Gwieździsta Puszcza
-
Na zewnątrz ustrzeliłeś tylko jednego. Atakujący zaś zaczęli się zbliżać, bo nikt już nie został, chyba że w środku. No i przy okazji zaczęli strzelać do ciebie, najwidoczniej uważając cię za kolejnego strażnika do odstrzału.
-
— Cholera, ślepi jesteście?! — Wrzasnął i puścił się sprintem po kładce pociągu, chcąc dostać się do kolejnego wagonu.
-
Nie usłyszeli, a nawet jeśli, to nie odpowiedzieli. Dziwne. Niemniej, udało ci się mimo świszczących wokół strzałów dobiec do otwartego wagonu, gdzie powinno być pełno strażników. Było jednak kilku, wszyscy martwi, pozostali leżeli trupem na zewnątrz lub czaili się gdzieś w innych wagonach. Tu przynajmniej atakujący pociąg nie są w stanie cię trafić.
-
O tyle dobrze. Rozejrzał się za długą bronią, a jeszcze lepiej za lornetką. Nie był w stanie nawiązać równej walki samym rewolwerem.
-
//Generalnie nie polecam do nich strzelać.//
Było tu kilka karabinów, lornetki czy lunety niestety brak. Jeśli chodzi o długą broń palną, to były to klasyczne karabiny Hralk, z czego dwa skrócone i trzy zwykłe, oraz dwa karabiny rewolwerowe. -
Wziął z sobą zwykłego Harlka i wybył stąd, by przedostać się do kolejnego wagonu.
-
Tam odnalazłeś koje zamocowane do ścian i rozwieszone hamaki, rzeczy osobiste i inne pierdoły tych ludzi, ale nigdzie ani widu, ani słuchu choć jednego z nich.
-
Nie miał tutaj niczego wartego tracenia czasu. Biegiem, do kolejnego wagonu.
-
Tam z kolei była namiastka kuchni i stołówki oraz pierwsza napotkana przez ciebie osoba, konkretniej ktoś w poplamionym fartuchu, najpewniej kucharz, który krył się za piecem i na twój widok tylko cicho krzyknął i ponownie za nim zniknął.
-
James wziął go na muszkę.
-- Co się dzieje? Kto atakuje pociąg?! Gadaj. – Warknął, odbezpieczając. -
- Nie wiem, nie wiem. - powiedział przerażony. Później dukał to samo słowo jeszcze kilka razy i czułeś, że niewielki będzie z niego pożytek.
-
-- A pociąg? Dokąd miał jechać? Mów! – Zbliżył się do niego, licząc na to, że choćby na to pytanie pozna odpowiedź.
-
- Mieliśmy wysadzić ich gdzieś na równinach, daleko od jakiegokolwiek miasta. - powiedział szybko, groźba najwidoczniej trafiła. - Nie wiem, gdzie dokładnie, ale pewnie nie tu. Komuś mieliśmy ich oddać, ale na pewno nie tym. To już trzeci taki transport, odkąd jestem tu kucharzem, mogło być ich więcej.
-
-- Dobra. Coś tam wiesz. – Mruknął James i wskazał rewolwerem na piec. – Wracaj do pulpetów, kuchasiu.
To powiedziawszy opuścił go i przebiegł do kolejnego wagonu, po drodze spoglądając na sytuację na zewnątrz.
-
Kolejny wagon był czymś na kształt spiżarni i magazynu, było tu bowiem nieco leków, kilka sztuk broni i sporo różnej amunicji, ale przede wszystkim wiele wody i jedzenia. Strzały na zewnątrz były coraz rzadsze i cichły, więc walka już się pewnie skończyła. Ty zaś, jeśli dobrze pamiętałeś ilość wagonów, byłeś tuż przed lokomotywą, został tylko jeden wagon po drodze.
-
Maszynista także mógł mieć nieco ciekawych informacji. Przeszedł do kolejnego wagonu, a później do lokomotywy.
-
Nie poszło ci tak dobrze, bo kolejny wagon, również służący za kwaterę dla najemników czy kim oni byli, miał już jakichś lokatorów, konkretniej trzech zabunkrowanych za meblami ludzi, z czego jeden uzbrojony w parę rewolwerów, kolejny w strzelbę, a drugi obrzyn. Byli zdziwieni twoim widokiem, pewnie tak jak ty ich, ale nie tracili czasu i momentalnie unieśli swoją broń w twoim kierunku, dając ci mało czasu na reakcję.
-
"— Dupa. — " stwierdził w myślach.
Rzucił się w bok od razu, gdy dotarło do niego w jakiej pozycji się znalazł. W locie oddał dwa strzały z Harlka. Jeżeli miał w sobie jeszcze jakikolwiek zapas energii, choćby na kilka milisekund, użył go do wtopienia się w tło i sprintem wybiegł z wagonu, dosłownie wyskakując przez drzwi na zewnętrzną kładkę.
-
Strzały okazały się nietrafione, ale nie ma czemu się dziwić, gdy strzelasz w takim stresie i do tego w biegu. Żegnany przez sporą dawkę ołowiu, mimo wszystko jednak wybrnąłeś z opresji obronną ręką, bez żadnych większych obrażeń. I jednocześnie wpadłeś jak z deszczu pod rynnę, gdy wybiegłeś na zewnątrz. Napastnicy atakujący pociąg widocznie nie próżnowali, bo gdy ty przedzierałeś się przez kolejne wagony, oni pozbyli się wszystkich, którzy stawiali im opór, tak na zewnątrz, jak i przez drzwi lub okna wagonów, a teraz większość znajdowała się w pobliżu, szykując się pewnie do wybicia ostatnich obrońców w pociągu. Nie mogłeś mieć pewności, kim są, bo mogliby być każdym: dobrze zorganizowanymi bandytami, niezależnymi lub będący częścią Krwawej Dłoni, konkurencją, najemnikami wynajętymi przez kogoś, samozwańczymi stróżami prawa, osławionymi już, choć obecnie bardzo przetrzebionymi, Partyzantami z Gór Granitowych czy kimkolwiek innym. Łączyło ich jednak to, że byli podobnie ubrani, w różnego rodzaju kowbojskie buty z ostrogami, spodnie, koszule, kamizelki, kapelusze i zasłaniające większość twarzy chusty. Uzbrojeni byli różnorodnie, w karabiny, strzelby, rewolwery czy obrzyny, wielu miało pewnie też karabiny snajperskie, bo pozostawali w dali. Poza ogólnym ubiorem, który nie był jednak niczym dziwnym w Oskad, mieli też coś innego, co ich łączyło: Srebro. Każdy nosił przy sobie coś srebrnego, czy to monetę wpiętą w koszulę, kamizelkę czy kapelusz, srebrną sprzączkę od pasa, srebrny sygnet i tak dalej. Jak na zawołanie, gdy tylko wybiegłeś z pociągu, kilkunastu z nich, będących w okolicy, wycelowało w ciebie swoją broń. Pewnie zostałbyś podziurawiony na miejscu i na tym by się skończyła twoja eskapada, gdyby nie fakt, że w pobliżu stali uwolnieni ze swojego wagonu tubylcy. Jedno z dzieci wyrwało się nagle z objęć matki i rzuciło w twoim kierunku, stając między tobą a napastnikami. Ci zaś zawahali się i nie wystrzelili, choć ciągle mieli cię na muszce.
-
James powoli uniósł obie dłonie do góry.
— Nie jestem wrogiem.— Odpowiedział, siląc się na spokój. — Trzech ostatnich siedzi w wagonie obok. Rewolwer, strzelba, obrzyn.— Skinął głową na wagon z którego właśnie wypadł. — Wydaje mi się, że mamy wspólny cel.