Gwieździsta Puszcza
-
Zwierzę na pewno odczuło ulgę, a po chwili spojrzało na Ciebie takim mądrym wzrokiem, jakby czegoś oczekiwało.
-
— Czego ty jeszcze ode mnie chcesz, co? — Westchnął James. Co miał mu da? Sam miał niewiele, teraz już w ogóle nic. Jedyne co zrobił to poklepał konia, dając mu znak, że może uciekać, gdzie tylko kopyta poniosą.
-
Zwierzę nie zrozumiało, wolało zostać tutaj, gdzie mogło skubać trawę i pić czystą wodę, ale zapewne niedługo ucieknie, wierność do Ciebie w końcu przegra ze strachem przed lokalną fauną.
-
I taka była też nadzieja Jamesa. Sam wziął z sobą nieco wody i suchego prowiantu, po czym począł coraz bardziej zagłębiać się w puszczę.
-
Im dalej, tym mniej ptasiego śpiewu, tak kojącego, oraz światła przebijającego się przez rozleglejsze korony starych drzew, których wieku mogłeś się jedynie domyślać po szerokości pnia i wysokości. Wciąż nie spotkałeś żadnej istoty żywej, jakby te starały się przed Tobą uciekać i się kryć, ale w końcu zdołałeś dostrzec jakieś ślady w leśnym runie.
-
Przyklęknął przy nich i przyjrzał się - czy to lokals pozostawił po sobie ślady?
-
Jeśli tak, to był co najmniej gabarytów Amaksjanina, o tym świadczyła wielkość i głębokość śladów, a tych chyba nie spotyka się w rejonach tak gęsto zalesionych.
-
Hmm… James wątpił w istnienie tak gigantycznego mivvota, chociaż kto wie, jak jego krewniacy tutaj wyglądają. Sprawdził jeszcze raz: ślady należały do czegoś dwunożnego, wyprostowanego czy raczej zwierzęcia na czterech łapach?
-
Nie były świeże czy wyraźne, więc ciężko określić Ci to z całkowitą pewnością, ale możesz założyć z pewną wątpliwością, że zostawiło je stworzenie dwunożne.
-
Hmm… Może to jednak jest jakiś wyrośnięty Mivvot albo otka? Tak czy siak, te ślady mogą doprowadzić go do tego, czego szuka. Zaczął nimi podążać, nie przestając uważać na jego otoczenie, w końcu jest na zupełnie nieznanym sobie terenie.
-
I to właśnie ta czujność uratowała Ci życie, gdy uchyliłeś się w ostatniej chwili przed ważącym około dwieście kilogramów pociskiem złożonym z pazurów, kłów, mięśni i futra. Niezrażony niepowodzeniem zasadzki, przez którą zamiast dopaść Ciebie, wylądował na czterech łapach jakieś osiem metrów dalej, wielki Dubrak, największy, którego póki co widziałeś, zaryczał ponownie, szykując się do ataku.
-
Cholera, co za szczęście! A może po prostu umiejętność? Teraz nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Wyszarpnął Smithsona za kabury i przygotował się do uniknięcia kolejnego ataku Dubraka, a następnie wpakowania mu kulki w kark.
-
Potwór ponownie się na Ciebie rzucił, masz więc chwilę czasu, na to, aby rozważyć, czy chcesz najpierw wykonać unik, czy strzelać.
-
Oczywiście, że wolał wykonać unik, by być pewnym, że uniknie zostania stratowanym przez dwustukilowego potwora. Odskoczył na bok i gdy odzyskał równowagę, wstrzelił się w bok zwierzęcia.
-
Udało Ci się, a kula gładko weszła w ciało, ale musiałbyś urodzić się wczoraj lub wczoraj przybyć do kolonii, żeby ufać, iż jeden pocisk z takiej broni powali monstrum tego kalibru. Bestia zwyczajnie wykonała nawrót i skoczyła na Ciebie po raz kolejny.
-
Ponownie odskoczył w bok. Nie miał zamiaru pozwolić na to, by zwierzę miało szansę zmiażdżenia jego kości, które niejako względnie lubił. Szybko podniósł się i posłał dwie kolejne kule w kark Dubraka.
-
Znów trafiłeś, a potwór zaczął się chwiać i po chwili warknął jeszcze raz w Twoim kierunku i uciekł w leśny gąszcz, uznając, że dalsza walka nie jest warta posiłku, jaki bestia mogłaby sobie z Ciebie urządzić.
-
"— Co za bydlę… Przynajmniej po tej walce nie będzie myślało o rewanżu przez dłuższy czas. — Zaśmiał się w głowie James, ładując rewolwerowy bęben do pełna. Tylko co teraz? Jeżeli ślad, którym podążał, niemalże na pewno należał do Dubraka, to wątpliwe, że doprowadzi go do jakichś Mivvotów. Eh, pieskie życie.
"— Chyba, że cały czas źle szukałem… No przecież! — Palnął się w głowę, gdy zrozumiał, jak proste rozwiązanie cały czas mu umykało. Spojrzał na drzewa; jak wysokie były? Dałby radę wspiąć się po nich? -
Różnie, im starsze, tym wyższe, niekiedy nawet sięgające trzydziestu metrów. Wdrapać mógłbyś się tylko na część z nich, mającą gałęzie rosnące wystarczająco nisko, ale równie dobrze możesz wymyślić też jakiś inny sposób, choćby przy użyciu liny.
-
To nie jest głupi pomysł… Wyciągnął linę z plecaka i przywiązał jeden z jej końców do cięższego kamienia. Następnie rozkręcił sznur w dłoniach i zarzucił nim tak, by zahaczył o wyżej położoną gałąź.