Dodge City
-
W sumie ciekawe, co szczyla tu sprowadza. Może i tamtą dwójkę powinienem kropnąć dla bezpieczeństwa? Chuj, nie ma co się nad tym rozwodzić, widzę, że młody zaczął lizać dupę szeryfowi. Nie ma co wchodzić komuś w życie, ale chętnie posłucham co oni tam pierdolą. Dał znak barmanowi, by ten jeszcze mu polał i zaczął nasłuchiwać rozmowy, zaciągając kapelusz bardziej na twarz. Możliwe, że uda mu się w ten sposób pierwszemu dorwać jakieś fajne zadanko, albo uniknąć zgonu, Szeryfowie dość sporo wiedzą, mimo iż to zimne sukinsyny.
-
//Ta wypowiedź to nawiązanie do tej retrospekcji czy co? Bo tych słów o zabijaniu nie powiedział teraz, ale właśnie wtedy, jak kropnąłeś mu brata, to wolę się upewnić, zanim odpiszę.//
-
//Aaaa xD Ja myślałem, że on mi grozi teraz. Poczekaj, edytnę
-
//Ju
-
I mają to do siebie, że zwykle strzelają jako pierwsi, więc jeśli chciałbyś kogoś kropnąć, to albo musiałbyś szczyla i jego kumpli sprowokować, aby tamten uznał to za samoobronę, albo zrobić to z dala od miasta, bo czego Szeryf nie widzi, tego prawu nie żal.
Sam stróż prawa powoli popijał trunek, jaki otrzymał od barmana, ale widziałeś, że jedną rękę trzymał blisko kabury z rewolwerem, jakby przeczuwając, że coś się zaraz wydarzy. Wątpliwe, żeby znał Warrena lub Ciebie albo kulisy tamtej akcji, ale wystarczyło kilku pijanych typów, jak młody Shine i ci, którzy weszli z nim do lokalu, żeby wywołać burdę, w której mogą zginąć ludzie. Tamci zaś pili, choć nie wybitnie dużo, najwidoczniej nie planowali urżnąć się trupa, przynajmniej nie dziś. Gadali o czymś nudnym i powszednim, obchodziło Cię to mniej niż wczorajszy obiad, ale ciekawie zaczęło się robić, gdy Warren zaczął się przechwalać swoimi umiejętnościami strzeleckimi. Nie mówił do Ciebie, ale czułeś, jakby to było wyzwanie. I wspaniała szansa, żeby sprowokować jakąś strzelaninę lub chociaż bijatykę. -
- Warren, szczylu, ty dopiero przestałeś mleko żłopać, a rewolweru byś nie udźwignął nawet dwiema rękami, więc przestań pierdolić głupoty i wracaj ssać skisłe mleko z cyca twojej zdechłej matki, bo tylko do ssania się nadajesz. A przynajmniej twój ojciec mi to opowiadał, gdy ostatnim ruchem wkładał ci swoją sflaczałą knagę do mordy! - Rzucił wymyślną zaczepką odwracając się do dzieciaka i unosząc kapelusz, odsłaniając swoją piękną twarz, pełną uroku i dupkowatości. - Jak na ciebie patrzę, to aż zalewają mnie przyjemne wspomnienia. Twój brat był na prawdę wielkim idiotą i dostałem za niego jeszcze większą nagrodę. -
-
// Zanosi się na burzę. //
-
//I to jaką.//
- Co… - wykrztusił z siebie Warren, zapewne na początku ta tyrada jedynie go wkurwiła, ale mogłeś się tylko domyślać, co poczuł, gdy najpierw zobaczył Twoją twarz, a później usłyszał ostatnie zdania. Pewnie kotłowało się w nim wiele różnych emocji, aż w końcu zobaczyłeś na jego twarzy tak dobrze znany Ci z własnego doświadczenia grymas, grymas szału, zwykłej, zwierzęcej furii. Młody od razu wstał, sięgając do kabury, podobnie zrobili jego kompani. Było ich łącznie czterech, Ty byłeś jeden, zabiłbyś w najlepszym wypadku dwóch lub trzech, nim ostatni zdążyliby Cię podziurawić, w tej sytuacji nawet Twoje umiejętności nie mogły pomóc. Ale niekoniecznie musiały, bo Szeryf również wstał, a w przeciwieństwie do reszty on wyjął już swój rewolwer, tamci się przez to zawahali i wszyscy patrzyli wyczekująco na Warrena, jakby to on przewodził tej hałastrze, a on z kolei nie mógł oderwać od Ciebie pełnego nienawiści spojrzenia. -
- Idioto, na prawdę inteligencją dorównujesz bratu, jeśli zamierzasz strzelać nie dość nie w środku miasta, to jeszcze w barze, przy walonej obecności Szeryfa. - Prychnął, dopijając swoje whiskey, nawet nie wstając ze stołka. W porównaniu do pełnego szału, naćpanego spojrzenia dzikusów u których walczył na arenie, jego wzrok to nic. - Jeśli tak śpieszno ci do grobu, proponuję pojedynek, zaraz mamy południe. Broń obojętna, rozłożyłbym cię nawet czymś, o czym w życiu nie słyszałem. Warunki takie jak wedle tradycji, wygrany zachowuje honor i ma prawo zabrać broń trupa, ale musi go pochować. Zachowasz się jak mężczyzna? A i do was nic nie mam, po jego śmierci znajdźcie sobie prawdziwego przywódcę, nie takie gówno. Ale jak będziecie chcieli go pomścić… Zasady są te same. - Poszerzył zaczepkę wstając i poprawiając pas. - Szeryf może po sędziuje, by uniknąć oszustwa? Oczywiście sprawcy kula w łeb, jak przystało wedle prawa. - Skinął na przedstawiciela prawa. Miał graniczące z pewnością przeświadczenie, iż wygra nie ważne co dzieciak wybierze, i tak dostanie kulę w łeb, albo kosę między żebra. Miał przewagę ciała, doświadczenia, umiejętności, talentu, sprzętu i stanu psychicznego. To właśnie przez ten brak emocji w podbramkowych sytuacjach zniszczył wiele związków, kobiety wymagały od niego by się przejmował, by czuł, ale on… Nie potrafił. Po prostu. I był pewien, że to nie tylko jego chujowe życie się do tego przyczyniło, on był taki od urodzenia. Potrafił czuć tylko niskie emocje, ale i je dało się stłumić, nie był zwierzęciem by polegać tylko na swoim wężu czy żołądku, opierał się głównie na… Intuicji i umyśle. Ale żądze też miały swoje miejsce. Ten pojedynek będzie wynikiem właśnie poszukiwania rozrywki, niczego innego.
-
Najwidoczniej nikt nie spodziewał się takiego rozwiązania, bo na kilka chwil po Twojej wypowiedzi nastąpiła niemalże namacalna cisza, słychać było jak mucha drapie się z przejęciem po jajach. A w końcu wszyscy nieco spuścili z tonu, opuszczając ręce luźno wzdłuż ciała, a nie trzymając je tuż przy kaburach, zaś Szeryf zdecydował się schować broń.
- Zgoda. - powiedział wreszcie młody, unosząc hardo podbródek i jako pierwszy wyszedł z lokalu, po nim jego draby, a na koniec Szeryf. -
Ruszył za nimi, wydłubując językiem z zębów kawałek tytoniu. - Jaką broń wybierasz? - Spyta stając na środku, tak by Szeryf był pomiędzy nim, a młodzieniaszkiem. Poprawił sobie kapelusz tak, by idealnie widzieć wroga, a światło nie wpadało do jego oczu.
-
Zapewne nie namyślał się długo, nie był wybitnym strzelcem i chciał wybrać coś, z czego sam strzelał najlepiej, aby dać sobie jak największe szanse, więc właściwie od razu postawił na rewolwer.
-
- Mogłeś wybrać pięści, przynajmniej byś dłużej pożył. - Odrzekł wyjmując z kabury swoją broń i odbezpieczając ją. Oczywiście był to Marksman, najprawdopodobniej najcelniejszy skurwysyn dzikiego zachodu wśród rewolwerów. Jeśli dzieciak zna się na broni, powinien już wiedzieć, że przerżnął. Stanął twarzą w twarz z młodzikiem, z lufą skierowaną ku niebu. - Obyś strzelał lepiej od brata. - Czekał na sygnał do odejścia, a następnie do odwrotu i wykonania strzału. Jak zawsze miał w zwyczaju podczas takich akcji, po jednym strzałem mierzonym, oczywiście w klatkę piersiową wroga, bo najłatwiej trafić, opróżni cały magazynek już bez większego celowania, tak dla pewności. Nie raz już mu skurwysyny wstawały po pozornie śmiertelnym strzale.
-
Wszystko potoczyło się błyskawicznie, Ty wypaliłeś pierwszy, prosto w klatkę piersiową szczyla, a impet trafienia posłał go od razu na ziemię, dzięki czemu uniknął dwóch kolejnych strzałów, które bez tego przewierciłyby jego czaszkę. No i miałeś rację, choć trafienie było raczej śmiertelne, to nie zdechł, cholera, od razu, i zdążył jeszcze strzelić dwa razy, nim Twoje kolejne strzały go dosięgnęły, definitywnie uśmiercając. Mimo to odniósł pewien skutek, bo jeden jego pociski przeszedł niegroźnie po Twoim prawym policzku, choć zostanie tam niewielka blizna, a drugi był już groźniejszy, bo trafił w Twój prawy bark. Ale zwycięstwo było Twoje, on leżał martwy, a ani Szeryf, ani kompani zabitego nie mieli zamiaru go podważać.
-
- Panowie, poczekajcie chwilę na mnie. - Rzucił lekko zmęczonym głosem.Podszedł do juków swojej szkapy i wyjął szczypce i bimber. Wrócił do baru. - Daj mi źródło ognia, przegotowaną wodę, ciepłą oczywiście, jakieś bandaże, albo czyste bawełniane szmaty. Igła i nić też będą w cenie. - Wydał polecenie barmanowi, rzucając mu kilka miedziaków po czym usiadł przy jednym ze stolików, wyciągając scyzoryk i wysuwając z niego ostrze. Zdjął pośpiesznie ubrania z popiersia. Wziął porządne kilka grzdyli bimbru, oblał nim sobie ranę i ręce, po czym zaczął ją dociskać ręką, by zminimalizować krwawienie. Gdy dostał to, o co prosił, podgrzał ostrze na płomieniu aż się zaczerwieniło i z zaciśniętymi zębami wyciągnął sobie kulę z barku. Ból był pewnie wielki, ale chuj z nim, przeżywał podobne zabiegi wiele razy. Przemył ranę z krwi wodą i odkaził nić w bimbrze. Zaczął się zszywać byle zatamować krwawienie. Gdy to się udało, odgryzł igłę od nici, polał szew bimbrem i rozgrzał ponownie nóż. Wziął kolejnego grzdyla, zostawiając na prawdę małą ilość w butelce. Teraz dla pewności wypalił sobie ranę, zaciskając szmaty czy bandaże w ustach. Po 10 sekundach przerwał, biorąc chwilę przerwy z głębokimi wydechami. Podzielił bandaże na dwie części, z jednej będzie okład, z drugiej opatrunek. Przemył ranę resztką bimbru nad okładem, by alkohol na niego spadł. Splunął na okład kilka razy, wcześniej pozbywając się flegmy i przemywając usta wodą. Ślina pomaga w gojeniu, dlatego zwierzęta liżą rany. Przyłożył okład do rany i przytrzymał podbródkiem, by móc go owinąć bandażem, który następnie związał. Gdy zagrożenie życia miał już za sobą, umył się wodą jaką mu została i rozłożył się na prześlę. - Barman, masz jakieś ziółka mocniejsze od tytoniu? - Spytał dysząc i klnąc pod nosem, patrząc na pustą butelkę. Był wyczerpany, ale zadowolony. Ranami opiekował się setki razy, czasem w znacznej e gorszych warunkach. Lubił ten smak wygranej, ból był małą zapłatą w stosunku do przyjemności jaką podświadomie teraz odczuwał.
-
// Trochę zmobilizowałem akcję, by nie marnować dwóch postów na głupi opatrunek
-
Miałeś przeczucie, że był świadkiem Twojego pojedynku, a widząc też to, co tu zaszło, nawet gdyby nie miał, to pewnie skąd byś skombinował. Na szczęście jednak wystarczyło, że sięgnął pod ladę i położył przed Tobą.
-
Rzucił kolejne kilka miedziaków na ladę i odpalił tego lolka. Po wzięciu kilku buchów założył z powrotem ubrania, wodą zmywając z nich krew i wyszedł na zewnątrz, sprawdzając czy ma jako taką sprawność w tej ręce. Zabrał ze sobą oczywiście swoje rzeczy, które wróciły na miejsce. - Szeryfie, gdzie jest trupiarnia? Obiecałem go tam odstawić. - Odrzekł patrząc na trupa i 6 pięknych dziur w jego ciele.
-
Wskazał ruchem głowy na jeden z budynków.
- Tam jest grabarz. Idź na tyły i zostaw mu te zwłoki, ja zajmę się resztą… Swoją drogą szkoda dzieciaka, ale tak kończą wszyscy, co są mocni w gębie i słabi w spluwach. -
- Szczerze mówiąc? Nie dbam o to. Gdybym nie chciał, nawet bym się nie odezwał. Wykonałem prowokację, bo mi się nudziło, jestem najemnikiem, nie potrafię siedzieć na dupie. Ale dobrze, że zdechł. Jego brat był bandytą i złodziejem, padł z mojej ręki. Możliwe, że gdyby jeszcze trochę podrósł, chciałby się mścić. Jakiś generał powiedział kiedyś, że ziarna konsekwencji należy mielić zanim zdążą wypaść z kłosów. - Wyrzekł, podrzucając nabojem, który z siebie wyjął jak monetą i schował go do kieszeni. Rzucił szeryfowi srebrnika. - Wypraw mu godny pogrzeb, niech chociaż tyle ma za zapewnienie mi rozrywki. - Eliash przerzucił trupa przez grzbiet konia, po czym zaczął go prowadzić w kierunku budynku. W sumie, jedyną rzeczą jaką szanował, była Śmierć. Nie był zbytnio religijny, czy coś takiego, ale w swoim życiu nauczył się, że nie wypada z niej drwić, bo to przeciwnik z jakim się nie powalczy, w większości przypadków. Lepiej mieć ją po swojej stronie. Rozmyślał i palił to, co dał mu barman, podczas drogi za budynek. Gdy już dotarł na miejsce, ułożył równo trupa na odpowiednim miejscu, zamknął mu powieki i położył parę miedziaków na jego oczach, w sumie sam nie wiedział czemu, uznał po prostu, że tak należy.