Dallas
-
Zaczepił strażników, gdy Ci byli obok i powiedział:
— Miejcie się na baczności i najlepiej zgłoście komuś wyżej, że ktoś próbował coś zrobić przy płocie, a jak go zobaczyłem, to uciekł. -
Był tylko jeden i pytająco uniósł brew, ale spojrzał, kto Ci towarzyszy, a gdy kobieta skinęła głową, i on powtórzył gest, patrząc na Ciebie.
- Da się zrobić. - odparł i ruszył w kierunku zabudowy. -
Poczekał, aż strażnik odejdzie na tyle daleko, by nie mógł słyszeć rozmów między nim a… no właśnie, nią.
— Trochę sobie porozmawialiśmy już, a ja dalej nie znam twojego imienia. -
- Alice. - odparła z uśmiechem. - Myślałam, że nigdy nie zapytasz.
-
— Thomas, ale wołali na mnie też Mały Tommy, nie wiedząc czemu. Nie było wcześniej okazji, aby zapytać, a nie chciałem tak w środku zdania się wcinać i dopytywać się o imię. Nie jestem taki jak Jax.
-
- I może to źle? Zdaje się, że on ma więcej wielbicielek na ranchu.
-
— I będzie mieć więcej na głowie, jeżeli jednej z nich urośnie brzuch. Albo kilku, bo z nim to nigdy nic nie wiadomo.
-
- Wtedy ojciec już mu nie pozwoli odejść, chyba że zabierze kobietę i dziecko ze sobą… A na to też by się pewnie nie zgodził, im nas więcej, tym lepiej, choć nie przyjmuje wszystkich z otwartymi rękoma.
-
— A jak ucieknie? Prowadzić samochód potrafi, a wysyłanie kilku ludzi w gonitwę za nim wydaję mi się głupie.
-
- Najpierw musiałby opuścić rancho. - odparła krótko, a że nie dodała nic więcej, to sam domyśliłeś się, że może to być o wiele bardziej problematyczne, niż się wydaje.
-
— No to będę musiał wybić z głowy latanie za dziewczynami. Niech się przyda na coś. Może rąbać drewno, rozwozić lemoniadę, a zabawiać się może z kozami, jeżeli takie macie.
-
Parsknęła śmiechem.
- Lepiej nie. A zajęcie mu się znajdzie. Pewnie obaj będziecie mieli więcej do zrobienia poza ranchem, bo to bardziej niebezpieczna robota. Dopiero jak zasłużycie sobie w oczach mojego ojca, take misje będą zdarzać się sporadycznie. -
— Pewnie tak. Już raz nas wysłali i jutro też wysyłają, ale po zrzut. Tylko do jakiej innej roboty się nadam? Potrafię tylko odbijać piłki kijem bejsbolowym. Na mechanice się nie znam, na budownictwie też nie. Ledwo przechodziłem z jednej klasy do drugiej.
-
- O to się nie martw, coś się wymyśli. A jeśli zbierzemy więcej ochotników, może nawet staniecie na ich czele jako doświadczeni i zaufani dowódcy?
-
— Tak, doświadczeni. — odpowiedział, śmiejąc się. — Trochę to czasu potrwa, ale trochę pobyliśmy na zewnątrz, więc pewnie wiemy trochę więcej od kogoś, kto przez większość czasu siedzi na dupie.
-
- Więc oby jak najlepiej poszło wam przy zrzucie. - odparła i pożegnała się z tobą w okolicy głównej zabudowy rancha.
//Kontynuuj teraz, ale daj mi znać, czy planujesz robić cokolwiek do dnia zrzutu czy przyspieszamy?// -
//Nie planuję, więc lecimy//
Podziękował i pożegnał się. Wrócił do baraku, gdzie miał swoje wyro i poszedł spać.
-
Dalszy czas mijał ci głównie na rozmaitych pracach w obrębie rancha, a trzeba przyznać, że przynajmniej się dzięki temu nie nudziłeś. Dlatego w pierwszej chwili zdziwiłeś się, gdy na porannym apelu ciebie i wszystkich innych, którzy potrafili posługiwać się bronią, skierowano w zupełnie inne miejsce i dopiero po kilku sekundach zdałeś sobie sprawę, że to dziś, dziś jest ten dzień, gdy Z-Com zrzuci zapasy ocalałym, które trzeba będzie znaleźć, zabrać i najpewniej walczyć o nie z bandytami czy innymi ocalałymi.
-
No tak, apel, czyli to czego nigdy nie lubił. Apele zawsze mu się kojarzyły z nudnymi szkolnymi uroczystościami, wyróżnieniem kogoś i inne takie bzdety. W tym czasie on wolał iść z Jaxem na hamburgera, niż słuchać dyrektora i nauczycielek. Mus to mus, w końcu jedzie dzisiaj po zrzut.
-
Drugiego apelu na szczęście nie było, całe rancho żyło informacją o zrzucie, więc wszyscy wiedzieli, co się kroi, zwłaszcza, że swe kroki kierowaliście do gburowatego kwatermistrza i jego zbrojowni, a w garażu nieopodal już szykowano do jazdy chyba wszystkie dostępne na ranchu pojazdy.