Gwieździsta Puszcza
-
Coraz bardziej zły rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu jakichś potencjalnych świadków
-
Radio:
I w ten sposób nie spadłeś już ani razu i nawet się wyspałeś, nie licząc kilku przebudzeń, za które odpowiadały dziwne dźwięki lasu lub stwory je wydające. Niemniej, doczekałeś żywy i w miarę wypoczęty do rana.
Bzdurek:
W pobliżu było kilku innych tubylców, zajętych swoimi sprawami, którzy starali się nie zwracać uwagi na to, co robisz. Byłeś Szamanem, miałeś więc olbrzymi autorytet, który niejako usprawiedliwiał to, że włamałeś się do chaty jednego z mieszkańców wioski. -
To można uznać za sukces, a po sukcesie mógł pozwolić sobie na nagrodę. Zlazł z drzewa, upewnił, że koń jest cały i na miejscu, a po tym rozejrzał się wokół za chrustem. Rozpalił małe ognisko, nic wielkiego.
-
Koń nie był tak wesół jak Ty, wręcz przeciwnie, jego odgłosy wydawane przez lokalną faunę musiały nastraszyć jeszcze bardziej niż Ciebie, ale mimo to został na miejscu, cały i zdrowy. Gałęzi w okolicy nie brakowało, więc udało Ci się rozpalić ognisko bez żadnych trudności.
-
Wstawił na nie (oczywiście nie tak, by do naczynia naleciało popiołu czy innego świństwa) cynowy kubek, zalany wodą i odrobiną suszonych liści herbaty. Lubił ciepłe napoje. Kiedy napar już był gotowy, ostrożnie zdjął go z płomieni i popijał, pogryzając do tego suchary i pasek suszonego mięsa.
-
I w ten sposób spożyłeś pierwszy, w miarę wartościowy, posiłek tego dnia, do tego na terytorium raczej nieprzyjaznym obcym. Choć Ty byłeś nim tylko w połowie.
-
I właśnie fakt bycia obcym jedynie w połowie przywiódł Jamesa na te ziemie. Po skończonym posiłku spakował swoje manaty i spróbował wyszukać wzrokiem jakiejkolwiek drogi wgłąb puszczy. Co prawda tutejsi Mivvoci chyba nie używali powierzchni w dużym stopniu, ale zawsze jakąś ścieżułkę mogli po sobie pozostawić.
-
Jeśli tak, to nie w tym rejonie lasu, lub robili to na tyle dyskretnie, że nic nie zauważyłeś, bowiem jedynie ślady, na jakie wpadłeś, stanowiły tropy dzikich zwierząt dochodzące lub odchodzące od strumyka.
-
W takim razie miał przed sobą dwie opcje, azymut lub dalsze szukanie i o ile sam James wybrałby pierwsze rozwiązanie, to musiał wziąć pod uwagę rumaka. Złapał konia za uzdy i poprowadzł go po obrzeżach puszczy, szukając bardziej wyraźnego, leśnego traktu (////).
-
Miejscowym niepotrzebne były widoczne trasy, a przynajmniej widoczne dla ludzi, które były zaproszeniem do chat tubylców, przyzwoleniem na palenie, mordowanie, rabowanie czy gwałcenie, więc próżno tu takich szukać. Może najwyższa pora przestać myśleć jak człowiek?
-
Ale jak James mógł to osiągnąć? Łatwo powiedzieć, nie myśl jak człowiek, kiedy on przez większość swojego życia był wychowywany po człowiekowatemu. Przystanął na moment i zastanowił się. Jak, jak, jak? Rozejrzał się na boki, w dół, w górę, za siebie, w każde miejsce, które mogłoby podsunąć mu wskazówkę.
-
Natura miała widocznie ochotę z Ciebie zadrwić lub była z jakiegoś powodu obrażona, bo nie przyniosła Ci żadnych wskazówek ani rozwiązania problemu.
-
Jakie miał opcje? Nie chciał zostawiać konia samemu, a bardziej zostawać samemu bez konia, ale przecież przez las nie będzie go ciągnął. Nie chciał zawracać, przecież postawił sobie jasny cel… a może jednak wrócić? Nie. Teraz nie. Kiedyś. Zdjął z konia sakwy i resztę wyposażenia.
-
Zwierzę na pewno odczuło ulgę, a po chwili spojrzało na Ciebie takim mądrym wzrokiem, jakby czegoś oczekiwało.
-
— Czego ty jeszcze ode mnie chcesz, co? — Westchnął James. Co miał mu da? Sam miał niewiele, teraz już w ogóle nic. Jedyne co zrobił to poklepał konia, dając mu znak, że może uciekać, gdzie tylko kopyta poniosą.
-
Zwierzę nie zrozumiało, wolało zostać tutaj, gdzie mogło skubać trawę i pić czystą wodę, ale zapewne niedługo ucieknie, wierność do Ciebie w końcu przegra ze strachem przed lokalną fauną.
-
I taka była też nadzieja Jamesa. Sam wziął z sobą nieco wody i suchego prowiantu, po czym począł coraz bardziej zagłębiać się w puszczę.
-
Im dalej, tym mniej ptasiego śpiewu, tak kojącego, oraz światła przebijającego się przez rozleglejsze korony starych drzew, których wieku mogłeś się jedynie domyślać po szerokości pnia i wysokości. Wciąż nie spotkałeś żadnej istoty żywej, jakby te starały się przed Tobą uciekać i się kryć, ale w końcu zdołałeś dostrzec jakieś ślady w leśnym runie.
-
Przyklęknął przy nich i przyjrzał się - czy to lokals pozostawił po sobie ślady?
-
Jeśli tak, to był co najmniej gabarytów Amaksjanina, o tym świadczyła wielkość i głębokość śladów, a tych chyba nie spotyka się w rejonach tak gęsto zalesionych.