Gwieździsta Puszcza
-
- Mój szef. - odparł na tyle twardo i chłodno, że czułeś bez wątpienia, iż to ten moment, w którym kończy się jakakolwiek dyskusja.
-
— Kapuję. — Odpowiedział jeszcze i także uciął się.
Spojrzał dookoła, czekając na jakiś ruch z strony zamaskowanych strzelców lub Mivvotów. -
Tamtym opatrzono rany i wręczono solidną porcję prowiantu. Później zapakowano ich na wozy i w eskorcie tuzina jeźdźców udali się w drogę powrotną do swojego ojczystego lasu. Pozostali zaś zaczęli podkładać dynamit w całym pociągu. Przy okazji zauważyłeś też, co zatrzymało sam skład, a mianowicie spora wyrwa w torach, też zapewne wyrwana wcześniej dynamitem, przed którą pociąg musiał się zatrzymać, aby uniknąć ryzyka wykolejenia.
-
Jamesa przyglądał się temu z boku.
— Kucharz, który siedzi w środku, też jest waszym wrogiem? — Zapytał beznamiętnie, wpuszczając dłonie w kieszenie. -
- Każdy, kto jest na liście płac Magrudera, jest naszym wrogiem. - odparł równie chłodno, co znaczyło, że poza uzbrojonymi najemnikami zginęli też kucharz, maszynista, palacze i wszyscy inni.
-
— Jasne. — Odpowiedział.
Zapaliłby teraz papierosa lub cygaro. Nie pogardziłby szklanką zimnego whisky z lodem. Takie rzeczy idą w parze z spektakularnymi widokami, a wysadzenie pociągu na pewno będzie do takich należało. -
Wszyscy odeszli dobrych kilkadziesiąt metrów dalej, gdzie czekały ich konie oraz kryte wozy, na których był prowiant, medykamenty i tym podobne, zapewne dla tubylców, rannych i do wykorzystania w drodze powrotnej. Stamtąd mogłeś obserwować eksplozję, a ta była naprawdę efektowna, przynajmniej jej pierwsza część, gdy dynamit rozsadził lokomotywę, wagony nie wybuchały z takim rozmachem, ale i tak było na co popatrzeć. I właściwie tylko na to popatrzyłeś, bo chwilę później jeden z mężczyzn uderzył cię znienacka kolbą karabinu w głowę, pozbawiając przytomności.
//Zmiana tematu. Zaczniesz, gdy go zrobię (nie wiem, kiedy, ale postaram się sprężyć).// -
Wszyscy odeszli dobrych kilkadziesiąt metrów dalej, gdzie czekały ich konie oraz kryte wozy, na których był prowiant, medykamenty i tym podobne, zapewne dla tubylców, rannych i do wykorzystania w drodze powrotnej. Stamtąd mogłeś obserwować eksplozję, a ta była naprawdę efektowna, przynajmniej jej pierwsza część, gdy dynamit rozsadził lokomotywę, wagony nie wybuchały z takim rozmachem, ale i tak było na co popatrzeć. I właściwie tylko na to popatrzyłeś, bo chwilę później jeden z mężczyzn uderzył cię znienacka kolbą karabinu w głowę, pozbawiając przytomności.
//Zmiana tematu. Zaczniesz, gdy go zrobię (nie wiem, kiedy, ale postaram się sprężyć).// -
Hialeah Tskilekwa
Jak każdego poranka, Hialeah siedziała w swoim nadrzewnym domku, szykując się do rozpoczęcia dnia. Na początek oczywiście potrzebowała znaleźć dodatkowe siły, a sposób na ocucenie jest tylko jeden - gotowana woda z dodatkiem odświeżających ziół. Poszła więc do swej, jakby to nazwali ludzie, kuchni, chociaż kuchni to w ogóle nie przypominało. Było tam po prostu niewielkie palenisko, szafka z ziołami i bardzo nieduży stolik. Zaczęła sobie przygotowywać odświeżającą miksturę. -
Jak przystało na typową dla porannej rutyny czynność, poszło ci szybko i sprawnie. Po chwili drewniana miseczka z parującą miksturą stała gotowa na stoliku.
-
Wypiła ową miksturę.
-
Tak jak mogłaś przypuszczać, krótko po wypiciu parującej cieczy ostatnie ślady zmęczenia opuściły twoje ciało, a w jego miejsce przybyły olbrzymie pokłady energii oraz woli i chęci do działania. Tylko jak najlepiej byłoby wykorzystać to wszystko?
-
Och, to jest bardzo trudne pytanie… Co można zrobić, aby wykorzystać duchową energię młodej szamanki? No, odpowiedź teoretycznie nasuwa się sama – można porozmawiać z przodkami, ewentualnie pomóc innym Mivvotom. Wyjrzała przez okno (oczywiście okno to nie było, bo była to zwykły prostokątny utwór w ścianie jej nadrzewnego domku) i zobaczyła, czy coś nowego jest w Gwieździstej Puszczy.
-
W waszej wiosce, położonej dość głęboko w leśnych ostępach, nie działo się nic ciekawego, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Twoi współplemieńcy zajęci byli prozą życia, jak ich przodkowie od wieków, nie musząc martwić się problemami tego świata, takimi jak ludzie i ich osady, co z kolei było zmartwieniem wielu Mivvotów żyjących bliżej skraju puszczy lub poza nią.
-
Hialeah nie należała do Mivvotów, które przejmują się problemami. Zawsze, jak pojawi się jakiś problem, można przecież porozmawiać z przodkami, którzy przekażą swoim następcom mądrość tego świata.
Hialeah założyła na siebie swój strój szamanki i opuściła domek, aby udać się na powierzchnię. -
Jak zauważyłaś, wioska już dawno wstała, twoi współplemieńcy kręcili się po plątaninach sznurowanych kładek, mostków i linowych drabinek, zajęci swoimi sprawami. Jak typowo o tej porze dnia, w wiosce przebywały głównie kobiety, dzieci i starcy, mężczyźni wciąż byli na polowaniach bądź patrolowali granice waszej domeny, w poszukiwaniu śladów jakichkolwiek intruzów.
-
Poczęła chodzić i szukać czegoś, w czym mogłaby pomóc. Nic innego do roboty jej nie pozostaje, więc może pomoże komuś innemu.
-
Poza doradzeniem jednej z kobiet, jakie zioła pomogą w chorobie jej malucha, nie byłaś w stanie znaleźć nikogo, komu mogłabyś się przydać. Gdy stałaś już przed przerażającą wizją kolejnego nudnego, pełnego spokoju dnia, usłyszałaś poruszenie, które szybko opanowało całą wioskę: wrócili wasi zwiadowcy, a choć wracali wielkim pośpiechu, od razu kierując się do chaty wodza, z rozmów innych mieszkańców wioski wychwyciłaś jedno słowo: “Obcy”. Wiedziałaś, o kogo chodzi. Mivvoci nie nazwaliby tak swoich współplemieńców z innej części lasu, wszak byliście jedną, wielką rodziną. Musiał to być więc ktoś inny. Ale nim zastanowiłaś się, co może sprowadzać tu Pirkhów, Amaksjan, Ubairgów czy innych, jeden ze zwiadowców w biegu rzucił w twoim kierunku, z racji twojej wysokiej pozycji w wiosce, trzy słowa, które zaciekawienie i oczekiwanie zmieniły w niepokój: “Ludzie z Dali”. Przybysze, którzy pojawili się w waszym świecie znikąd, biorąc go w posiadanie ot tak. I choć wśród nich znajdowali się mądrzy, honorowi, dobrzy i szlachetni, to więcej było tych złych, głupich, chciwych, nikczemnych i okrutnych, co daje ci powód, aby szykować się na najgorsze… Najgorsze dla ciebie, twoich pobratymców i całej wioski.
-
Ludzie z Dali? LUDZIE Z DALI?! Zaczęła krzyczeć wewnętrznie bowiem sama nie wiedziała, czego się spodziewać. Czego oni mogą tu szukać? Co ich tu sprowadziło? Po co ich obecność tutaj…?
Zaczekała na rozwój wydarzeń. -
Kimkolwiek byli ci przybysze, nie było ich wielu. Tylko tyle mogłaś niestety stwierdzić, bo wkroczyli do wioski w pośpiechu, otoczeni szczelnym kordonem waszych zwiadowców, myśliwych i wojowników, kierując się wprost do chaty wodza waszej społeczności. Nim jednak wymyśliłaś, pod jakim pretekstem dostać się do środka, aby bliżej przyjrzeć się przybyszom, twój problem zniknął sam z siebie: jeden z zaufanych ludzi wodza podbiegł do ciebie po kilku minutach od przybycia Ludzi z Dali i polecił ci udać się do siedziby wodza.