Dallas
-
– Co potem?
-
- Nie ma żadnego “potem”. - mruknął, patrzą na ciebie spod byka. - Wychodzimy, strzelamy, zabijamy, koniec planu.
-
O plan “B” woli nie pytać, bo wie jak będzie on brzmieć: “Spierdalać ile sił w nogach”.
– Wychodzimy, strzelamy, zabijamy i koniec. – zaakceptował ten jakże prosty i nieskomplikowany plan. – Jedziemy z kurwami?
-
Skinął głową, upewnił się, że niczego nie zapomniał, a później poszedł jako pierwszy trasą, o której wam wcześniej powiedział. Tunel był ciasny i brudy, wszędzie unosił się odór wilgotnej ziemi i zgnilizny, który nieprzyjemnie kojarzył się z Zombie. Ale podróż nie trwała długo i dotarliście do wyjścia. Kowboj otworzył drzwiczki i wyszedł na powierzchnię jako pierwszy, po chwili dając wam sygnał, że jest czysto i wy również możecie wyjść.
-
Każdy trup jebie ziemią i zgnilizną, ale dalej nie może się przyzwyczaić do tego brzydkiego zapachu. Ble! Dobrze chociaż, że ten tunel nie jest upaprany we flakach i rozczłonkowanych trupach, bo wtedy na pewno by się zrzygał i to nie jeden raz, a kilka.
Przed wyjściem na powierzchnię, sprawdził, czy w obrzynie są pociski, a następnie wyszedł na powierzchnie.
-
Broń załadowana i gotowa do użycia. Tak jak mówił mężczyzna, w pobliżu były szopy z narzędziami, które powinny zapewnić wam nieco osłony przed ogniem Bestii. Zauważyłeś ich, ale oni na szczęście was jeszcze nie, co daje czas na rozstawienie się i przygotowanie do walki. Gorzej, że twój obrzyn nie zda się na wiele na takim dystansie.
-
Obrzyn albo rewolwer. Obrzyn jest dużo lepszy na bliskie dystanse, ale jego siła ognia oraz celność maleje wraz z odległością, więc nie pozostaje mu nic innego jak rewolwer, z którym może w tej chwili cokolwiek znaczyć. Teraz czeka gotowy na rozkaz do ataku czy coś.
-
Pozostali również zajęli pozycję, które zapewniały choć minimum osłony, także czekając na rozkazy. Te nie padły, ale wasz dowódca po prostu wymierzył i wypalił, trafiając w łeb jednego z bandytów. Nim pozostali zorientowali się w ogóle, skąd padł strzał, wszyscy inni z grupy wypadowej również otworzyli ogień.
-
Thomas wstrzymał powietrze, a rękojeść rewolweru ścisnął na tyle mocno, aby mu przypadkiem nie wyleciał z dłoni. Następnie zaczął wybierać kolejno cele, w które strzelał powoli, ale na tyle celnie, na ile umie.
-
Pozostali się tak nie ograniczali i przeważnie pruli tyle, ile fabryka dała. Nie ma co się im dziwić, nie wszyscy byli tak doświadczeni jak ty, część miała za to więcej amunicji, niż ty, więc mogli sobie na to pozwolić, niektórych na pewno zżarły nerwy i stres, przez co uznali, że i tak nie będą w stanie celnie strzelać. Ty jednak zdjąłeś dwóch atakujących, nim wszyscy inni padli martwi. A przynajmniej wszyscy, którzy znajdowali się akurat w tym miejscu.
-
Bez przesady, Tommy nie jest doświadczonym strzelcem. Nauczył się dopiero strzelać po upadku normalnego świata i na pewno znajdzie się dużo więcej ludzi o dużo lepszych umiejętnościach strzeleckich od niego.
Opróżnił bębenek rewolweru z pustych łusek i załadował go nowymi nabojami. Po tej czynności czekał na dalsze rozkazy.
-
Ranczer pobiegł do domu, skąd wyszła część obrońców, zasilając wasz oddział.
- Rozpraszamy się! Znaleźć, złapać i zabić wszystkich, których znajdziecie. Żywcem bierzcie tylko tych, którzy wyglądają na najmniej zaćpanych, może coś z nich wyciągniemy. -
Pokiwał głową i ruszył w kierunku jakieś chaty. Tam pewnie mogą się chować mieszkańcy rancza albo nieproszeni goście, którzy na pewno przeszukują każde zakamarki.
-
Trafiłeś do baraków, w których przyszło ci spędzić ostatnią noc, tam jednak nikogo nie znalazłeś.
-
To chyba dobrze… albo i źle. Sprawdził jeszcze pod łóżkami, czy nikogo nie ma i ruszył dalej - w inne zabudowania.
-
Kolejne baraki… Nim zrobiłeś cokolwiek więcej niż otworzenie drzwi, jeden z dzikusów z przeżartym przez narkotyki mózgiem rzucił się na ciebie, a impet i zaskoczenie przewróciły cię na ziemię. Mężczyzna jedną ręką trzymał twoją dłoń, uzbrojoną, a drugą usiłował wydusić z ciebie życie w iście morderczym uścisku, który zacisnął na twoim gardle.
-
Wolną dłonią usiłował wymacać rękojeść rewolweru lub chociaż coś twardego, czym mógłby uderzyć w głowę tego człowieka.
-
Wymacałeś coś na ziemi, nie byłeś pewien co. Pewnie dlatego, że nie było to ważne w tej sytuacji, ale też kończące ci się powietrze może mieć na to jakiś wpływ.
-
Uderzył z całych sił tym czymś w jego głowę. I jeszcze raz. No i jeszcze raz, gdyby nie odpuścił. Na dodatek wspomógł się jeszcze kopaniem kolanem w jego jaja albo chociaż wierzganiem nogami, aby go w jakiś sposób zrzucić z siebie.
-
Pierwszy cios nawet nie zrobił na nim wrażenia, przerażające, co robi z człowiekiem mieszanka narkotyków i adrenaliny, zwłaszcza, że musiałby to poczuć, bo od razu zalał się krwią. Drugi cios już go bardziej utemperował, a trzeci pozwolił ci go zrzucić, choć nie miałeś pewności czy pozbawiłeś go tylko przytomności, czy może życia. To zaś wracało do ciebie z każdą chwilą, gdy do płuc docierało coraz więcej tlenu. Zauważyłeś też, co uratowało ci życie: metalowy hantel.