Sylvia
-
- Zbieramy się stąd, czuję w kościach, że jak ich pogonimy, to zatrzasną się i żaden z nas nie wróci. Gdy się odłączymy, wszystkie działa ognia, skupcie się na silnikach, żeby nam nie zwiali. Ale nie niszczcie ich statku, chcę dostać ich żywych w ten czy inny sposób.
Po tych słowach skończył połączenie i zaczął wydawać rozkazy załodze, a te nie były szczególnie skomplikowane: mieli zabrać broń, wyposażenie, trupy i ewentualnych rannych wrogów na pokład “Pazura”, to samo rzecz jasna mieli też uczynić ze sprzętem oraz własnymi kamratami. Poza rozkazywaniem i poganianiem wszystkich, sam wziął się do roboty, byleby wycofać się, nim coś znowu się rypnie. -
Było to dość proste, gdyż żaden z wrogów nie zdołał wejść na Pazura. Trudne było jedynie wyniesienie rannych, ale i z tym piraci uporali się w niecałą minutę. Właz do śluzy zamknięty został zdalnie, zanim wrogi statek mógł się odłączyć a próżnia zaczęła wszystkich wysysać. Z doświadczenia Kyllan wiedział, że ich wrogowie w pierwszej kolejności oddalą się aby uniknąć kolizji która zniszczyłaby oba statki - chyba że zdecydowaliby się na samobójcze taranowanie, ale gdyby chcieli zginąć w ten sposób już by to zrobili. Było parę chwil na złapanie oddechu przed strzelaniną.
-
- Kiedy przyjdą tu już medycy, pomóżcie im z rannymi. Niech kilku skoczy też do zbrojowni po więcej amunicji, granatów i jakieś większe spluwy, jeśli jeszcze zostały. Przygotujcie się na drugą rundę, tym razem im nie odpuścimy. Sanders, dowodzisz, gdy mnie nie będzie. Idę dopilnować walki z mostka, wrócę, gdy ich obezwładnimy.
Jak powiedział, tak zrobił, udając się do centrum dowodzenia całego okrętu. -
“Życzyłbym ci powodzenia, ale coś czuję że bardziej będziemy go potrzebować.” Mruknął Sanders, po czym obrócił się w stronę najbliższego pirata i zaczął przekazywać mu jakieś instrukcje. Kyllan nie słyszał za dużo, gdyż już oddalał się w stronę dziobu okrętu.
Na mostku panowało zamieszanie, czego zresztą można się było spodziewać. Tak to wyglądało gdy ograniczona załoga musiała szybko przygotować aparaturę na bitwę której się nie spodziewali. Był tam też oficer Archer, który po ujrzeniu kapitana pośpiesznie nacisnął serię klawiszy przy swoim terminalu po czym stanął na baczność.
“Kapitanie, nasze działa są prawie gotowe do wystrzału,” Powiedział on pośpiesznie. “Problem w tym, że przy obecnym dystansie pociski konwencjonalne uszkodzą nasz prawie tak mocno jak nasz cel, o ile oczywiście trafią. Możemy strzelać z działa jonowego, ale jeśli spudłujemy będziemy praktycznie bez energii w środku walki. Zastanawiam się czy nie lepiej zdać się na myśliwce, jeśli oczywiście wciąż chcemy złapać tych… kto to koniec końców był? Gdyż chyba rozmowa sprzed godziny nie była szczera z żadnej strony.”
-
- Pozwólcie im się oddalić, w zasadzie sami się oddalcie. Niech jedna eskadra wystartuje, ale póki co nie atakuje. Gdy będą w zasięgu, który pozwoli nam na ostrzelanie ich bez skutków ubocznych, możecie strzelać bez rozkazu. - powiedział i kazał mu spocząć, samemu zająć swoje miejsce. - Wolałbym wziąć ich żywcem, bo chętnie dowiem się, kim są i chciałbym, żeby odpłacili za naszych przy śluzie, ale jeśli się nie uda, poślemy ich w diabły i zimną próżnię ot tak. Najważniejsze, żeby nam nie uciekli.
-
“Słyszeliście rozkazy!” Oficer podniósł głos, zaganiając resztę załogi do pracy przy monitorach. “A co do pana kapitanie… w zasadzie możecie się rozsiąść. Matematyka zadecyduje, kiedy możemy strzelać i w jaki punkt, a osobiście doceniam fakt że zginiemy wszyscy razem jeśli trafią torpedą w mostek.”
-
- A wyobrażałeś sobie nasz koniec inaczej? - odparł ze śmiechem i zajął miejsce na swoim fotelu. Później jedynie obserwował to, co się wydarzy, wiedząc, że niewiele może teraz zrobić.
-
Przez chwile widać było jeszcze statek wroga bezpośrednio, ale więcej informacji o stanie bitwy pokazywał ekran taktyczny, wyświetlający pozycje wszystkich statków na podstawie danych z czujników. Ich cel stopniowo się oddalał w stronę Sylvii, ale myśliwce poruszały się szybciej, okrążając go ze wszystkich stron. Żaden chyba nie był jeszcze w dogodnym zasięgu, ale za minutę czy dwie ich wszystkie jednostki powinny być w pozycji aby…
“Wrogi statek trafiony!” Nagle dobiegł głos z komunikatora radiowego, należący do jednego z pilotów myśliwców.
-
- Artylerzyści niech wstrzymają ogień, ale dalej mają ich na celownikach. - wydał rozkaz, płynnie przechodząc do kolejnego: - Myśliwce mają ostrzelać ich statek, zadbajcie o wyeliminowanie osłon i napędu w pierwszej kolejności.
-
“Nie kapitanie, nie rozumiecie… nie mamy zasięgu. Nikt z naszych jeszcze nie wystrzelił.” Odparł pilot, lekko spanikowanym głosem.
“Gadacie od rzeczy. Widzę przecież że jeden z naszych sześciu myśliwców…” Archer zamrugał, wpatrując się w ekran. Na jego skraju pokazała się kropka, oznaczająca jakiś mały obiekt który obecnie zataczał ostry skręt wokół wrogiego statku. “Kapitanie, czy po kryjomu poprosiliście o wsparcie kogoś z Czarne Gwiazdy? Gdyż chyba mamy wsparcie, ale nie mam bladego pojęcia skąd.”
-
Zamrugał kilka razy.
- Nie prosiłem o żadne wsparcie. - odparł, lekko zmieszany i również wpatrzył się w ekran. - Możesz przybliżyć i wyostrzyć obraz? -
“Obawiam się że ten sensor tak nie działa,” Odparł Archer marszcząc brwi. “To tylko projekcja danych z radaru. Moglibyśmy wycelować w to coś teleskop, ale rusza się dość szybko. Na pewno jakiś myśliwiec, i to bardziej zwrotny od naszych. Może…”
Zanim mieli okazję powymieniać teorie, na ekranie wyskoczyło okienko sygnalizujące bezpośrednie połączenie radiowe od obcej jednostki. Albo nowo przybyłego statku albo tego który właśnie obrywał, nie dało się z miejsca stwierdzić.
-
Spojrzał na swojego oficera i uniósł pytająco brew po czym wzruszył lekko ramionami.
- Łączyć, łączyć. Ciekawość wręcz mnie zżera. -
Ku rozczarowaniu Kyllana, głos który chwilę potem dobył się z głośników był już znajomy.
“Dobra, poddajemy się!” Głos pani oficer nie był już pełen pompy, a raczej frustracji i być może paniki. “Odwołajcie swojego przyjaciela! Nie wiedzieliśmy że macie sojusz z nimi z całego Układu.”
-
- Żeby tylko z nimi. - prychnął. - Wyłączcie tarcze i silniki, za chwilę wyślemy do was drużynę abordażową. Tylko bez żadnych sztuczek, jeśli nie chcecie, żebym spuścił mojego kumpla ze smyczy.
Po tym zakończył połączenie i westchnął.
- Jak skończę karierę zostanę aktorem. Łączcie z tym nowym statkiem, byle szybko. -
“Możemy spróbować,” Odparł łącznościowiec który jak dotąd w milczeniu przyglądał się wykazowi fal radiowych. “Ale to nie takie proste. Ktokolwiek to jest albo nie korzysta ze standardowego systemu komunikacyjnego, albo nie chce z nami rozmawiać. Ustawiłem program na stopniowe wypróbowywanie częstotliwości, ale nie wiem ile to… aha, jest!”
W tym momencie ekran poinformował o ustanowieniu nowego połączenia. Z głośników jednak nie dobiegł żaden głos, co znaczyło że coś po którejś ze stron się popsuło, albo ktokolwiek zajmował się komunikacją na tajemniczym statku nie chciał zacząć rozmowy.
-
- Miło was widzieć, kimkolwiek jesteście. - zaczął więc, licząc na to, że usłyszy coś w odpowiedzi. - Nieźle daliście im popalić, ale kim właściwie jesteście?
-
“Podróżnik.” Odparł męski głos. Słowo wypowiedziane było z dziwnym naciskiem, jakby rozmówca ledwo znał neoangielski i nie miał przy sobie porządnego tłumacza. “Widziałem atak. Pomogłem.”
“Nikt nie wystrzelił ani jednej torpedy…” Mruknął Archer, na tyle cicho żeby jego głos nie został przekazany przez radio. “Zresztą kto o zdrowych zmysłach pomyślałby, że to gorzej uzbrojony statek jest agresorem? Węszę podstęp, aczkolwiek nie mam pojęcia jaki.”
-
- Taaak, wielkie dzięki. Poradzimy sobie już teraz, od tego momentu. Powiedz, co możemy zrobić, a jeśli będziemy w stanie, to się odwdzięczymy. - odparł, usiłując grać na czas, bo samo gadanie tego kogoś po drugiej stronie go niepokoiło.
-
“Mam wszystko. Wracam do domu zaraz.” Padła odpowiedź, z tym samym akcentem i aż nazbyt spokojnym jak na tą sytuację tonem.