał chyba wszystkie części ciała, choć dłoń którą chwycił granat bolała go niemiłosiernie.
-
Klnąc w myślach że nie udało mu się odrzucić go w porę, ale i dziękując losowi za to, że nie było to coś bardziej zabójczego, co urwałoby mu łeb, otworzył oczy i rozejrzał się wokół. Postarał się zrobić to dyskretnie, dla bezpieczeństwa wciąż udając, że jest ogłuszony, oceniając, jak wygląda sytuacja, ilu jest jego ludzi, ilu napastników, kto wygrywa oraz czy ma przy sobie swoją broń.
-
Sytuacja wyglądała tak że sporo kul świstało nad jego ciałem, lecących to w jedną to w drugą stronę, a przynajmniej to sugerowały różnice w głośności wystrzałów. Niewyraźnie widział sylwetki dookoła siebie, które tylko po głosach rozpoznawał jako swoich ludzi. Najwyraźniej bronili wejścia na statek, choć nie dało się stwierdzić jak dobrze i przeciwko komu konkretnie. Dobra wiadomość była taka, że najwyraźniej nikomu nie chciało się wejść w pole ognia tylko po to, żeby zabrać Kyllanowi broń - wszystko było na miejscu i chyba nieuszkodzone.
-
Sięgnął po pistolet, wyciągnął go z kabury i odbezpieczył, licząc na to, że powolne ruchy nie zwrócą niczyjej uwagi. Jednocześnie, korzystając z drugiej ręki i nóg, usiłował wypełznąć z tego miejsca i znaleźć osłonę gdzieś pośród swoich ludzi, jego nagłe zagrzewanie ich do boju i próba ostrzelania wrogów skończyłby się pewnie szybką śmiercią, gdyby poderwał się tu i teraz, wprost na lecące ze wszystkich stron pociski.
-
Ciężko było stwierdzić czy go zauważono czy nie - parę pocisków trafiło w podłogę w jego pobliżu, ale mógł być to przypadek. Na szczęście zanim jakiś zdołał ubić Kyllana, silne ręce chwyciły go i zaciągnęły go za ścianę.
“Plag, cholero jedna, żyjesz?” Sanders potrząsnął Kyllanem mocno. “Znaczy widzę że się ruszasz, ale mózg ci musiał wysiąść żeby łapać granat ot tak.”
-
- Dobrze, że to nie był odłamkowy, bo kto by was wtedy ocalił? - odparł i zaśmiał się, choć raczej ponuro. - Liczyłem, że zdążę go odrzucić, taki odruch, wrodzona brawura albo jakieś braki o tutaj. - dodał, pukając się lekko w czaszkę. Ponownie zabezpieczył i schował pistolet do kabury, korzystając z bezpiecznej osłony, po czym dobył strzelby i wychylił się zza ściany dwukrotnie. Raz, aby ocenić sytuację i namierzyć wrogów, drugi raz aby oddać w kierunku każdego z nich kilka strzałów.
-
“Znaczy, może nam to trochę pomogło, bo twoje ciało zasłoniło większość blasku. Gdyby wszystkich nas ogłuszyło, pewnie wrogowie już byliby na pokładzie. Teraz…”
Łypiąc zza osłony, Kyllan zobaczył szereg opancerzonych ludzi idących przez śluzę w stronę piratów. Mieli ciężkie pancerze, tarcze - fizyczne antypociskowe tarcze, choć zapewne mieli też pola ochronne - i naturalnie broń, na szczęście jedynie w postaci kinetycznych pistoletów. Ogólnie byli jednak dość dobrze uzbrojeni, a w tak ciasnym korytarzu byli osłonięci ze wszystkich stron. Pociski jakie Kyllan wystrzelił tylko odbiły się od tarcz.
“Skurwiele były przygotowane lepiej od nas.” Sanders skomentował. “Nie wiedziałem co zrobić, więc kazałem strzelać zaporowo, kupować czas. Możemy oddać śluzę i bronić się na pokładzie, albo… w sumie nie wiem co innego można zrobić, chyba że chcemy oderwać się od ich statku i wylecieć w próżnię razem z nimi.”
-
- Z takimi pukawkami niewiele zdziałamy, poślij kilku co szybszych ludzi do zbrojowni, niech skołują granaty, odłamkowe i błyskowe, ewentualnie większe spluwy. I niech się pospieszą, bo jeśli się spóźnią, to ci goście będą ich najmniejszym problemem. Reszta zostaje tu, strzela i kupuje czas tamtym, aż wrócą. A, i niech wezmą komunikatory, w razie gdybyśmy rzeczywiście musieli się wycofać.
Gdy skończył, wychylił się ponownie i ocenił sytuację. Później schował się i zastanowił, czy ma szanse oddać taki strzał, aby zrykoszetował i zabił albo chociaż ranił któregoś z napastników.
“Miało być tak miło i gładko, a wyszło jak zawsze.” - mruknął ponuro w myślach, licząc na to, że to tylko konkurencja lub najemnicy chroniący statek, a nie specjalne oddziały antypirackie, bo wtedy dopiero mogą mieć problem. -
“Słyszałeś szefa!” Sanders krzyknął w kierunku pobliskiego pirata, który czym prędzej odwrócił się i pobiegł mniej więcej w stronę zbrojowni. “Przy odrobinie szczęścia w zbrojowni będzie ktoś skłonny pomóc z tachaniem broni. Więcej ludzi nie chcę delegować, bo wiesz…”
Kyllan musiał się schylić nieco przedwcześnie z racji że wrogi żołnierz wycelował prosto w niego i omal nie trafił. Wroga formacja była już blisko, na tyle że nie mieli większych problemów ze strzelaniem celnie, ale najwyraźniej nie mieli odwagi wyjść ze śluzy. Albo bojaźliwi albo zwyczajnie ostrożni, różnicy jeszcze się dało stwierdzić. Rykoszetowanie było jakąś opcją, ale mogło sprawić że obrońcy statku, kimkolwiek byli, poczuliby się zmuszeni do wznowienia natarcia.
-
Od czasu oddawał strzały, ale nie takie, aby zrykoszetowały, choć była to kusząca opcja, to wolał, aby tamci zostali na miejscach, dopóki nie zjawią się piraci z granatami i cięższym sprzętem, którzy byli ich jedyną nadzieją na odparcie abordażu.
-
Sytuacja przemieniła się w dość niezręczny impas, gdyż obie strony miały niemal perfekcyjną osłonę i strzelały tylko dla zachowania pozorów. Normalnie nie było to coś na co piraci by liczyli, ale przynajmniej w ten sposób chłopaki w zbrojowni mieli czas na zebranie sprzętu.
“Piraci, korsarze, czy kimkolwiek jesteście,” Nagle zza ściany tarcz zabrzmiał głos, ten sam który Kyllan pamiętał z konwersacji przez komunikatory paręnaście minut temu. “Poddajcie się a zagwarantowany wam będzie sprawiedliwy proces pod prawami niezależnej komuny Sylvii. Kontynuujcie walkę a zginiecie. Akceptujemy zarówno kapitulacje indywidualne jak i oficjalną rezygnację od waszego przywódcy.”
-
-- Mamy się poddać? Na jakich warunkach? - zapytał Kyllan. Oczywiście, nie miał zamiaru się poddać, bo aż za dobrze wiedział, że nawet gdyby proces rzeczywiście był sprawiedliwy, to i tak nie wyszedłby z tego z życiem. Ale obawiał się też, że natychmiastowe odmówienie skończy się wznowieniem szturmu przez tamtych, więc postanowił grać na zwłokę, cicho uprzedzając swoich załogantów, że o żadnym poddaniu w rzeczywistości nie ma mowy, bo przecież to wygrają.
-
Nikt z piratów nie zgłosił sprzeciwu. Najwyraźniej wierzyli że ich kapitan wie co robi… albo faktycznie liczyli na kapitulację. Ciężko stwierdzić.
“Jeśli odłożycie broń nie będziemy mieli powodu, ani prawa żeby was bardziej skrzywdzić,” Padła odpowiedź. “Przetransportujemy was na asteroidę w jednym kawałku. Kto wie, może autorytety uwierzą w waszą historię o prowadzeniu inspekcji. Jeśli wznowicie ogień, natomiast… wasz adwokat będzie miał doprawdy ciężkie zadanie.”
-
- Gwarantujecie nam stary, dobry, uczciwy proces, tak? - zapytał, wciąż usiłując grać na zwłokę. Mówiąc to, spojrzał jednocześnie na swojego oficera i bez słowa wskazał mu na komunikator, chcąc dać mu znać, że czas się kończy i wypada pogonić tych, którzy poszli do zbrojowni. Od tego, jak szybcy w nogach są ci piraci, zależy najpewniej los całej załogi.
-
Ów oficer nic nie powiedział, ale zaczął wielokrotnie naciskać na przycisk odpowiadający za połączenie. Oby ekipa ze zbrojowni zrozumiała sygnał.
“Nie mamy powodu żeby tego nie zrobić,” Ich przeciwniczka kontynuowała jak gdyby nigdy nic. “W przeciwieństwie do niektórych obecnych, my mamy zasady. Operujemy zgodnie z prawem i w sprawie prawa.”