Złe Ziemie
-
Seymour powoli pokiwał głową w odpowiedzi na słowa najemnika. Rick mówił z sensem. Z siedzenia na tych gruzach nie wyniknie nic dobrego.
— Co racja, to racja. — Odparł, po czym opierając dłonie na kolanach, podniósł się do pozycji siedzącej.
Przed wyruszeniem w drogę sprawdził jeszcze tylko co ma przy sobie; spodziewał się że podczas zawału coś wypadało z jego ekwipunku, ale wolał wiedzieć o braku odpowiednich przedmiotów i zapasów teraz, niżeli gdy znajdzie się w niebezpieczeństwie. Po tym gwizdnął na psa, by ten nie odbiegał za daleko i skinął Rickowi głową; był gotowy do drogi. -
Nie brakowało ci niczego szczególnego, a przynajmniej nie byłeś teraz w stanie o niczym takim myśleć, adrenalina wciąż krążyła w twoich żyłach, byłeś w lekkim szoku i przede wszystkim zaczynałeś odczuwać coraz silniejsze zmęczenie, gdy cała ta walka o życie dobiegła końca. Tak czy siak, po kilku godzinach niezbędnych przygotowań, mogliście wyruszyć: ty i pies na wozie z łupami, zaprzęgniętym w dwa muły, Rick zaś na koniu, jadący w pobliżu i wypatrujący zagrożeń czekających na was po drodze. Chociaż, w takim składzie jak ten, nie mieliście się przecież czego obawiać, prawda?
//Nie planuję nic po drodze, także zmiana tematu. Zacznę ci w Nadziei.//