Wielkie Równiny
-
Pierwszym, co usłyszałeś, był głośny jęk bólu, naturalna reakcja. Później wyzwiska i inne bluzgi, skierowane może niekoniecznie pod twoim adresem, nie chciał raczej cię zbytnio zirytować, ale jakoś próbował dać w ten sposób ujście emocją, czasem też pokrzykując. Gdy skończył, spojrzał na ciebie z mieszaniną strachu, prośby o litość, ale widziałeś też tam coś jakby… rozbawienie? Nawet jeśli, to szybko zniknęło.
- Chętnie bym powiedział, ale nie wiem. - odparł, zaciskając zęby z bólu między każdym słowem. - Dostałem tu przydział wczoraj, służymy na takich posterunkach rotacyjnie, właśnie na takie okazje. -
- Byłeś w środku, znasz rozkłady takich posterunków. Nie baw się ze mną, dziecko. Przeżyłem wystarczająco długo, by wiedzieć iż kręcisz. A teraz kara. - Rozciął mu skórę na plecach, tworząc “kieszonkę” pomiędzy żebrami przy sercu, a skórą, wziął garść żwiru, wsypał ją do otworu i przyklepał żwir. - Mów, bo następnym razem będą to rozgrzane węgle.
-
- Zmieniają się co godzinę, przed bramą jest trzech, pięciu innych kręci się po murach albo posterunku. - powiedział szybko, rzecz jasna nie od razu, najpierw musiał się wykrzyczeć i dojść do siebie po tej dawce bólu. - Zadowolony?
-
Przyklepał żwir jeszcze raz. - Grzeczny piesek. Teraz powiedz ilu dokładnie ich jest i co ile robią zmiany.
-
//Właśnie to powiedział.//
-
Reich:
Choć wciąż czułeś się obserwowany, a nerwowe zerkanie za ramię denerwowało nawet twoich kompanów, to jednak wasi prześladowcy zdawali się kompletnie skupić na nożowniku i ciebie zostawić w spokoju. Wciąż byłeś ciekaw czy uznali ciebie za taką płotkę, czy jego za tak grubą rybę? A może i to, i to? Niemniej, opuściliście Czaty i dość szybko wróciliście na stare śmieci, czyli bezkres Wielkich Równin. Musiałeś przyznać, że wynajęci najemnicy to profesjonaliści, bo dobrze dbali o twoje bezpieczeństwo, o to, aby żaden niewolnik nie uciekł i tak dalej. Dziwny był tylko ich herszt, który znikał prawie co noc, ponoć po to, aby sprawdzić teren wokół obozowiska, choć powinno zająć mu to maksymalnie godzinę, a tak znikał na całe lub prawie całe noce, na dodatek nie nosząc w ciągu dnia nawet śladu zmęczenia. -
Już miał do czynienie z Wizjonerem, który zachowywał się podejrzanie i nie wynikło z tego nic dobrego. Może nie powinien zagłębiać się w te sprawę tylko jechać prosto do domu. Jednak wrodzona ciekawość Kyle’a uniemożliwiała mu to. Uznał że po prostu zapyta o herszta o te nocne wypady, a jeśli ten nie zechce odpowiedzieć, nie będzie naciskał. Czekał na dogodny moment kiedy mógł z nim porozmawiać na osobności
-
Zazwyczaj zostawał trochę w tyle lub, tak jak teraz, wyjeżdżał na koniu przed waszą grupę, chcąc sprawdzić, czy nic was nie ściga lub na dalszej drodze nie czai się żadne zagrożenie, bo nawet jeśli zgubiłeś tych tajemniczych prześladowców to wciąż pozostawały niebezpieczeństwa, które czają się nie tylko na Wizjonerów, takie jak rozmaici bandyci, agresywni tubylcy, dzikie zwierzęta i krwiożercze bestie.
-
- Zasłużyłeś, brawo. - Skręcił mu kark. Szukał wzrokiem ogóra obwieszonego skalpami, miał coś załatwić. Przyatakujemy bramę w trakcie zmiany warty, tak będzie najlepiej.
-
Nie miałeś pojęcia, czemu odjechał, ale gdy wyszedłeś z powrotem na prerię, to już wracał.
- I…? - zapytał krótko, gdy po kilku minutach dojechał na miejsce i zsiadł z wierzchowca. -
- Wiem wszystko czego potrzebujemy. Możemy atakować, wystarczy wyczuć moment zmiany warty. - Uśmiechnął się szkaradnie, wyciągając ten organ, jaki zbierał jako trofea. - Chcesz jego skalp czy każdy z nas musi osobnego trupa zgarniać? -
-
- Trup to trup. - odparł, wzruszając wszystkimi ramionami. I rzeczywiście, wytargał zwłoki z kryjówki, po czym je oskalpował, chowając świeże trofeum do jednej z sakw zawieszonych na swoim wierzchowcu. Nie pozostało wam wiele, jak ruszyć i zaczaić się na odpowiedni moment.
-
Wezwał swoją szkapę i wsiadł na nią, powoli jadąc w kierunku posterunku. Chciał go najpierw po cichu objechać, by znaleźć najlepsze miejsce do przyczaiki.
-
Jak wskazuje nazwa, Wielkie Równiny pozbawione są wzniesień i czegokolwiek innego, co może posłużyć za kryjówkę. Poprzednio obserwowaliście posterunek z odległości kilku kilometrów, aby was nie zauważono. Nie dało to wielkich szans na rekonesans, ale jeśli podjedziecie bliżej, możecie być pewni, że was zauważą, i nawet jeśli nie zaczną strzelać od razu, jak wejdziecie w zasięg ich broni, to i tak cały element zaskoczeni trafi szlag.
-
- Jesteś gotów czołgać się kilometr w pyle? - Spytał widząc jedyne rozwiązanie w czymś takim.
-
- Jak trzeba, to trzeba. Albo chociaż zaczekać do zmroku, wtedy będzie łatwiej.
-
- Dlatego będziemy się czołgać w nocy. Przygotuj sobie jakieś przebranie z trzciny i patyków, choć w sumie z tymi skalpami to więcej ci nie trzeba, tylko w pyle się upierdol. Trzeba znaleźć miejsce dla mojego konia i twojego tego czegoś. -
-
O coś więcej, niż trawa, będzie ciężko, więc pozostaje liczyć, że noc zapewni wam wystarczającą ochronę. Uwagę o pyle Ubairg zbył zirytowanym warkknięciem. Niestety, nie znaleźliście żadnego odpowiedniego miejsca, ale oba wierzchowce były dość inteligentne, a przy tym raczej każdy drapieżnik zastanowi się dwa razy, nim na nie napadnie, więc nie macie się co obawiać i możecie zostawić je tutaj, czyli na tyle blisko, aby zdążyć do nich dobiec w razie czego, ale też poza zasięgiem strzelców z posterunku. Tubylec sprawdził broń, ty również i czekaliście, aż wreszcie zapadł zmrok. Pora ruszać.
-
Zostawił zbędne toboły, by nie wydawać za dużo dźwięków, sprawdził czy broń nie wydaje odgłosów i nie błyszczy się, po czym padł na ziemię i rozpoczął czołganie się. - Patrz na mnie. Kiedy wstanę, ty też wstań i przejmiemy wieżyczkę. Póki się da, działamy na cicho, po prostu dokonując skrytobójstwa. Jak się nie będzie dało, broń wszelkiego rodzaju wchodzi w grę. Urządźmy rzeźnię. - Wyszeptał towarzyszowi szczerząc się. Czeka ich niezbyt miły czas czołgania.
-
Niezbyt miły, nudny, monotonny, z ryzkiem, że po prawie godzinie takiego męczenia się nagle zauważą was i cały plan szlag trafi. Tak się jednak nie stało i dobrnęliście pod sam mur, w pobliże jednej z wieżyczek.
- Podsadź mnie. - mruknął Ubairg. Mur nie był wysoki, ale jednak nie pozwalał dostać się na szczyt jednym skokiem, tu potrzeba było czegoś więcej. Nim zdołałeś zaprotestować, że to on powinien podsadzić ciebie, jakby czytając ci w myślach, tubylec dodał: - Silny. Silniejszy niż ty. Ja cię wciągnę z góry. Ty mnie nie.