Gwieździsta Puszcza
-
Hmm… Może to jednak jest jakiś wyrośnięty Mivvot albo otka? Tak czy siak, te ślady mogą doprowadzić go do tego, czego szuka. Zaczął nimi podążać, nie przestając uważać na jego otoczenie, w końcu jest na zupełnie nieznanym sobie terenie.
-
I to właśnie ta czujność uratowała Ci życie, gdy uchyliłeś się w ostatniej chwili przed ważącym około dwieście kilogramów pociskiem złożonym z pazurów, kłów, mięśni i futra. Niezrażony niepowodzeniem zasadzki, przez którą zamiast dopaść Ciebie, wylądował na czterech łapach jakieś osiem metrów dalej, wielki Dubrak, największy, którego póki co widziałeś, zaryczał ponownie, szykując się do ataku.
-
Cholera, co za szczęście! A może po prostu umiejętność? Teraz nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Wyszarpnął Smithsona za kabury i przygotował się do uniknięcia kolejnego ataku Dubraka, a następnie wpakowania mu kulki w kark.
-
Potwór ponownie się na Ciebie rzucił, masz więc chwilę czasu, na to, aby rozważyć, czy chcesz najpierw wykonać unik, czy strzelać.
-
Oczywiście, że wolał wykonać unik, by być pewnym, że uniknie zostania stratowanym przez dwustukilowego potwora. Odskoczył na bok i gdy odzyskał równowagę, wstrzelił się w bok zwierzęcia.
-
Udało Ci się, a kula gładko weszła w ciało, ale musiałbyś urodzić się wczoraj lub wczoraj przybyć do kolonii, żeby ufać, iż jeden pocisk z takiej broni powali monstrum tego kalibru. Bestia zwyczajnie wykonała nawrót i skoczyła na Ciebie po raz kolejny.
-
Ponownie odskoczył w bok. Nie miał zamiaru pozwolić na to, by zwierzę miało szansę zmiażdżenia jego kości, które niejako względnie lubił. Szybko podniósł się i posłał dwie kolejne kule w kark Dubraka.
-
Znów trafiłeś, a potwór zaczął się chwiać i po chwili warknął jeszcze raz w Twoim kierunku i uciekł w leśny gąszcz, uznając, że dalsza walka nie jest warta posiłku, jaki bestia mogłaby sobie z Ciebie urządzić.
-
"— Co za bydlę… Przynajmniej po tej walce nie będzie myślało o rewanżu przez dłuższy czas. — Zaśmiał się w głowie James, ładując rewolwerowy bęben do pełna. Tylko co teraz? Jeżeli ślad, którym podążał, niemalże na pewno należał do Dubraka, to wątpliwe, że doprowadzi go do jakichś Mivvotów. Eh, pieskie życie.
"— Chyba, że cały czas źle szukałem… No przecież! — Palnął się w głowę, gdy zrozumiał, jak proste rozwiązanie cały czas mu umykało. Spojrzał na drzewa; jak wysokie były? Dałby radę wspiąć się po nich? -
Różnie, im starsze, tym wyższe, niekiedy nawet sięgające trzydziestu metrów. Wdrapać mógłbyś się tylko na część z nich, mającą gałęzie rosnące wystarczająco nisko, ale równie dobrze możesz wymyślić też jakiś inny sposób, choćby przy użyciu liny.
-
To nie jest głupi pomysł… Wyciągnął linę z plecaka i przywiązał jeden z jej końców do cięższego kamienia. Następnie rozkręcił sznur w dłoniach i zarzucił nim tak, by zahaczył o wyżej położoną gałąź.
-
Udało Ci się, a sama lina wydaje się dość stabilna. Inna kwestia, czy gałąź wytrzyma Twój ciężar, ale to możesz sprawdzić tylko w jeden sposób.
-
Oczywiście chwytając linię, kiedy jeszcze nie jest wysoko nad ziemią. Zawiesił swój ciężar na niej, by sprawdzić czy go utrzyma.
-
Próba jasno wskazała na to, że tak.
-
Więc zaczął się wspinać.
-
Udało Ci się wspiąć na pierwszych kilka metrów, gdzie rosły gałęzie na tyle grube, aby Cię utrzymać. Twoja wola, czy zechcesz wspinać się dalej, czy może obserwacja okolicy stąd Ci wystarczy.
-
Jeżeli tutaj nie zobaczy niczego szczególnego, to zaryzykuje i wespnie się wyżej (oczywiście asekurując się liną). Rozejrzał się z tej wysokości w poszukiwaniu najróżniejszych ścieżek i dróżek. Z tej wysokości powinny być dobrze widoczne.
-
Byłyby widoczne, gdyby, no właśnie, były. Problem był taki, że lokalsi zdawali się nie korzystać z ubitych dróg, ścieżek czy nawet traktów, jednak po dalszych oględzinach udało Ci się coś odnaleźć, coś dość nietypowego, nawiasem mówiąc, czyli wiszące na drzewach liny i drewniane kładki łączące ich korony. Czyżby to był sposób podróżowania tubylców? Jeśli tak, to na pewno nie był on głupi, tu byli niemalże niewidoczni i mogli z łatwością ukryć się bądź uciec przed niebezpieczeństwem czy znienacka zaatakować.
-
I chyba właśnie teraz James znalazł to, czego tak usilnie szukał na ziemi. Asekurując się linią, spróbował zbliżyć się do kładek.
-
Udało Ci się to po jakimś czasie, geny tubylca pomagały, acz trzeba przyznać, że Tobie potrzeba by było miesięcy, jeśli nie lat, praktyki, aby opanować chodzenie po tych ścieżkach w koronach drzew, co Mivvotom czystej krwi przychodziło bez większego trudu.