Dallas
-
— Jak długi ma ten staż? Kilka dni, tydzień, miesiąc czy kilka miesięcy? Zastanawiam się, ile jeszcze będę jeździć na takie akcje, jeżeli z każdej wyjdę cało.
-
- Półtora miesiąca. - odparł, tym razem kierowca. - I drugie tyle murzyńskiej roboty na ranchu.
-
— Kurwa, to jeszcze się namacham siekierą przy drewnie i pewnie nie raz będę musiał postrzelać sobie do ludzi. No i do zombie, nie zapominajmy o zombie.
-
//Ja już skończyłem, także przewijamy akcję?//
-
//Przewijamy//
-
Na wyjałowionym pustkowiu widok zrzutu odcinał się dość wyraźnie, skrzyni było bowiem dużo, były spore i solidne, aby pomieścić wiele zapasów i mieć pewność, że przetrwają upadek i twarde lądowanie. Sprawę ułatwiały też spadochrony, na których je zrzucono, nie żeby były w jakichś jaskrawych kolorach, ale biel widocznie różniła się od smętnych kolorów ziemi wokół. Wasz kierowca zaparkował tuż przed skrzyniami, zostawiając pojazd na chodzie z oczywistych względów.
- Dobra, nowi: Dupa w troki, ale raz! - krzyknął do was kark i sam opuścił samochód, idąc w kierunku skrzyń. -
Wylazł z samochodu z obrzynem w dłoni, ale drzwi zostawił otwarte, bo nawet jedna sekunda może zadecydować o jego życiu. Podszedł do skrzyń i spróbował je policzyć, ale również rozejrzał się po okolicy, czy nie widać czegoś podejrzanego.
-
Póki co nic, ale jeśli w pobliżu byli jacyś bandyci, to na pewno się zlecą, to była tylko kwestia czasu. Zombie czy Mutantów to raczej nie interesowało, nie pojawią się, dopóki nie zwietrzą krwi i śmierci, chyba że coś będzie wybitnie głodne i tylko zapach ludzi im wystarczy. Skrzyń było trzydzieści, a wszystkie spore. Domyślałeś się, że zapasy jedzenia, wody, leków, ubrań, a może też broni i amunicji wystarczyłyby waszej dwójce na dobrych kilka lat lub po sprzedaniu dałyby dożywotnie wakacje w jakimś w miarę bezpiecznym, z grubsza oczyszczonym z Zombie i szumowin, mieście.
-
Gdyby był samemu z Jaxem albo z zaufanymi ludźmi, miał dużo bardziej pojemny samochód albo ciężarówkę, to może by to przejął i wywiózł to gdzieś. Teraz jest pilnowany i szkoda mu nadstawiać karku za kilka skrzyń, bo tyle mógłby teraz podjebać, i jeszcze nie mieć możliwości powrotu na ranczo.
— Długo będziemy tu stać i się upewniać, że nie ma żadnego gówna w okolicy? — zapytał “opiekuna”. -
Wzruszył ramionami.
- Zależy, czy bandziory mają radio i potrafią nastawić je na częstotliwość Z-Com. Jeśli tak, to dziś cały dzień siedzieli i gapili się w niebo aż im gały wyszły, byleby tylko zauważyć samoloty i miejsce zrzutu. Jeśli tak, to zlecą się szybko. Jeśli nie, to trochę czasu im zajmie, ale nie ma co liczyć, że będziemy mieli dzisiaj wolne. A skoro nikt nie odstrzelił nam łbów już teraz, to znaczy, że jest czysto. Młody w samochodzie nadaje teraz do rancha, niedługo przyślą po nas więcej obstawy i samochodów do zebrania łupów. Trzeba zabrać jak najszybciej jak najwięcej towarów albo i wszystko, chociaż rzadko się to udaje. -
— Bierzemy wszystko po kolei czy skrzynie są jakoś oznaczone i bierzemy te najważniejsze?
-
- Oznakowane piktogramami tak, żeby nawet debil się połapał. Ale słyszałem, że kiedyś oznaczyli kilka skrzyń jako żywność, woda i leki, zrzucili na terenach zajętych przez bandytów, a później wszystko elegancko pierdolnęło, bo naprawdę napakowali do środka materiałów wybuchowych. Nam to raczej nie grozi.
-
— Czyli ja i Jax się połapiemy.
I na tym zakończył wszelkie dopytywanie się o akcje, o skrzynie i tym podobne. Teraz czeka, aż ciężarówka przyjedzie, zabierze te skrzynie i w końcu będzie mógł wrócić. Niby większość czasu przebywał poza bezpiecznym płotem rancza, gdy świat poszedł się pierdolić, ale powoli zaczął się przyzwyczajać do tego, że nie musi chodzić cały czas z pistoletem w ręce i nasłuchiwać. -
Czekaliście jakiś czas i w końcu pojawił się pojazd, a mięśniak skierował was do załadunku, choć nim na pace zawitała choć jedna skrzynia, usłyszeliście z oddali kilka strzałów.
- Walą z zachodu. - skomentował kark, drapiąc się po brodzie. - Kiepsko, wpadli na Meksykańca, zrobi im z dupy sita. -
— Trzeba im współczuć czy nie? — zapytał i zabrał się za załadunek skrzyń.
-
- To bandyci, oni nie współczują nikomu, więc im też się nie współczuje. A ci z tych pustkowi i Pustyni Śmierci to już w ogóle najgorsze kanalie.
-
— A chuj im w dupę. Może nie tak dosłownie, ale wiadomo.
-
- Co kto lubi. - odparł i wrócił do pracy. Załadowaliście już ponad trzydzieści skrzyń, gdy nagle wasz szef sięgnął do broni przy pasku.
- Słyszycie? Łapcie za spluwy, raz! - polecił, choć nie byłeś pewien, co ten dokładnie usłyszał. -
On tam nic nie słyszy, ale jak szef drze japę, żeby wyciągnąć broń, to nic innego mu nie pozostaje. Wyciągnął obrzyna i skrył się za jakąś osłoną, jeżeli inni tak zrobili. Stanie na widoku jak debil nie jest najmądrzejszym pomysłem.
-
Mieliście osłony pod dostatkiem, skrzynie były ciężkie i wytrzymałe, więc skutecznie mogą posłużyć w tym celu, a jeśli kule nie dostaną się do środka jakiejś wypełnionej czymś wybuchowym, to nie powinno skończyć się to źle. Nagle, zza pobliskiego wzgórza, wybiegły jakieś sylwetki. Byli to bandyci, ale takich jak oni jeszcze nie widziałeś, opaleni, półnadzy, odziani w stroje będące mieszanką różnych ubrań, wygarbowanych skór, ozdobione rogami i czaszkami ludzi i zwierząt. Uzbrojeni byli w łuki, kusze, toporki, oszczepy i maczugi, na oko był ich tuzin, z czego trzech ustawiło się na wzniesieniu i wypuściło pierwsze, niecelne, strzały, dwaj kolejni, z oszczepami, pognali do przodu, abyście znaleźli się w ich zasięgu, a reszta gnała na pałę przed siebie, aby móc zrobić użytek ze swojej broni białej.