Dodge City
-
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- Koń jak koń, ja je tylko sprzedaję, a nazwa nie podbija ceny. Bierzesz pan czy nie? Oddam za dziesięć srebrników. -
“Stać mnie, ale oddałbym wszystko co do miedziaka…” Zastanowił się Sey. “Targować można się zawsze.”
— Koń jak koń, rzeczywiście, nazwa też tutaj ceny nie podobija, właściwie to nie podbija jej nic… — Seymour jedną dłonią pogładził brodę. — Wezmę za siedem srebrników. -
- Dziesięć. - powtórzył mężczyzna jak mantrę, krzyżując ręce na piersi. - I ani miedziaka mniej.
-
— Dziesięć srebrników to naprawdę poważna suma… — Odwrócił się, spoglądając na kuca, a także nie całkiem przypadkowo prezentując przewieszoną przez plecy, ogromną rusznicę. — Są ludzie, którzy dla takiej ilości pieniędzy mogą zrobić naprawdę okropne rzeczy. — Zwrócił się z powrotem do stajennego. — Siedem srebrników i siedem miedziaków, tyle dam.
-
Gość żył w mieście bezprawia, jakim było, jest i zapewne na długo pozostanie Dodge, już jakiś czas, więc taka groźba nie zrobiła na nim większego wrażenia, przynajmniej z pozoru. Ba, sam nawet sięgnął do kabury przy pasie, gdzie trzymał swój rewolwer, i Tobie dając jasny sygnał, że łatwo go nie zastraszysz.
- Zejdę do dziewięciu. - powiedział mimo to po chwili wahania, najwidoczniej ceniąc swoje życie bardziej, niż zysk kilku srebrników. Choć nie zamierzał rozstać się ze swoim dochodem tak łatwo. -
Seymour cmoknął.
— Co o tym myślisz, Ogryzek? — Kiwnął głową na myśliwskiego psa, w rzeczywistości jedynie myśląc głośno. — 8 srebrników. -
- Niech będzie. - mruknął zirytowany mężczyzna. - Ale jeszcze kiedyś pożałujesz skąpstwa. - dodał, ale i tak wyciągnął dłoń, aby dobić targu.
-
Na twarz Seymoura wstąpił zwycięski uśmiech. Energicznie uścisnął dłoń stajennego, po czym wyciągnął spod klapy płaszcza mieszek, w którym trzymał monety i podał swemu kontrachentowi 8 srebrników odliczonych w 80 miedziakach.
-
Zebrał i przeliczył monety, a następnie bez zbędnych formalności oddał Ci zwierze, które było przedmiotem targu, podpisanie umowy nie było konieczne, nikt nie tracił w ten sposób nerwów, a co najważniejsze: Czasu.
-
Brodaty pogładził konia po kłębie i ciągnąc za uzdę wyprowadził go na zewnątrz, po czym namyślił się gdzie powinien teraz się udać.
//Kuc ma na sobie siodło czy muszę je dokupić?//
-
//Załóżmy, że ma wszystko, co potrzebne, żeby nie spowalniać akcji.//
Zależy, co chcesz ze sobą zrobić, w końcu Oswald oficjalnie nie zaprosił Cię do drużyny, więc musisz znaleźć jakiś sposób, aby się do niej wbić, jeśli chcesz załapać się na tę przygodę. -
Oswald ewidentnie potrzebował kogoś, w końcu bez potrzeby nie marnowałby czasu w barze. Dlatego też Seymour, zapytany o dowód lojalności, zamierzał okazać ją poprzez dołączenie się do wyprawy bez wiedzy o jej celu, niebezpieczeństwie czy ewentualnych zyskach. Zaopatrzony, wraz z kucem i wiernym psem udał się w pobliże baru, w którym rozmawiał z słynnym najemnikiem.
-
Spotkałeś go prędzej, niż się spodziewałeś, bo po kilku minutach, gdy wyszedł na zewnątrz, aby odetchnąć świeżym powietrzem i zapalić cygaro.
- Dalej tutaj? - zapytał, zaciągając się dymem. -
Kiwnął głową na potwierdzenie.
— Dalej tutaj. — Odpowiedział, po czym sam wyciągnął fajkę, którą zasypał tytoniem i odpalił. Po chwili wypuścił z ust strużkę dymu. -
Paliliście w milczeniu kilka minut, a najemnik chyba już miał odejść czy coś powiedzieć, kiedy nagle na niemalże pustej (jak prawie zawsze w tym mieście) ulicy rozległ się krzyk:
- Ty kurwa zajebany kurduplu!
Odwracając się w kierunku źródła dźwięku zauważyłeś dwóch ludzi, typowych mieszkańców Dodge City i awanturników, idących w Twoim kierunku, z czego jeden celował palcem właśnie w Twoją stronę. Obaj zatrzymali się jakichś dziesięć metrów od Ciebie.
- Oddawaj konia, co go ukradłeś, albo pożałujesz! - krzyknął znowu ten sam, wskazując ponownie na Ciebie, a potem na zakupionego niedawno wierzchowca. -
— Ukradłem? — Szczerze zdziwił się Seymour, podnosząc krzaczastą brew. Powoli wypuścił dym z ust. — Musiało dojść do nieporozumienia, bo ten koń został przeze mnie zakupiony, nie skradziony. — Odpowiedział spokojnie, wiedzą, że jego sumienie było czyste. Pomimo tego bacznie obserwował dwójkę, spodziewając się, że za moment mogą posunąć się dalej, niż kilka głośnych krzyków. Wolną dłoń spuścił na brzuch, by w razie czego móc szynko zareagować.
-
- Ta, kurwa, my swoje wiemy! - odkrzyknął ten, który wciąż darł mordę i wskazał na drugiego mężczyznę. - Podpierdoliłeś go mojemu bratu, gdy uwiązał go niedaleko dworca, sam widziałem! Oddawaj albo pożałujesz!
Miałeś przeczucie, że to była ostatnia chwila na załagodzenie sytuacji lub rozwiązanie jej bez strzelania. Bądź mogłeś sięgnąć po broń pierwszy. Oswald nie reagował, wciąż palił, jedynie odsunął się lekko z linii potencjalnych strzałów. -
Spuścił wolną dłoń na kaburę, widząc jak rozwija się sytuacja. Jeżeli któryś z braci półgłówków sięgnie po broń, to Seymour wolał być pewien, że go w tym uprzedzi. Bacznie obserwował ich dłonie.
— Jeżeli nie wierzycie mi, możemy wybrać się do stajni, w której go kupiłem. Stajenny potwierdzi moje słowa. — Odpowiedział spokojnie, opierając palce na uchwycie i kurku Webley’a. -
Krzykacz nic nie odpowiedział, ale jego brat skinął głową i odwrócił się w kierunku stajni. Po przejściu kilku kroków znów wykonał nawrót, wyszarpując z kabury rewolwer, z którego oddał pierwszy, choć jeszcze niecelny, strzał, a w tym czasie jego brat sięgnął po swoją spluwę, z której już do Ciebie mierzył, chcąc być pewnym, że ten strzał nie chybi bo jeśli trafi, to raczej na tym skończy się Twoja przygoda.
-
//Czyli mam rozumieć, że pomimo tego, że Seymour był na taką możliwość przygotowany, wręcz trzymał rękę na rewolwerze i bacznie obserwował braci, to jeden z nich zdołał od tak wyciągnąć sobie broń i wymierzyć w Porterfielda? //