Dodge City
-
Wrócił do baru i zagadał do Szeryfa. - Gdzie mogę zgarnąć jakieś zlecenie? Długo tu nie posiedzę, nie potrafię żyć zbyt spokojnie, a dodatkowa kasa zawsze się przyda. - Zaczął szukać dla siebie roboty, jak zawsze w nowym miejscu.
-
Nie musiałeś wracać do baru, bo ten wciąż był na zewnątrz, patrząc na oddalające się sylwetki ludzi na koniach. Najwidoczniej kompani Warrena postanowili się ulotnić, najpewniej obawiając się, że i ich mógłbyś spróbować kropnąć.
- Niedaleko dworca są listy gończe, powinieneś sobie poradzić. - powiedział i odwrócił się na pięcie, wracając do baru. -
Wzruszył ramionami i udał się na poszukiwanie tablicy z listami. Przeglądał zlecenie szukając czegoś ciekawe, nie do końca dobrze płatnego. Kasy miał aż zanadto. Może jakieś polowanie na dzikusów. W sumie posiadanie niewolnika nie byłoby złe… Szczególnie takiego z magią. Albo jakiś dziwny wierzchowiec, jak wielki skorpion. Ta, to jest dobry pomysł, pojeb na skorpionie. Bali by się jeszcze bardziej.
-
Większość zleceń mimo wszystko opiewała na dostarczenie kogoś żywego lub martwego do określonego miejsca, najczęściej biura Szeryfa w Dodge lub Imperium, ale były też inne zadania, jak ochrona stad bydła przed złodziejami, tubylcami czy rabusiami, jakieś poszukiwania zaginionych i w końcu coś, co najbardziej odpowiadało Twoim preferencjom, a mianowicie jakiś właściciel rancha na Wielkich Równinach, około trzydzieści kilometrów od Imperium, ale dwa kilometry od linii kolejowej doń prowadzącej, skarżył się na ataki Amaksjan i chętnie przyjmie każdą pomoc, dając wolną rękę w grabieniu trupów i płacąc sztukę złota za łeb jednego tubylca.
Gdy przeglądałeś zlecenia, w pewnym momencie zdałeś sobie sprawę, że jakieś dwa metry obok Ciebie stoi jakiś odziany w czerń mężczyzna, zapewne również łowca nagród. Nie miałeś pojęcia jakim cudem przemknął obok Ciebie, bo wcześniej go tu nie było, z dworca też nie mógł wyjść. Jak się jednak okazało, nie przeglądał zleceń, nie dosłownie, bo nie miał czym. W pewnym momencie odwrócił się do Ciebie i skinął Ci głową, Ty zaś zauważyłeś, że ma on wydłubane oczy i zaszyte oczodoły… -
Położył rękę na rękojeści rębaka, w końcu rewolwer był rozładowany. - Tak? - Spytał odsuwając się kawałek. Typ na pewno nie był normalny. Słyszał o tych całych Upadłych, szkieletach popierdalających w te i we wte. To jeden z nich? Nie, ten ma skórę. Podobny stwór? A może po prostu niezwykle szkaradny jegomość? Chuj, zaraz się dowiemy. Eliash pozostawał napięty jak struna i gotowy do reakcji.
-
- Wybrani nie mają wyboru. - odparł i odwrócił się na pięcie, kierując się gdzieś główną ulicą miasta. Nie dość, że nie odpowiedział na Twoje pytanie, to jeszcze powiedział coś, co upewnia Cię raczej, że gość jest nie tylko ślepy i przez to szkaradny, ale też zdrowo walnięty.
-
Chuj, typ go zainteresował. Zaczął go dyskretnie śledzić. Może on doprowadzi go do czegoś ciekawego. W trakcie tego pościgu przeładował rewolwer. Zapowiada się ciekawe widowisko. Zabawa na sto fajerek i inne takie gówna. Koleś wygląda na jakiegoś szura z sekty czy innego oszołoma.
-
Jakby zdając sobie sprawę, że jest śledzony, ślepiec skręcił w jedną z bocznych uliczek. Gdy podążyłeś jego trasą, zdałeś sobie sprawę, że dosłownie zniknął. Nic z tego nie rozumiałeś, bo uliczka ta była krótka, niewielka i prowadziła poza miasto, na zaplecze saloonu. Jeśli miał się gdzieś ukryć, to chyba tylko tam.
-
Odpuścił ściganie typa i wrócił do tablicy ogłoszeń, zrywając to o tubylcach. Wrócił po swojego konia do Saloonu i pojechał tam, gdzie zlecenie kazało mu się stawić. Po drodze, jeśli zgłodniał, opierdolił kilka sucharów i pasków suszonego mięsa. Nigdy nie czuł przyjemności z jedzenia, byleby nie było więzienną papką.
-
Opuściłeś Dodge, na odchodnym zauważając jeszcze tajemniczego ślepca, który stał nieopodal biura szeryfa, gdzie go wcześniej ewidentnie nie było. Uśmiechał się i wodził za Tobą niewidzącymi oczyma… Nie zostało Ci już wiele dnia, przejechałeś tyle, ile się dało, wjeżdżając na typowy dla okolicy teren, jakim było połączenie kamienistej pustyni i prerii. Wieczorem Dodge miałeś już daleko za sobą, choć wciąż wyraźnie widziałeś jego światła, a gdyby się lepiej wsłuchać, to i pewnie mógłbyś przy odrobinie szczęścia usłyszeć odległą strzelaninę. Gdy rozglądałeś się za najlepszym miejscem na obóz Twoją uwagę przykuło niewielkie wzgórze, jakieś czterdzieści metrów na lewo. Nic szczególnego, ale mogło się nadać. Nim jednak ruszyłeś w jego kierunku, usłyszałeś huk wystrzału, a chwilę później olbrzymi ból przeszył Twoje ciało, ponieważ pocisk trafił w okolice niedawnej, wciąż świeżej rany w barku. Wtedy ze strony wzgórza rozległy się strzały, choć już nie tak celne, chaotyczne, ale i tak groźne, bo było ich tak wiele, że któryś w końcu trafi.
-
- Zajebię was, skurwysyny. - Wydał wyrok na swoich oprawców, zachowując trzeźwość umysłu. Początkowo pomyślał, że lepiej będzie zabić konia i użyć go jako osłony, ale wtedy go toczą i zdechnie. Dlatego też mocno i stabilnie usiadł w siodle, wziął rewolwer do pyska i złapał go w zęby, chwycił się oburącz konia, w dupie ma rany, musi przeżyć, skurczył się na siodle i przechylił na bok, tak by jak najmniejsza powierzchnia jego ciała była wystawiona na ataki. - Jedź kurwa, bo razem tu zdechniemy! - Pognał konia, uderzając go przy okazji ostrogami i zaczął galop w kierunku przeciwnika, lekkim łukiem, by ta część konia, na której go nie ma, była najbardziej w kierunku przeciwnika. Użyje konia jako tarczy i dojedzie skurwysynów. Część rewolwerowców i dzikusów pierdoli, że koń to najbardziej zaufany towarzysz, który też ma duszę. Gówno kurwa prawda, jechałem na wielu takich skurwysynach, niczym nie różnią się od psów i szczurów, są po prostu kurwa większe. Kiedy mam wybór, na pewno kurwa oddam to włochate bydle z japą downa śmierci zamiast siebie. To jest kurwa narzędzie, nie żaden jebany przyjaciel. Nie przytulasz się kurwa do motyki i z nią nie rozmawiasz, tylko napierdalasz nią w ziemię, a gdy się rozjebie, przebierz następną.
-
//Tylko, że strzelają do Ciebie z dwóch stron, jedni ze wzgórza, a ten, który oddał pierwszy strzał, z przeciwnej strony. Ale może faktycznie nie opisałem tego tak dokładnie.//
-
// Plan i tak się nie zmienia, bo nic innego nie mogę zrobić.
-
//Chodzi mi o to, że chcę wiedzieć, w którą stronę tak galopujesz.//
-
// Wzgórza. Im więcej ich padnie, tym mniejszy ostrzał będzie i łatwiej będzie uciec albo dobić resztę, nie?, nie?
-
//Teoretycznie tak.//
Pokonałeś większość drogi, a ktokolwiek strzelał z tamtej strony, pudłował haniebnie, na Twoje szczęście i ku własnej zgubie. Niestety, drugi przeciwnik, który Cię postrzelił, nie był już taki niecelny i jego kolejny strzał trafił nie Ciebie, ale Twojego konia gdzieś w tylną nogę, przez co ten przewrócił się jakieś dziesięć metrów od wzgórza, przynajmniej dając jakąś tam osłonę, a i za plus można wziąć to, że nie przywalił Cię swoim cielskiem, co w takiej sytuacji na pewno skończyłoby się śmiercią, jeśli nie przesz uszkodzenie jakichś organów wewnętrznych, to gdy tamci w końcu wpakowaliby Ci kulkę w łeb. -
Wziął swój karabin i używając konia jako podstawki zaczął namierzać wrogów ze wzgórza. Przy strzale powinien rozlec się błysk, to powinno być dla niego sygnałem. Oczywiście truchło było też osłoną przed pociskami. Teraz będę musiał pieszo iść na zlecenie…
-
Już pierwszy strzał był celny, ale ciężko było Ci ocenić, czy na pewno śmiertelny, bo tamten przestał strzelać. Za to dwa kolejne musiały już pozbawić życia spanikowanych napastników, którzy zerwali się na równe nogi do ucieczki, wystawiając Ci się jako idealne tarcze strzelnicze. Nie byłeś pewien, czy pierwszy trafiony jeszcze żył, ani czy nikt inny nie czai się na wzgórzu, ktoś mógł się też z niego wyczołgać, obawiając się wstania na równe nogi. Tak czy siak, po tych dwóch wystrzałach strzały od strony wzgórza ucichły.
-
Teraz zmienił pozycję strzelniczą, tak by dowalić kolesia, który strzelał do niego z tyłu. Ten wydawał się być celniejszy, więc zachował ostrożność. Ja pierdolę, nawet nie źle się tu bawię. Choć mogliby lepiej strzelać, wtedy byłaby większa zabawa. Dodał niecodzienny komentarz, jak na swoją sytuację. Kurwa, będę musiał na piechotę popierdalać jak oni żadnych koni nie mają.
-
I był celniejszy, jednak namierzyłeś jego pozycję po pierwszym wystrzale. Prychając pod nosem na jego amatorszczyznę, bo Ty na jego miejscu zmieniłbyś pozycję od razu po strzale, a on tego pewnie nie zrobił, już miałeś zabrać się za celowanie, gdy poczułeś ból. Aż dziw, że dopiero teraz, bo gdy spojrzałeś na swoją klatkę piersiową, zauważyłeś powiększającą się z każdą chwilą, czerwoną plamę, czułeś też ciepłą krew wylewającą się z rany. Zabolało jeszcze bardziej, gdy odetchnąłeś kilka razy. Musiał trafić w płuco, a nie w serce.